Najnowsze artykuły
- ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński36
- ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant5
- ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
- ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant970
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Matthew Goodwin
1
6,7/10
Pisze książki: nauki społeczne (psychologia, socjologia, itd.)
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,7/10średnia ocena książek autora
38 przeczytało książki autora
103 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Narodowy populizm. Zamach na liberalną demokrację
Roger Eatwell, Matthew Goodwin
6,7 z 32 ocen
141 czytelników 6 opinii
2020
Najnowsze opinie o książkach autora
Narodowy populizm. Zamach na liberalną demokrację Roger Eatwell
6,7
Autorzy w przystępny i dość obszerny sposób przybliżają głębsze ruchy oraz zmiany polityczne, które doprowadziły do dojścia do władzy obecnych opcji politycznych. Książka pozwala lepiej zrozumieć aktualną sytuację polityczną, jakie są korzenie zachodzących zmian i wyobrazić sobie długoterminowość tych procesów.
W pełni polecam.
Narodowy populizm. Zamach na liberalną demokrację Roger Eatwell
6,7
"Narodowy populizm. Zamach na liberalną demokrację" to książka dla wszystkich tych, których nie przekonują wyświechtane kalki o antyintelektualnym zrywie bezrozumnych, rasistowskich oraz antyimigranckich mas, wynoszących do władzy mniej lub bardziej populistyczne (a nawet faszyzujące) osobistości w rodzaju Trumpa, Orbana, Le Pena czy Kaczyńskiego. Roger Eatwell oraz Matthew Goodwin przekonują, że taka interpretacja nie znajduje oparcia w rzeczywistości, a nawet jest wręcz kłamliwa. W ich ocenie grupa populistycznych wyborców jest bardziej zróżnicowana niż chcieliby ich oponenci, a przyczyn zwycięskiego pochodu narodowego populizmu należy upatrywać w czterech słowach na literę D: distrust (brak zaufania),destruction (destrukcja),deprivation (deprywacja) oraz de-alignment (odejście od głównych partii).
Pierwsza z tych przyczyn (nazwanych przez autorów D-cechami) - distrust - sprowadza się do braku zaufania do władzy. To jest o tyle przewrotne, bowiem z założenia liberalna demokracja zakłada szeroką partycypację społeczną w sprawowaniu władzy. Tylko że - jak to często bywa - diabeł tkwi w szczegółach. W rzeczywistości co do zasady w świecie zachodnim udział społeczeństw w sprawowaniu władzy ogranicza się do cyklicznego wyboru swoich politycznych przedstawicieli, którzy w większym stopniu związani są dyscypliną partyjną niż interesem własnego elektoratu. Nie mówiąc o tym, że wydają się oni chętniej słuchać lobbystów niż własnych wyborców. Mniej optymistycznym wnioskiem, jaki formułują Eatwell oraz Goodwin, jest to, że nawet szwajcarski model demokracji bezpośredniej, z zasady dający suwerenowi efektywniejsze narzędzia do realnego sprawowania władzy, nie jest wolny od populistycznych zagrożeń.
Druga D-cecha odnosi się do osłabienia lub zagrożenia osłabieniem grup narodowych czy etnicznych poprzez nasiloną imigrację. Optując za imigracją, jej zwolennicy niejednokrotnie odwołują się do argumentów natury ekonomicznej, przekonując, że wzrost imigracji ma korzystny wpływ na wskaźniki gospodarcze kraju przyjmującego. I faktycznie: imigracja ma korzystny wpływ na ogólny wzrost gospodarczy kraju-gospodarza, przy czym gdyby przyjrzeć się sprawie dokładniej, to nierzadko lwia część tego wzrostu przypada na najbogatszą część społeczeństwa, nie wywierając jednocześnie korzystnego wpływu na dolne warstwy, którym pozostaje ograniczenie swoich żądań płacowych w związku ze zwiększeniem podaży pracy na rynku ("1 600 zł na umowę o dzieło, bo już mam Ukraińców na pana miejsce").
Nawet przyjmując, że w ogólnym rozrachunku imigracja przynosi korzyści finansowe również i najbiedniejszym decylom, to w świetle twierdzeń autorów "Narodowego populizmu..." pojawia się pytanie o to, czy te korzyści przewyższają koszty związane z "rozwodnieniem" tkanki narodowej czy etnicznej poszczególnych społeczności (np. poprzez zagrożenie dla ich stylu życia oraz kultury czy obawy przed wzrostem przestępczości). Eatwell oraz Goodwin wskazują, że dla niektórych społeczności (czy grup wyborców) koszt utraty lub zmiany tożsamości grupy przewyższa zyski finansowe, jakie daje imigracja.
W takiej sytuacji nie powinno zaskakiwać, że znaczna część wyborców - zgodnie z teorią wyboru publicznego - kieruje się przy urnach wyborczych własnym interesem (Jonathan Haidt rozszerzyłby ten interes na własną grupę),głosując na polityków, którzy zagwarantują zachowanie tożsamości narodowej czy etnicznej. Myślę również, że sprawie imigranckiej nie pomagają nawoływania różnego rodzaju celebrytów, którzy optując za zwiększeniem kwot imigrantów (uchodźców),nierzadko odwołują się do moralności wspólnoty i jej poszczególnych członków, pomijając zupełnie to, że koszty ewentualnie nieudanej integracji (np. w rezultacie wzrostu przestępczości) zasadniczo nie spadną na tychże celebrytów. To jest właśnie to, o czym napisał Nassim Taleb w książce "Na własne ryzyko. Ukryte asymetrie w codziennym życiu": sprawy wydają się być proste, kiedy w grze jest skóra innych, a samemu nie ponosi się ryzyka oraz odpowiedzialności za własne decyzje.
Kolejne D oznacza deprywację natury finansowej, przy czym autorzy mają tutaj na myśli względną deprywację. Ten problem dotyczy w większym stopniu społeczeństw świata zachodniego niż krajów półperyferyjnych jak Polska, bowiem to właśnie w najbogatszej części świata od kilku dekad obserwowany jest wzrost nierówności dochodowych oraz majątkowych wskutek m.in. procesów globalizacyjnych. Podobnie jak w przypadku imigracji, również bilans globalizacji per saldo niewątpliwie jest dodatni, jednakże rozkład korzyści nie wydaje się być równomierny. Dla przeciętnego Smitha, mieszkającego w obrębie północnoamerykańskiego pasa rdzy i pracującego w fabryce na stanowisku kierownika średniego szczebla z rocznym uposażeniem w wysokości 80 000 dolarów, globalizacja może kojarzyć się z obawą utraty pracy i przeniesieniem jego zakładu pracy za południową granicę, gdzie za podobną pracę miejscowy Jimenez czy Garcia otrzyma niewielką część gaży Smitha. W obecnym modelu gospodarczym trudno dostrzec nie-ekonomistom wszystkie zalety globalizacji, np. poprzez jej działanie deflacyjne, bowiem w warunkach systemu rezerwy cząstkowej zasadniczo podaż pieniądza rośnie szybciej niż podaż towarów i usług, czyli krótko mówiąc: ceny i tak rosną (inna sprawa, że gdyby nie międzynarodowa wymiana handlowa, to tempo wzrostu cen zapewne wynosiłoby kilka punktów procentowych więcej).
W takiej sytuacji nie trudno o konkluzję, że całe dywagacje o oszczędnościach w miesięcznych rachunkach spowodowanych globalizacją biorą w łeb, gdy Smith dowiaduje się, że jego firma za trzy miesiące przeniesie produkcje do Meksyku. Słusznie Eatwell oraz Goodwin zauważyli również, że nie chodzi o deprywację w wartościach bezwzględnych, lecz jedynie o charakterze względnym. Jeżeli nawet niektóre grupy nie doznały spadku dochodów, to wzrost zamożności innych grup był w tym czasie silniejszy. Sprzeciw wobec względnej deprywacji dobrze uchwycili przedstawiciele ekonomii behawioralnej, którzy wykazali, że zasadniczo ludzie wolą mniej zarabiać, jeżeli wysokość ich płacy sytuuje ich wyżej w hierarchii społecznej (czyli przykładowo 80 000 zł rocznie, jeżeli średnie wynagrodzenie wynosi 50 000 zł rocznie, zamiast 100 000 zł, jeżeli średnia wynosi 120 000 zł).
Ostatnia D-cecha sprowadza się do odejścia od głównych, masowych partii, które przestały reprezentować swoich wyborców. Podobnie jak w przypadku deprywacji, również i tutaj wydaje się, że zjawisko to dotyczy w większym stopniu świata zachodniego, z ukształtowanymi instytucjami politycznymi i stabilnymi partiami politycznymi. Aczkolwiek pojawia się pytanie, czy taka sytuacja nie dotyczy również naszego podwórka? Wystarczy wspomnieć część środowisk robotniczych, które zostały wydarte przez PiS lewicy, która to wydaje się być bardziej zainteresowana kwestiami światopoglądowymi niż gospodarczymi.
Podsumowując: "Narodowy populizm..." to kawał niezłej literatury, która zgrabnie próbuje uchwycić przyczyny renesansu populizmu oraz jednoczesnego kryzysu anciem regime'u. Osobiście nie sympatyzuję z żadną z głównych sił sporu politycznego, ale gdybym był członkiem którejś z czołowych partii opozycyjnych, to robiłbym wszystko, co w mojej mocy, żeby zainteresować kolegów partyjnych tą książką - żeby w końcu przestać obrażać się na rzeczywistość i zrozumieć powody ciągłych porażek. Obawiam się jednak - mając na uwadze zdolności autorefleksyjne czołowych polityków opozycyjnych - że prędzej odzyskają oni władzę w wyniku degeneracji obozu rządzącego (kłania się Lord Acton) niż wyciągnięcia przez nich merytorycznych wniosków. W każdym razie wielu lepszych ku temu okazji niż uważna lektura "Narodowego populizmu..." mogą już chyba nie dostać.