cytaty z książek autora "Knut Hamsun"
Są natury wrażliwe, które żywią się byle czym, a umierają od jednego brutalnego słowa.
Jestem mgłą, jestem tu i tam, faluję tam i z powrotem, niekiedy jestem deszczem na wyschłym polu. Lecz inni? Mój syn jest błyskawicą, która właściwie jest niczym, błyśnięciem bezużytecznym, on może zajmować się handlem. Syn mój jest typem człowieka naszych czasów, wierzy święcie w to, czego dzisiejsze czasy go nauczyły. (...) Ale nie ma we mnie nic tajemniczego, nie, ja tylko jestem mgłą we własnej rodzinie i oto siedzę i potrząsam głową. Cała rzecz w tym, że brak mi daru nieżałownia niczego. Gdybym dar ten posiadał, byłbym również błyskawicą. Tak więc jestem mgłą.
Otworzyłem okno, tak jest, i śpiewałem za głośno. Czułem wspólnotę ze wszystkimi ludźmi. Zdarza się czasami, że traci się rozum
Miłość zmienia serce człowieka w grzybnię, w ogród bujny i bezwstydny, w którym plenią się grzyby tajemnicze i zuchwałe
Miłość - to pierwsze słowo Boga, myśl pierwsza, jaka przemknęła mu przez mozg. Kiedy rzekł: - Niech się stanie Światło! - wtedy stała się Miłość. I wszystko, co stworzył, było doskonałe, i niczego już nie chciał przetwarzać
Może ten krok nie był zgoła daremny, może tym razem miałem szczęście? Wszakże szczęście chadza tak krętymi drogami.
Zacząłem dla pocieszenia się wynajdywać w otaczających mnie rozbawionych ludziach najróżniejsze błędy i wady. Wzruszając złośliwie ramionami śledziłem parę za parą. Dziwiłem się naiwnemu, zadowolonemu z byle czego studentowi, który klepiąc po udach szwaczkę uważa się za rozpustnika europejskiej miary. Spoglądałem ze wstrętem na elegantów, bankowców, wielkich przemysłowców i lwów bulwarowych. Nie pogardzali niczym, nawet żonami żeglarzy i grubymi babami z Kutorvu, które oddają się w pierwszej lepszej bramie za kufel piwa... Piękne zaprawdę syreny! Miejsce obok nich było jeszcze ciepłe od minionej nocy, spędzonej ze strażakiem czy parobkiem stajennym, a tron miłości dostępny wszystkim w każdej chwili...miejsce wolne...proszę...proszę...wchodzić, panowie.
Plułem na chodnik nie bacząc, czy kogoś trafiam, pełen odrazy do tych oto ludzi, co tarli się o siebie i łączyli ze sobą na mych oczach. Podniosłem głowę z dumą, rad, że mogę stąpać czystymi ścieżkami życia.
Tyle przeżyłem daremnych nadzei, tyle poczyniłem wysiłków, kończących się niczym, że odwaga moja zeszła na psy.
Wlepiłem oczy w ostatnie wyrazy na niedokończonej kartce, a one spoglądały na mnie drwiąco to skacząc, to kłując, jakby były żywymi , złośliwymi istotami.
Tak, do tak smutnego końca można doprowadzić; niektórzy pędzą przez życie w odurzeniu, aż wreszcie rozbijają sobie czerep o tych, co kroczą powolnie a rozważnie!
Tak, bo czymże jest miłość? Wietrzykiem, co szeleści pośród róż, a może błędnym ognikiem we krwi. Miłość — to muzyka piekielnie gorąca, która nawet serca starców porywa w wir taneczny. To jakby stokrotka, co o świcie kwiat swój szeroko rozwiera, a jednocześnie jakby anemon, co pod lada powietrzem się zamyka, a po dotknięciu umiera.
Zakwita nadzieja zachwytów bezgranicznych, oczy rozpalają się, pierś faluje. Potem unosi się z ziemi delikatna czerwień; jest to czerwień wstydu wszystkich tych nagich serc i noc staje się różowa
W ogóle nastały inne czasy, przecież Inger też zmieniła zapatrywania, znowu się odmieniła, przestała mówić o swojej niezwykłości, stała się poważną i wierną żoną osadnika, jaką była dawniej. Że też pięści jednego mężczyzny mogą osiągnąć aż tyle!
- Nie, to jest mój uśmiech - brzmi jego odpowiedź. - Odtąd tak tylko będę się uśmiechał, ten grymas przyswoję sobie teraz na zawsze.
- Grosik! - Usłyszałem głos dziewczynki. - Jednego öre... - Ujrzałem przed sobą blaszany talerzyk.
- Dobrze! - Zawołałem bezwiednie, wstałem i zacząłem szukać po kieszeniach. Ale dziewczynka myślała, że z niej żartuje, przeto odeszła szybko bez słowa. Ta milcząca cierpliwość przygnębiła mnie, wolałbym raczej usłyszeć połajankę. Zdjęty bólem przywołałem ją z powrotem i powiedziałem, że nie mam dziś öre, ale nie zapomnę o niej... Spytałem o imię, pochwaliłem, że ładne i przyrzekłem pamiętać... do jutra tedy...
Czułem, że mi nie wierzy, choć nie rzekła słowa, i rozpłakałem się z żalu, że nie znajduję wiary u małego dziecka.
Miłość — to pierwsze słowo Boga, myśl pierwsza, jaka przemknęła mu przez mózg. Kiedy rzekł: Niech się stanie Światło! — wtedy stała się miłość. I wszystko, co stworzył, było doskonałe i niczego już nie chciał przetwarzać.
W gruncie rzeczy było coraz dziwniejsze, że właśnie mnie wybrał sobie Bóg na ofiarę dla swych figli. Dziwna to zaprawdę metoda - przeskakiwać cały świat, by akurat mnie dosięgnąć.
Po cóż miałbym się troszczyć o żarcie i picie oraz o to, w co przyoblekę ów wór z molami, zwany ciałem, skoro mam ojca w niebie, który opiekuje się mną zarówno jak wróblami i czyni mi łaskę, dotykając mnie palcem swoim. Ów palec boski wetknięty z lekka w sieć nerwów moich wywołał pewien nieład w drutach. Potem Bóg wyjął palec i oto zostały na nim drobniutkie niteczki nerwów. Została po owym palcu dziura, została rana w mózgu po palcu boskiej Opatrzności. Uczyniwszy to, ojciec niebieski pozwolił mi odejść, nie dotykał mnie już i nie czynił mi nic złego. Poszedłem sobie spokojnie z ową dziurą, pewny, że nic mi nie uczyni złego Pan, który jest Bogiem na wieki wieków...
Ubóstwo wyostrza pewne właściwości duszy i doprowadza do utrapień, które właśnie muszę znosić. Ale pomaga również w niektórych sytuacjach. Inteligent biedny jest lepszym obserwatorem od bogatego. Biedak musi na każdym kroku śledzić podejrzliwe słowa ludzkie, toteż jego uczucia i myśli pracują intensywniej, jego słuch i odczuwanie doskonalą się; nabywa doświadczenia za cenę ran, jakie odnosi jego dusza...
Koniec końców wiedz, że nieraz najmędrszy zasypie się w nader prostej sprawie. Ale to po prostu przypadek.
A czasami przyglądam się trawie. Możliwe, że trawa jednocześnie przygląda się mnie, kto to może wiedzieć?
Jestem mgłą, jestem tu i tam, fauję tam i z powrotem, niekiedy jestem deszczem na wysłym polu. Lecz inni? Mój syn jest błyskawicą, która właściwie jest niczym, błyśnięciem bezużytecznym, on może zajmować się handlem. Syn mój jest typem człowieka naszych czasów, wierzy święcie w to, czego dzisiejsze czasy go nauczyły. (...) Ale nie ma we mnie nic tajemniczego, nie, ja tylko jestem mgłą we własnej rodzinie i oto siedzę i potrząsam głową. Cała rzecz w tym, że brak mi daru nieżałownia niczego. Gdybym dar ten posiadał, byłbym również błyskawicą. Tak więc jestem mgłą.
Nie miała żadnego smaku, jeno odór skrzepłej krwi, tak żem od razu dostał wymiotów. Zacząłem na nowo, marząc o tym, by zatrzymać jadło w żołądku celem uspokojenia go. Znowu przyszły wymioty. Rozgniewany szarpnąłem kawałek mięsa i połknąłem go przemocą. Na nic! Ledwo się zagrzał, wracał na wierzch. Zaciskałem szaleńczo pięści, bliski płaczu, rozpaczy, i szarpałem dalej. Łzy oblały wreszcie kość i zbrudziły ją. Wymiotowałem, kląłem, gryzłem...czułem, że mi serce pęka, i wymiotowałem ponownie. Głośno miotałem złorzeczenia na moce niebieskie, pragnąc by je pochłonęło piekło.
Cisza. Nikogo wokół, ni światła, ni zgiełku. Okropnie wzburzony, dyszałem ciężko i zgrzytałem zębami, ile razy przyszło mi zrzucać kęs, mogący mnie nasycić. Gdy wyczerpałem ostatek sił, cisnąłem kość o drzwi z bezsilną nienawiścią, zacząłem krzyczeć w niebo, wzywać imienia bożego ze złością, chrypliwie, a palce me kurczyły się jak szpony...
Czy słyszy się jeszcze „Niech będzie pochwalony” na powitanie, a na pożegnanie „Ostańcie z Bogiem”? Tak dawniej mawiano, a dziś? Dziś ludziska głową tylko kiwną, a i to nie zawsze.
Jestem mgłą, jestem tu i tam, faluję tam i z powrotem, niekiedy jestem deszczem na wysłym polu. Lecz inni? Mój syn jest błyskawicą, która właściwie jest niczym, błyśnięciem bezużytecznym, on może zajmować się handlem. Syn mój jest typem człowieka naszych czasów, wierzy święcie w to, czego dzisiejsze czasy go nauczyły. (...) Ale nie ma we mnie nic tajemniczego, nie, ja tylko jestem mgłą we własnej rodzinie i oto siedzę i potrząsam głową. Cała rzecz w tym, że brak mi daru nieżałownia niczego. Gdybym dar ten posiadał, byłbym również błyskawicą. Tak więc jestem mgłą.
A na tronie niebieskim siedział Bóg i przyglądał się bacznie procesowi mej zatraty, który szedł właściwą koleją, nieustannie, regularnie, bez usterek co do czasu i reguł sztuki. Na dnie zaś piekieł sapały z niecierpliwości diabły wściekłe, że tak długo nie popełniam jakiegoś grzechu śmiertelnego, czegoś strasznego, za co by mnie sprawiedliwość boska musiała niechybnie strącić w otchłań.
Nagle stanąłem, tupnąłem w bruk i zakląłem. Jakże to mnie nazwał? Głupcem? (...) Czyż nie było obojętne, co powiedział taki sobie prosty policjant? No tak... ale nie sposób znieść wszystko obojętnie!... To prawda, przerwałem sobie... tylko... trzeba zauważyć, że nie stać go na nic innego"!