Najnowsze artykuły
- ArtykułyEdukacja jako klucz do wolności. „Dziewczyna o mocnym głosie” Abi DaréAnna Sierant1
- ArtykułyPrzeczytaj fragment książki „Drużyna A (A)” Tomasza Kwaśniewskiego i Jacka WasilewskiegoLubimyCzytać2
- ArtykułyTrzeci tom serii o Medei Steinbart już dostępny w Storytel. Wywiad z autorką, Magdaleną KnedlerLubimyCzytać1
- ArtykułyZ Memphis na Manhattan – „Wymiana” Johna GrishamaBartek Czartoryski1
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Gary Hyland
2
7,0/10
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
7,0/10średnia ocena książek autora
23 przeczytało książki autora
28 chce przeczytać książki autora
1fan autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Zaginione tajemnice technologii III Rzeszy Gary Hyland
6,8
Do książki Gary’ ego Hylanda podchodziłem z wielką rezerwą i pewnym niedowierzaniem. Było to spowodowane po pierwsze poruszaną tematyką, a po drugie pochodzeniem autora. Anglosascy pisarze mają tendencję do spłycania problematyki bądź też przedstawiania jej w sposób popularno-naukowy, kiedy właśnie oczekuje się bardziej naukowego podejścia. Nie mówiąc już o tym, że sprawa UFO od zawsze nurtowała wiele osób, obrosła wieloma teoriami (w tym iście spiskowymi) oraz nigdy nie została do końca zweryfikowana. Hyland podejmuje swoją próbę i od samego początku stawia sprawę jasno: zielone ludziki nigdy nie istniały, a UFO jest związane z „ziemskimi” działaniami dokonywanymi przez ludzi i nie ma w tym żadnej ingerencji sił nadprzyrodzonych. Jednocześnie autor poddaje miażdżącej krytyce wszystkich zwolenników tych teorii, a także wysuwa szereg argumentów na poparcie swoich tez.
Książka zaczyna się dosyć nietypowo, bo od opisu powstawania i przeobrażania się tajnych organizacji związanych z okultyzmem w Niemczech po Pierwszej Wojnie. Ich rozwój i struktura może nieco dziwić, ale jeżeli weźmiemy pod uwagę, że narodowy socjalizm w wykonaniu niemieckim był ideologią bardzo mocno przepełnioną mistyką, duchowością i głęboko czerpał z mitologii nordyckiej oraz germańskiej, to zrozumiemy, że autor podjął dobrą decyzję. Działalność stowarzyszenia Thule lub Sebottendorff oscylowało pomiędzy kółkiem tematycznym, grupą ezoteryczną, a skupiskiem wizjonerów, którzy potrafili wywrzeć tak duży wpływ na ówczesne elity, że późniejsze SS zapożyczyło wiele użytecznych elementów do swojego wizerunku i utrwaliło na dziesięciolecia (choćby legendarna swastyka, która była znana od starożytności). Wierzono, że Niemcy jako potomkowie Germanów mają dziejową misję do spełnienia, są niejako narodem wybranym, czekają ich doniosłe czyny i posiadają realny wpływ na kształtowanie świata, który powinien ulec ich woli. Zadziwiająco wiele podobieństw do późniejszych poglądów głoszonych przez Hitlera, nieprawdaż?
Właściwa część rozpoczyna się od charakterystyki niemieckiego programu zbrojeń w latach trzydziestych minionego stulecia ze szczególnym uwzględnieniem tajnych planów, które miały zadecydować o wygranej tysiącletniej Rzeszy. O ile rozwijano jednocześnie wiele projektów, o tyle z lektury książki wynika, że nacisk został położony na napęd odrzutowy i konstrukcje oparte o jego wykorzystanie. Broń odwetowa V-1 i V-2 były niejako „po drodze”, ale głównym polem zainteresowań były pojazdy nieznane do tej pory w innych krajach świata, które byłyby w stanie przechylić szalę zwycięstw na stronę Niemiec. Hylandowi trzeba przyznać, że nie operuje pustymi hasłami i samymi sloganami, lecz podaje konkretne dane techniczne i parametry przytaczanych wehikułów. Czyni to bardzo przytomnie i dosyć rzetelnie, gdyż zdaje sobie sprawę, że nie jest to zadanie łatwe. Upływ czasu robi swoje, a do tego ubytki w dokumentacji, wpływ propagandy (sztuczne pomniejszanie lub wyolbrzymianie pewnych aspektów, które z biegiem dekad się utarły),działalność obcych wywiadów (operacja „Paperclip” i wyszarpywanie sobie niemieckich naukowców i ich dokonań pod koniec wojny) oraz inne czynniki. Stąd też część osiągów jest hipotetyczna, inne są wprost zgadywane, a jeszcze innych można się tylko domyślać. Tworząc jednak odpowiednie analizy, autor jest w stanie sensownie wyjaśnić krok po kroku skąd się biorą jego przypuszczenia. Położenie dyfuzora, dysz, sposób obracania się wirników, ukształtowanie łopat, a także efekt Coandy – poruszane niuanse technologiczne sprawiają, iż temat zdaje się być opracowany rzetelnie.
Zgodnie z teorią głoszoną przez Hylanda pod koniec wojny Amerykanie zdobyli, a następnie wywieźli do kraju mnóstwo różnego rodzaju dokumentów, prototypów, a także ludzie powiązanych z budową statków powietrznych zasilanych silnikami odrzutowymi i antygrawitacyjnymi i na ich podstawie skonstruowali pojazdy kształtem przypominające znane nam latające spodki. W pierwszej chwili można to wyśmiać, ale warto sprawdzić sobie hasło „Haunebu”. Razem z nim powstawały inne obiekty opracowywanego przez dr Miethego (Haunebu I oraz Haunebu II),Schrievera (Flugelrad I, II i III),a także te skonstruowane już przez Stany Zjednoczone jak „Foo Fighter” przypominające ogniste wirujące punkty, Omega kanadyjskiej wtedy firmy AVRO bądź „Silver Bug” – Projekt Y.
Co do samej książki trudno mieć jakieś większe zastrzeżenia. Czyta się dobrze, autor przemawia zrozumiałym językiem (może nie każdy zrozumie szczegóły techniczne, ale nie zaciemniają one obrazu tak jak można by przypuszczać),stara się wszystko tłumaczyć i prezentować dowody na swoje teorie, a przy tym sam jest mocno sceptyczny odnośnie niektórych rozwiązań.
Jedyny problem w tym, że cała tematyka latających spodków rzekomo skonstruowanych przez nazistów, którzy z racji zbliżającej się Armii Czerwonej ewakuowali się (nie wszyscy oczywiście – tylko zespół badawczy) do tajnej Bazy 211 na wybrzeżu Antarktydy stoi na skrzyżowaniu absurdu, teorii spiskowej (rząd podobno ukrywa te informacje przed opinią publiczną) i wiedzy tajemnej. Jest tu sporo prawdy np. to, że Niemcy rzeczywiście zbudowali pojazdy przypominające latające spodki, ale nie użyli ich na masową skalę i równie dużo domysłów, w które niekiedy naprawdę trudno uwierzyć, ale ostatecznie decyzja należy do czytelnika.