Gucio, Łobuz i afera z kotami Agata Królak 8,0
ocenił(a) na 838 tyg. temu Gucio (czyli najfajniejszy z najfajniejszych w całej kamienicy) z siostrą (tej to daleko do bycia najfajniejszą, bo ona nawet fajna nie jest – według brata, oczywiście) wraz z rodzicami, to Szanowni Państwo Kwiatkowscy, mieszkańcy drugiego piętra. Sąsiadów mają, jakich mają i trudno, a że kamienica ma trzy piętra plus poddasze i piwnice, to w sumie daje 12 mieszkań, w których mieszka 17 różnych ludzi o różnych osobowościach. I co bardzo ważne – wielu z nich ma zwierzaki i to tylko koty. Same miauczusie. A, że Gucio wreszcie może zostać właścicielem swojego własnego zwierzątka, więc wreszcie pojawia się perełka – pies. Oczywiście zostaje wybrany przez Gucia, ze schroniska. Pierwotnie zakładano, że będzie ładny, miły i cichy, a w rezultacie wyszli... z czworonożnym czymś, co bardziej przypominało diabła niż pupilka. Psiak miał krzywe zęby, długą sierść i głośno szczekał. I to szczekanie było chyba najgorsze. Nazwali go Łobuz. I nic by się wielkiego nie działo, kamienica tkwiłaby sobie w spokoju wraz z mieszkańcami i miaczusiami (i psiakiem),gdyby nie nagłe zniknięcie. Najpierw jednego kota, potem drugiego. I nawet rada osiedlowa nic nie ustaliła, choć każdy dziwnie zerkał na Kwiatkowskich. Wiadoma sprawa – pies a kot, czarne na białym – tfu, hau na miau. Jednak Gucio postanowił sam się tym zająć i wraz z Frankiem (mega mózgiem i gadułą w jednym) wszczął śledztwo. Było zbieranie dowodów, były narady i wnioski, nawet monitoring...
Ale, ale – tu powiem stop. O przygodach i ich zakończeniach nic nie powiem (Franek z pewnością wygadałby od razu). O Guciu i Łobuzie trzeba przeczytać samemu, ja nie wyjawię ani słówka więcej (żeby było jasne - nie zamiauczę i nie zaszczekam). W tą książkę trzeba wsadzić nos i czytając rechotać, co jest po prostu nieuchronne. Przy okazji wpatrujesz się w rysunki i sam (to też nieuchronne) przeprowadzasz własne śledztwo. Ciekawe kto pierwszy odnajdzie koty – Gucio, czy ty? I wierz mi, nie wyprzedzisz małych smarkaczy (w końcu jeden to „Chodzący Mózg” z pierwszego piętra).
„Gucio, Łobuz i afera z kotami” to miód na serce i ciało. Wyciąga z marazmu (jak za futro),likwiduje wisielczy humor , a ciało dostaje witalności. Dlaczego? Bo czytasz i nie dość, że marzysz, by zamieszkać w kamienicy wraz z kotami i psem (choć wszystkie mieszkania są zajęte),to masz ochotę dołaczyć do amatorów detektywów i zająć się śledztwem. Tym właśnie jest „Gucio i Łobuz...” - lekarstwem na własne bolączki.
„Gucio, Łobuz i afera z kotami” to świetne dialogi, spostrzegawczość dzieci i trafione riposty. To wspaniały czas spędzony z książką – i śmiech w pakiecie. Ale, co istotne – Gucio i Franek to odważne dzieci, które widząc kłopot od razu reagują. Jeśli jest problem, starają się swoimi siłami i mocami rozwiązać go i pomóc poszkodowanemu. To nie są samolubne dzieci. To można (a nawet warto) pokazywać dzieciom i tłumaczyć. I nie potrzeba od razu adoptować czworonoga.
„Gucio i Łobuz...” to lektura dla każdego. Dla małego i dużego, młodego i starego, grubego i chudego, nawet garbatego... To lek na wszystko. I koniecznie do czytania na głos. Najlepiej smakuje w obecności kogoś. Dlaczego? Bo śmiech i ubaw jest wówczas znacznie większy. Bo głośne czytanie potęguje radosny wydźwięk i wywołuje dodatkowe reakcje (miaucząco-szczekające odgłosy wydawane przez czytającego – i to obowiązkowo). Jest i masaż brzucha (swojego) i kuracja dla całego ciała.
I nie ma skutków ubocznych, nawet przy przedawkowaniu (choć to raczej nie grozi).
Wspaniała Afera z Kotami Wysokich Lotów (a raczej płotów i drzew).
#agaKUSIczyta