Ta książeczka to zbiór kilku niedługich, niesamowitych opowiadań. Uwagę zwraca nietuzinkowa narracja. Lektura z pewnością dla ambitnego czytelnika.
"Obudziłem się we własnym łóżku nie sam. Obok mnie - całkiem fajna skóra. Dość to wszystko zagadkowe... Skóra ładniutka, całkiem nowa spowita była w blade liany prześcieradła, skotłowana i wmiksowana jak naleśnik w poszewkę kołdry. Zagadkowe, zagadkowe - nietrudno poznać, że to moja własna skóra. Oprócz paru otarć na łokciach i kolanach w stanie więcej niż dobrym... Taaa... Trwałem w pełnym napięcia bezruchu, zlękniony, by nie rozsypać trzewi po pościeli. Obejrzałem się ostrożnie od stóp do głów, przygotowany na widok czarnych stróżek mięśni i robactwa białych ścięgien, buszujących w półmroku odemkniętego ciała. Nie, na mnie też była jakaś skóra ale, o ile można było się zorientować w ciemnościach, cudza."
Pan Skrzetuski powiedziałby oczywiście: "Wszelako w tej książce dziwne jest materii pomieszanie". Chcąc pokazać wizje Polski za 50 lat (czyli w 2054 roku) wydawca upchnął w niej bardzo niejednolity materiał. Rozmaitość bywa często miła i orzeźwiająca, ale wymaga składników dobrej jakości. Tu niestety tak nie jest. Mamy więc: opowiadania na poziomie licealnego czasopisma, teksty, które nie mają nic wspólnego z pomysłem na przyszłe losy świata (raczej "filozoficzne" refleksje jakie może mieć nastolatek a także scenka rodzajowa, której usprawiedliwieniem do włączenia ją w antologię jest stara gazeta sugerująca nagłówkiem, że wydano ją ho-ho w przyszłości),do tego profesorskie dyrdymały, gdzie głównie chodzi o popisanie się erudycją. Prawdę mówiąc część nie-literacka, z futurologią bardziej na serio jest najgorsza; nie dość że raczej nudna, to jeszcze okazało się, że już po kilkunastu latach przewidywania (plus bieżące diagnozy) autorów okazały się rozpaczliwie naiwne. Antologię broni kilka lepszych opowiadań. Niestety jest ich niewiele. Dominuje atmosfera fandomu z domu studenckiego, spotkania autorów i czytelników "Fantastyki" przy piwie - dosyć przaśne, gdzie ważniejszy jest pomysł, dosadność, niż rzemiosło. O artyzmie przez grzeczność nie piszę.
Pewnie na lepszy zbiór nie było stać polskiej literatury w 2004 roku.