Amerykański sen, czyli trawa na zgliszczach
„To jak Kraina Czarów – nikt z nas tam nie był, ale wszyscy wiemy, jak powinien wyglądać Biały Królik" – powiedział Lewis Carroll zapytany czym jest amerykański sen. „Od pucybuta do milionera”, „jeżeli chcesz i będziesz ciężko pracować – możesz osiągnąć wszystko”, ludzie piękni, szczęśliwi i spełnieni, żyjący w domkach na sielankowych przedmieściach – to elementy etosu amerykańskiego snu tak znane, że niemal wyświechtane.
Zestaw przekonań o Stanach Zjednoczonych jako krainie nieograniczonych możliwości krąży w kulturze od dziesięcioleci. Wielu autorów na przestrzeni lat kwestionowało tę ideę. Jessica Bruder w swoim „Nomadland. W drodze za pracą” woła jej „sprawdzam!”. Pisze o Amerykanach, którzy stracili wszystko i – żeby przetrwać – ruszyli w drogę goniąc niskopłatne, sezonowe prace. O ludziach z marginesu, żyjących na granicy prawa. Opowiada historie tych, którym się nie udało – tych którzy obudzili się z amerykańskiego snu. Ale czy rzeczywiście?
Obietnice Nowego Świata
Jak więc powinien wyglądać ten Biały Królik? Kto wyśnił amerykański sen i o czym on jest? Źródeł etosu american dream można doszukać się w samych początkach historii Stanów Zjednoczonych – Deklaracji niepodległości. Znana dziś wszystkim Amerykanom mantra: „że wszyscy ludzie stworzeni są równymi, że Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami, że w skład tych praw wchodzi prawo do życia, wolność i dążenia do szczęścia” obalała dotychczas znany porządek społeczny, odbierając znaczenie hierarchii klasowej. W Nowym Świecie życie miało być lepsze, pełniejsze i szczęśliwsze. Wszyscy mieli startować z tej samej pozycji, a osiągnięcie sukcesu miało być wynikiem wewnętrznych możliwości, determinacji i ciężkiej pracy. Przyjeżdżając do Ameryki każdy mógł zacząć od początku, odmienić swój los – obrazowo pokazał to Neil Gaiman we wplecionych w główny wątek „Amerykańskich bogów” historiach dawnych imigrantów.
W tej pierwotnie rozumianej wersji amerykańskiego snu sukces nie był w ogóle wiązany z konsumpcjonizmem, nie musiał oznaczać majątku i wysokiego statusu społecznego. Marzenia często wynikały z naturalnych potrzeb oraz z możliwości, jakie oferowała Ameryka Pionierów. Ostatecznym celem był często własny kawałek ziemi i dom, w którym można wieść spokojne, niezależne życie. Być wolnym i być sobą. Tego szukali Lennie i George z „Myszy i ludzie” Steinbecka, wierząc, że ciężką pracą zarobią na realizację tego marzenia. Proste rzeczy, prawda? Jednak jak każda idea, również american dream z czasem zaczął ewoluować i wypaczać się.
Sukces materialny i inne koszmary
Wraz z odkryciem złota w Kalifornii skromny, purytański pomysł na stopniowe zdobywanie kolejnych etapów w drodze do spełnienia marzeń uległ diametralnej zmianie. Amerykański sen eksplodował obietnicą szybkiego zarobku, a definicją sukcesu stał się status materialny. Setki tysięcy ludzi uwierzyły, że zdobycie fortuny jest prostą, osiągalną drogą do szczęścia. Bańka oczekiwań rosła, nadzieje latały wysoko – i z hukiem rozbijały się o ziemię, czy to w obliczu faktu, że statystycznie szczęście nie może sprzyjać wszystkim, czy za sprawą Wielkiego Kryzysu, czy w końcu zrozumienia, że, cóż, same pieniądze nie dają szczęścia.
Wątek upadku bohatera pod wpływem rozczarowania amerykańskim snem lub jego degeneracji jest bardzo „wdzięcznym” motywem literackim. F. Scott Fitzgerald w „Wielkim Gatsbym” pokazał galerię postaci, które przy niekwestionowanym socjoekonomicznym sukcesie pozostały cyniczne, głęboko nieszczęśliwe i samotne. Gatsby, człowiek, który stworzył się na nowo i wskoczył na szczyt, stał się ofiarą własnych pragnień. Okazało się, że ten nowy amerykański sen – stawiający bogactwo i przyjemności ponad indywidualizm, ciekawość świata i równość – jest w gruncie rzeczy koszmarem.
Z podobnego założenia wyszedł Bret Easton Ellis w „American Psycho”. Jego Patrick Bateman wychowany w kulcie materializmu, młodości i pięknego ciała (a może przez ten kult wyprodukowany?), mimo osiągnięcia tych ideałów nie czuje nic poza obrzydzeniem – obrzydzeniem do ludzi podobnych sobie. Rodzi się pytanie, czy american dream kiedykolwiek był czymś, co należy spełniać? Czy może osiągnięcie celu nieuchronnie skazuje ludzi na jakąś formę cierpienia?
Ameryka – przebity balon
Patrząc na Stany Zjednoczone, można odnieść wrażenie, że wszystko jest tam bardziej, mocniej, więcej. Ameryka jest jak balon nadmuchany do granic i kiedy pęka, to ze spektakularnym hukiem. Jak Route 66, droga eksodusu osadników z lat 30. XX wieku opisywanego w „Gronach gniewu” Steinbecka. Niegdyś kultowy symbol americany, z kwitnącym wokół życiem ekonomicznym i kulturalnym, w tej chwili pozostaje – jak opisuje to Dorota Warakomska w reportażu „Droga 66” – blednącą kreską na mapie, dogorywającym wspomnieniem dawnej świetności.
Detroit, które ze stolicy przemysłu motoryzacyjnego zmieniło się w stolicę morderstw i podpaleń stanowi dosadny przykład, jak szybko i spektakularnie można obudzić się z amerykańskiego snu. W 2013 miasto ogłosiło upadłość, a Charlie LeDuff opublikował reportaż pod sugestywnym tytułem „Detroit. Sekcja zwłok Ameryki”. To studium upadku pokazuje jak kwitnąca gospodarczo metropolia tętniąca życiem, kulturą i sztuką ulega degeneracji amerykańskiego snu – korupcji, brakowi odpowiedzialności, obojętności, biurokracji i napięciom na tle rasowym. W obliczu wydarzeń ostatnich lat łatwo uwierzyć, że to, co stało się z Detroit, rozlewa się na cały kraj, ostatecznie obalając wizję Stanów Zjednoczonych jako krainy możliwości.
Zaktualizować marzenia
Mimo ewolucji idei amerykańskiego snu, wiele elementów pozostawało w niej niezmiennych – w tym koncepcja, że zawsze można się zredefiniować. Że można wymyślać się ciągle na nowo, dostosowując do sytuacji, a marzeń nie trzeba tracić – można je modyfikować. Bohaterowie „Nomadland” to w większości ludzie, którzy lata szczytowej formy mają za sobą, których formalny czas na „dorobienie się” minął. Wielu z nich w wyniku krachu gospodarczego straciło wszystko, na co pracowali całe życie – biznesy, oszczędności, nieruchomości. Ich nowo obrana droga meandruje między słabo płatnymi sezonowymi pracami, czekami emerytalnymi na kwoty zbyt niskie, żeby przeżyć miesiąc, turystyką medyczną do tanich klinik w Meksyku i nielegalnym obozowaniem na parkingach supermarketów. A jednak... ci przegrani mieszkańcy przerobionych vanów i starych camperów nie uważają się za bezdomnych – nazywają się bezmiejscowymi. Mówią o sobie, że są podróżnikami. Przekonują, że nawet jeśli wybrali tę drogę z wyższej konieczności – nadal była to świadoma decyzja, wybór życia w kontrze do porządku społecznego, który sprowadził ich na margines.
Linda, LaVonne, Sylvianne upadają i wstają. Tracą wszystko i odbijają się od dna. Otrzepują się i idą dalej, na wzór Pionierów odkrywających Dziki Zachód. Mimo przeciwności ciągle do przodu, do obranego celu. Ta determinacja, świadomość wolnej woli i poczucie odpowiedzialności za swój los to niezbywalne aspekty amerykańskiego sposobu myślenia i przeżywania. „Nomadland”, który w znacznym stopniu jest opowieścią o zdradliwej i zgubnej naturze amerykańskiego snu, jednocześnie przedstawia dokładnie jego istotę: nieustającą nadzieję, że szczęście i sukces są osiągalne dla każdego w każdych warunkach – trzeba tylko czasem zweryfikować sposób działania i sam cel.
Historia pokazuje jasno, że po każdym kryzysie przychodzi czas prosperity. Detroit podnosi się z pyłu. Wzdłuż Route 66 nadal roi się od turystycznych atrakcji. Na zgliszczach wyrasta trawa. Sen dalej się śni.
Zuzanna Mądrzak - jak sama o sobie mówi, wychowała się na Astrid Lindgren i „Domku na prerii”. O wiele za wcześnie przeczytała „Malowanego ptaka”. Każdej jesieni wraca do „Amerykańskich bogów” Gaimana. Zna na pamięć „Jano i Wito w mieście”. Szuka idealnej powieści o amerykańskim małym miasteczku. W bibliotece wybiera książki po okładce.
komentarze [9]
z non-fiction dodałabym jeszcze Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Wczoraj skończyłam czytać „Wróżbiarzy” Libby Bray. Tam również bohaterowie mierzą się z amerykańskim snem i rozprawiają z prawdziwym obliczem swojego kraju, co jest o tyle ciekawe, że to książka młodzieżowa i fantastyczna. Bardzo podoba mi się jej nastrój.
Wyglądam chwili, w której będę miała okazję poczytać Steinbecka i „American Psycho”!
Rozprawianie się z mitem amerykańskiego snu przychodzi ciężko także za granicą. Wychowani na filmach z szokiem odkrywamy, że prawdziwa Ameryka tak nie wygląda. Muszę przyznać, że fascynujące jest obserwowanie z boku mechanizmów, które sprawiły, np. że Trump wygrał wybory. I tego, że ludzie nie rozumieją, że sami sobie gotują swój koszmarny los (i absolutnie dotyczy to także...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość
O tym, że nie wszyscy amerykanie śnią ten sam sen...
Oprócz wymienionych polecałbym przede wszystkim Ragtime. Dwie próby realizacji amerykańskiego snu i tylko jedna udana.
A także książkę, w oparciu o którą nakręcono bardziej znany wówczas serial - Pogoda dla bogaczy.
Ja też kiedyś myśłałem,że USA to raj. Na podstawie filmów.Dziś wiem,że to mit.Dziś Ameryka umiera przez poprawność polityczną.A Ameryka ,to nie tylko celebryci.To głownie ,biedni,ludzie.Ciężko pracujący.W większości bieli.Których nikt nie bierzę pod obronę.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Przez "poprawność polityczną?" Poważnie? To, że inni ludzie ustawili się wreszcie kolejce po przywileje nie znaczy, że ktoś, kto tam wcześniej stał te przywileje traci - zyskali je po prostu ci, którzy do tej pory w kolejce nie stali - bo nie mogli.
Ameryka umiera przez kapitalizm i wolny rynek, który miał się magicznie sam regulować. Ma system, który chroni bogatych i...
@ali99 Bez nerwów, kolega ma w nicku że cały czas czyta, a nie że rozumie ;)
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post