Książka dobra dla każdego

AMisz AMisz
08.12.2017

W Wigilię zwierzęta mówią ponoć ludzkim głosem. Te kochane z pewnością dziękuję swoim właścicielom, a te podrzucane do schronisk? Przywiązywane w lesie na pewną śmierć? Co one by powiedziały o ludziach, którzy im to zrobili? Z Agnieszką Kańską, ambasadorką powieści „Psiego najlepszego” rozmawiamy o odpowiedzialnej adopcji zwierząt i najlepszych prezentach na Gwiazdkę.

Książka dobra dla każdego

Josh Michaels z oburzeniem odkrywa, że sąsiad podrzucił mu pod drzwi ciężarną suczkę Lucy. Nie może jednak oprzeć się uroczemu spojrzeniu brązowych ślepi i chociaż nigdy nie miał zwierzęcia domowego, postanawia przygarnąć psiaka.

Kiedy na świat przychodzi pięć niesfornych szczeniaczków, Josh zgłasza się po pomoc do lokalnego schroniska. Tam poznaje uroczą i kochającą zwierzęta Kerri, która z zapałem uczy go, jak dbać o psią rodzinkę. Wspólnie przygotowują szczeniaki do adopcji w ramach świątecznego programu szukania nowych domów psiakom ze schroniska.

Wraz z upływem czasu Josh zaczyna darzyć dziewczynę coraz cieplejszym uczuciem. Im bardziej zakochuje się w Kerri, tym bardziej przywiązuje się do futrzaków, które wniosły w jego życie mnóstwo miłości. Kiedy zbliżają się święta i nieuchronny termin oddania szczeniaków, Josh zastanawia się, czy będzie w stanie bez nich żyć...

Anna Misztak: Jak to się stało, że została pani ambasadorką tej książki?

Agnieszka Kańska: Od wielu lat jestem wolontariuszką w warszawskim Schronisku na Paluchu. Gdy agencja zajmująca się promocją uroczej książki Bruce’a Camerona wpadła na pomysł, aby przy tej okazji zwrócić uwagę na los porzuconych zwierząt i ich adopcji ze schronisk, z checią zgodziłam się wziąć w tym udział.

Czyli jest pani taką Kerri – jedną z bohaterek powieści.

Czytając książkę nie pomyślałam o tym, ale rzeczywiście – tak.

Czytałam kiedyś artykuł o tym, że do schronisk przychodzą uczniowie ze szkół, żeby czytać psom książki na głos – może warto taką akcję zorganizować na Paluchu?

To piękna idea. Niestety, przynajmniej u nas - ze względów bezpieczeństwa - bezpośrednio obcować ze zwierzętami mogą jedynie osoby pełnoletnie.

Ma pani jakąś chwytającą za serce historię o psie lub kocie?

Chyba wiem co pani ma na myśli – historię z happy-endem. Tak, oczywiście mam, szukam w pamięci i… przychodzą mi do głowy zupełnie inne. Historie moich schroniskowych podopiecznych, którym nie zdążyłam znaleźć domu. Tych, które odeszły w schronisku, choć nie były wcale stare - zmogły je choroby, które w domowych warunkach byłyby do pokonania lub w ogóle by się nie przydarzyły. Mnie te historie wciąż ściskają za serce. Bez względu na to ile czasu upłynęło, nie mogę zapomnieć o Fiodorze (widoczny na zdjęciu), Reksiu, Barnabie, Smagłym, Majorze, Sułtanie, Retcie, Brendzie i wielu innych, którzy odeszli samotnie w zimnym schroniskowym boksie. Czasem mi się śnią. Mam też historie kotów, które trafiły do schroniska po śmierci swych właścicieli. Zazwyczaj niezbyt młode, ale całkiem zdrowe, zadbane… w schronisku marniały w oczach, odeszły w ciągu kilku tygodni. Zabił je stres związany z pobytem w schronisku. W każdym z tych przypadków zmarły miał rodzinę, która jednakże nie mogła – czy nie chciała? – zaopiekować się pupilem swego dziadka czy babci. Ciekawe czy ci ludzie zmieniliby swoją decyzję wiedząc jak to się skończy? Trudno oceniać, ale… serce się ściska.

Czy ludzie faktycznie podrzucają do schronisk nowo narodzone szczeniaczki?

Podrzucają, zarówno szczenięta, jak i dorosłe psy – ukradkiem zostawiają w kartonie czy przywiązują. Ale bywa jeszcze gorzej, niektórzy nawet nie fatygują się w okolice schroniska: przywiązują do drzewa w lesie na pewną śmierć. Albo wyrzucają na śmietnik. I to nie tylko noworodki, także dorosłe zwierzęta. Mieliśmy niedawno w schronisku psa, którego ktoś wrzucił do pojemnika na śmieci w zamkniętej walizce. Na szczęście głośno piszczał i został uratowany. Były też dwa dorosłe koty znalezione w zabitej gwoździami skrzynce, tak małej że trudno uwierzyć jak ktoś zdołał je tam zmieścić.

Jak zachęcić ludzi, aby zamiast kupować psy i koty, adoptowali je ze schronisk?

Może niech poczytają historie tych, którzy już to zrobili. Mnóstwo ludzi dzieli się swoimi przeżyciami na rozmaitych forach, blogach. Można znaleźć mnóstwo wspaniałych, bardzo pozytywnych, często poruszających historii. Nawet jeśli początkowo przygarnięcie zwierzaka wiązało się z jakimiś problemami, ich pokonywanie wydaje się umacniać ludzi i dawać jeszcze większą satysfakcję. A problemy – gdyby to miało teraz kogoś wystraszyć – dotyczą w równym stopniu zwierząt adoptowanych, co zakupionych.

Uzasadnienie zakupu zwierzęcia widzę jedynie jeśli komuś zależy na posiadaniu jego rodowodu, co oczywiście wiąże się ze sporym wydatkiem. Jeśli zatem chcemy mieć zwierzę rasowe, ale bez rodowodu, jest wiele miejsc skąd można je przygarnąć - nie tylko schroniska ale i fundacje pomagające będącym w potrzebie przedstawicielom najróżniejszych ras.

Wracając do książki – co pani podobało się w niej najbardziej?

Cenię ją za autentyczność przedstawionych w niej faktów związanych z bliskimi mi tematami. Patrząc trochę przez pryzmat „skrzywienia zawodowego” – podoba mi się też, że na tle ciepłej, uroczej historii wiele fragmentów może czytelnikowi dać do myślenia, może skłonią do zgłębienia wiedzy, której dziś nie ma? W toku opowiadanej historii autor „przemyca” kwestie poddawania szczeniaków socjalizacji (co z całą pewnością nie ma miejsca w nastawionych wyłącznie na zysk pseudohodowlach), a także jakości karmy podawanej psom, a konkretnie żywienia tanią karmą z supermarketu. Mój ulubiony cytat: „Gdyby wziął pan parę skórzanych butów, dodał do nich kwartę oleju napędowego i dużą garść słomy, a potem wszystko zmielił, to analiza wartości odżywczych takiej mieszanki pokazałaby sensowną ilość białka, tłuszczów i węglowodanów. Tylko że wszystkie byłyby nieprzyswajalne” – tak mówi w książce weterynarz, wyjaśniając zły stan zdrowia jej psiej bohaterki. Bardzo obrazowe, a tym w skrócie karmimy nasze psy, jeśli decydujemy się na nich oszczędzać. A trochę lżej - podobały mi się poruszone sprawy odpowiedzialności kontra jej braku, a także świadomego podejmowania się opieki nad zwierzakiem niepełnosprawnym.

Komu by pani tę książkę poleciła?

W zasadzie każdemu, kto umie czytać. To bardzo przyjemna lektura i wcale niekoniecznie dla zadeklarowanych zwierzolubów. Dotyczy ona w głównej mierze ludzi a nie zwierząt, ale może ktoś, kto nie jest do końca do psów przekonany, dzięki tej książce je polubi?

Kerri mówi w pewnym momencie, że psy (i koty) uczą nas doceniać tu i teraz, bo są z nami przez ograniczony czas. Zgadza się pani z tym?

Tak. One żyją dniem dzisiejszym, nie rozpamiętują przeszłości (dzięki temu wybaczają nam najgorsze rzeczy, które im robimy), nie wybiegają też w przyszłość, po prostu są – dla nas. Również to powinniśmy doceniać.

Pani zdaniem – jaki jest największy zysk z adoptowania zwierzęcia ze schroniska?

Satysfakcja z podarowania zwierzęciu lepszej przyszłości jest nie do przecenienia. Jeśli tylko robi się to z potrzeby serca, zawsze można liczyć na ten właśnie „zysk”.

Ludzie często kupują swoim dzieciom na Gwiazdkę szczeniaczki lub kotki. Czy uważa pani, że to zawsze rozsądna decyzja? Takie prezenty, jak się znudzą, często pewnie lądują w schronisku...

To nigdy nie jest rozsądna decyzja. Przyjęcie pod swój dach zwierzęcia powinno zawsze wywodzić się ze wspomnianej już własnej potrzeby serca, a nie chęci zrobienia przyjemności dziecku. Szczeniaczki i kotki szybko rosną i rzeczywiście często kończą w schronisku, już nie tak słodkie i urocze, jak były. Często spędzają tu całe swoje życie, które mogłoby być zupełnie inne, gdyby trafiły do domu z innych pobudek.

Zwierzę to nie zabawka, lepszym prezentem na Gwiazdkę jest książka – zgadza się pani?

W zupełności.


komentarze [4]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Anna  - awatar
Anna 08.12.2017 16:58
Czytelniczka

Naszymi towarzyszami są koty. Dwa niewidome w domu i jeden rezydent balkonu, dokarmiany dzikusek (a ściślej dzikuska, ale z własnym domkiem na balkonie). Lubimy pomagać w ten sposób zwierzętom. Takie okaleczone kochamy, jakoś, najbardziej. Ale są też w rodzinie i pieski. Ale także ptaszki mają u nas karmnik.
Najśmieszniej, że nasypałam kiedyś pokarm dla ptaków, gdzie...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
brzanka  - awatar
brzanka 08.12.2017 16:45
Bibliotekarka | Oficjalna recenzentka

Moi rodzice mieszkają na wsi. Często są świadkami tego, jak z pędzącego wybajerzonego samochodu wyrzucany jest pies. Szczęście w nieszczęściu zwierzak trafia w dobre okolice i szybko ktoś decyduje się na adopcję.

W ubiegłym roku zimą dokonali w kurniku odkrycia: wśród napuszonych kur siedziała sobie kupka nieszczęścia - niesamowicie wychudzony i przerażony kot. Kury grzały...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Gosia_7  - awatar
Gosia_7 08.12.2017 16:07
Czytelniczka

Sama mam pieska, który był kiedyś bezpański i sunie ze schroniska i nie wyobrażam sobie zwierzaków z jakiejś za przeproszeniem hodowli. Wzdrygam się na samą myśl o hodowlach – co nie znaczy, że wszystkie są złe – ale moje psiaki to najwspanialsze istoty na świecie. :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
AMisz  - awatar
AMisz 06.12.2017 11:29
Bibliotekarka | Oficjalna recenzentka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post