cytaty z książek autora "Marcin Meller"
Jak ci pierwsze dziecko połknie monetę, zasuwasz z nim do szpitala. Jak uczyni to drugie, czekasz, aż wydali. A jak trzecie, to potrącasz mu z przyszłego kieszonkowego.
Do sklepu tuż przed zamknięciem przychodzi klient i prosi o połówkę arbuza. Sprzedawca tłumaczy, że jak przekroi owoc, to druga połówka do rana się zmarnuje. Klient nie ustępuje i prosi, by wezwać kierownika. Sprzedawca idzie po niego i mówi:
- Szefie, zaraz zamykamy, a jakiś palant prosi, by mu kroić arbuza.
W tym momencie kątem oka widzi, że klient podszedł i stoi tuż za nim, więc niezrażony wskazuje na niego i ciągnie:
- Na szczęście zjawił się ten dżentelmen i chce kupić drugą połówkę, więc mamy problem z głowy.
Arbuz sprzedany, klient wyszedł i kierownik mówi z podziwem do pracownika:
- Fantastyczne! Pierwszy raz w życiu widzę tak błyskotliwe zachowanie. Gdzie pan się tego nauczył?
- W Kanadzie. Parę lat tam mieszkałem. Same kurwy i hokeiści.
- Panie! Wypraszam sobie! Moja żona jest Kanadyjką!
- Tak? A w której drużynie szanowna małżonka grała?
Możesz wyciągnąć chłopaka ze slumsów, ale nie wyciągniesz slumsów z chłopaka...
Dopiero teraz rozumiem zasłyszane słowa, że dorastamy nie wtedy, kiedy buntujemy się przeciw rodzicom, lecz kiedy rozumiemy, że mieli rację.
Trzech białych dostaje w afrykańskiej knajpie kawę z muchą. Pierwszy woła kelnera i żąda nowej kawy, widać, że jest za krótko w Afryce. Drugi wyjmuje muchę, wyrzuca ją i wypija kawę - spędził wystarczająco dużo czasu w Afryce. Trzeci wylewa kawę i zjada muchę - zdecydowanie siedzi tu za długo.
Nagle pojmujemy, co miały na myśli babcie, gdy mówiły, żebyśmy spieszyli się kochać własne dzieci, bo tak naprawdę mamy na to dziesięć lat: potem pójdą własną drogą, a jeszcze wcześniej będą się wstydzić, kiedy zechcemy je pocałować czy przytulić przy znajomych.
W Zairze niemożliwe jest nie tylko możliwe, jest nawet prawdopodobne, a czasami pewne.
Czytam bo kocham. A już czytanie przy jedzeniu to czysta poezja.
Od lat przyświeca mi zasada, którą usłyszałem w byłej Jugosławii od sierżanta Kapuśniaka: "Raju na ziemi za chuja nie będzie". Chodzi o to, żeby robić korekty na plus.
Pani pokazała jelenia i zapytała nas, kto wie, jak nazywa się zwierzę. Ja wiedziałem, więc się ochoczo zgłosiłem i powiedziałem, że Lenin. Pani się stropiła i powiedziała, że chyba coś mi się pomieszało, bo to jeleń, a wielki Lenin, Włodzimierz Iljicz to człowiek, (...). Na co ja buńczucznie, że to pani się myli, bo mi tata wyraźnie powiedział, że to z lasu to Lenin, a w mauzoleum leży jeleń.
(...) ja znam chyba tylko jednego takiego, kolegę Jasia, który nawet nie był specjalnie zrobiony, ale zgubiło go to, że w biały dzień ciął przez miasto, wioząc kolegę Wojtka na dachu 125p, (...), to mogło wytrącić z letargu poczciwych funkcjonariuszy, którzy nawet byli pełni zrozumienia i przyjęli wyjaśnienia kolegi Wojtka, że gorąc okrutny na dworze i w samochodzie duszno by mu było (a klimatyzacji chłopaki nie miały, (...), stąd miejsce leżące na dachu.".
Kierowca pędził jak szalony - na tej drodze czterdziestka to już straceńcza prędkość - o centymetry mijając kilkudziesięciometrowe przepaści. I co jakiś czas sięgał pod siedzenie, skąd podnosił przybrudzoną butelkę z ciemnobursztynowym płynem w środku. Tak, pociągał z niej. Nie, to nie była herbata. Tak, to był koniak. I owszem jak zaproponował, pociągałem równo.
Możesz wyciągnąć chłopaka ze slumsów, ale nie wyciągniesz slumsów z chłopaka...
otóż cały świat nie jest moją ojczyzną (...)
moja ojczyzna jest tutaj (...)
Wierzę, że jesteśmy tworem naszej tradycji, kultury, osiągnięć i porażek przodków, czegoś między słowami, co kształtuje niepowtarzalną mieszankę zwaną polskością. Czy się ją lubi, kocha, szanuje, nie cierpi, czy nią gardzi, to już zupełnie inna sprawa, ale ona jest w nas, wokół nas, między nami.
Miłość nie jest nic warta, póki nie zostanie poddana próbie własnej klęski.
Miłość jest po to, by umożliwić ci wzniesienie się ponad klęskę.
Aby żyć gdziekolwiek na świecie, musisz wiedzieć, jak żyć w Afryce.
Jedyne co możesz czynić, to kochać, ponieważ tylko miłość pozostawia światło w twoim wnętrzu, zamiast kompletnej, wszechogarniającej ciemności.
U szczytu potęgi Andrzeja Leppera krążył taki niezbyt smaczny dowcip: jaki jest najlepszy przepis na sałatkę z buraków? Wrzucić granat na zebranie Samoobrony.".
Śródmieście oczywiście było zakorkowane, więc z mieszkania na rogu Wilczej i Emilii Plater na Narbutta zamiast dziesięć minut jechał prawie pół godziny. Klął pod nosem, wymyślając plagi, które powinny spaść na rodzinne miasto i zatrzymać kierowców w domach. Jakiś wirus najlepiej, żeby się bali wychodzić na ulice. Uśmiechnął się delikatnie pod wpływem tej nierealnej wizji".
Gdzieś w tyle głowy majaczy mi odpowiedź Jana Himilsbacha na pytanie, skąd czerpie znakomite riposty: "Po pijaku wymyślam, co mam powiedzieć na trzeźwo".
W Polsce nikt nigdy nie ponosi za nic odpowiedzialności. Coś o tym wiedział Kiszczak, coś o tym wie Urban. W Polsce się tylko dojeżdża maluczkich. W tej jednej sprawie państwo polskie bez względu na to, kto rządzi i jest sprawne: w nękaniu, utrudnianiu życia.
To zawsze jest bolesna operacja na uczuciach. Kiedy książki w naszym mieszkaniu stoją już na półkach w dwóch rzędach, rosną niczym wieże dookoła łóżka, a dzieje się to w tempie budowy chińskich wieżowców, okupują parapety, pralkę i kuchenny blat, wiemy, że nadszedł trudny moment książkowej masakry. Trzeba pozbyć się części zbiorów, by zrobić miejsce na nowe zakupy i dary.
Polacy swoje chmur sięgające wkurwienie na rodzinę, pracę, na złe pensje, na szefa, lekarza, policjanta, sądy, prokuraturę, śmieciarzy, sąsiadów, nauczycieli dzieci, kioskarzy, fachowców, drogowców, złodziei, ruskich, mośków, szkopów, urzędników, skarbówkę - a więc ten cały kosmos wszechwkurwu - przerzucają na polityków, jakby to były jakieś jaszczury z kosmosu, a nie nasi wybrańcy.