-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński6
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać362
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2023-12-10
2023-02-02
,,Bitwa jest krwawym i niszczącym zmierzeniem się sił fizycznych i moralnych."
Lecz jak walczyć z wrogiem, o którego sile nie mamy wielkiego pojęcia, a już o wyznawanych przezeń normach moralnych nie wiemy właściwie nic?
,,W strategii wszystko jest proste, lecz nie jest łatwe."
Czyli o tym, jak Gray został dupą wołową, bo dwie fajne laski, które kręciły się wokół niego straciły cierpliwość i ostatecznie wolały siebie nawzajem. A on został sam.
A tak na poważnie - seria Star Carrier potrafi odrzucić, już o tym wspominałam. Ilość wiedzy czysto techniczno-naukowej, która jest tu serwowana może przytłoczyć. Lub zmotywować do sięgnięcia po podręcznik. Pan Douglas miał łeb jak sklep jak to pisał i choćby za to wielki szacunek. Bo rzucanie mądrymi hasłami to jedno - co innego potrafić wyjaśnić to czytelnikowi, aby dał się nabrać, że ten świat jest w pełni realny. I działa.
I kto wie? Może za sto lat nie będzie to już ,,science fiction".
Muszę przyznać, że jak na razie ten tom podobał mi się najmniej. Nie że w ogóle, ale w porównaniu z poprzednimi szło mi oporniej. Nawet jeśli w końcu udało się spotkać tych tajemniczych Sh'daar twarzą w... cokolwiek oni mają w ramach twarzy. Ludzkości udało się wreszcie dostać odpowiedź, dlaczego Gwiezdni Panowie chcieli ich sobie podporządkować... ale to zrodziło jeszcze więcej pytań. Jak można porozumieć się z kimś zupełnie ,,obcym", skoro ludzie nawet między sobą nie potrafią się dogadać...
,,Bitwa jest krwawym i niszczącym zmierzeniem się sił fizycznych i moralnych."
Lecz jak walczyć z wrogiem, o którego sile nie mamy wielkiego pojęcia, a już o wyznawanych przezeń normach moralnych nie wiemy właściwie nic?
,,W strategii wszystko jest proste, lecz nie jest łatwe."
Czyli o tym, jak Gray został dupą wołową, bo dwie fajne laski, które kręciły się wokół niego...
2022-01-20
,,Pierwsze uderzenie" to wstęp do historii mającej rozgrywać się w XXV wieku. Ludzkość rozwija się już na tyle, że z powodzeniem zaczyna podbijać swoje najbliższe podwórko w kosmosie. Jednak nie wszystkim się to podoba - enigmatyczna rasa Sh'daar nie jest zachwycona rozwojem ludzkości i chce go zablokować. Wysyłają ludziom ultimatum: albo zaprzestają rozwoju technologicznego i poddają się Galaktycznemu Imperium, albo... no, kuku, koniec rasy ludzkiej jako takiej. I nie są to czcze groźby, bo choć Sh'daar nie pokazują się osobiście, to wysyłają inne rasy, aby odwaliły za nich czarną robotę. I wcale to nie jest lepiej dla ludzkości, bo już pierwsi - Turushowie - to niełatwy przeciwnik, a to dopiero początek. Galaktyczne Imperium ma się rozciągać na prawie całą Drogę Mleczną. Wlicza się w to tysiące, jak nie miliony światów i ras. Do tego sami ,,panowie” nie kwapią się pokazać osobiście, ale jeśli byli w stanie podporządkować sobie taki ogrom istnień na różnym poziomie rozwoju... czy ludzie w ogóle mają jakąkolwiek szansę z taką potęgą?
Tak, jest tu dużo kozakowania, wybuchów, epickich scen, wybuchów, walki, jeszcze więcej wybuchów - ale od początku czuć, że ludzie to jednak stoją na tej gorszej pozycji i to nie jest chwalebna wojna, ale dosłownie walka o przetrwanie. Stosunek liczebności sił jest dla nas miażdżący i w gruncie rzeczy przez większość czasu możemy liczyć tylko na szczęście lub efekt zaskoczenia. Lub wprost ułańską fantazję pilotów myśliwców grawitacyjnych. Trup ściele się tu gęsto i nawet jeśli większość to dosłownie nołnajmy, tak ciężar każdej śmierci ma tu znaczenie - bo zawsze uszczupla i tak ciągle za małe i za słabe siły ludzi.
Na pewno nie jest to najbardziej oryginalny motyw, przewija się często-gęsto w space operach, ale mimo to walki potrafiły trzymać mnie w napięciu. Z oczywistych przyczyn główni bohaterowie i statek flagowy całej serii - lotniskowiec Ameryka - są nietykalni, tylko że i Herkules dupa, kiedy ludzi kupa. Bo w tym świecie nikt nie wyczaruje kolejnego okrętu w pięć minut. Każdy stracony statek to poważny problem, a tych idzie w piździec sporo. Co prawda po obu stronach konfliktu, ale nawet jeśli ludziom uda się pokonać Tushów, to prawdopodobnie po nich przyjdą kolejni, być może gorsi…
Kiedyś narzekałam, że Douglas to może niekoniecznie potrafi gładko prowadzić czytelnika po swoim świecie, tak jeśli chodzi o spojrzenie na konflikt z różnych pozycji - chapeau bas. Chyba należy zaznaczyć, że prawie połowa książki to tak naprawdę jedna bitwa - w kilku fazach i nie przez cały czas na zasadzie piu-piu, tylko akcja często zwalnia albo nawet zatrzymuje się na chwilę, aby przyjrzeć się taktyce i zaplanowaniu całego starcia. Koening i Gray to dwa różne światy i dwa różne obrazy pokazujące w sumie to samo - wojnę. To, co ich łączy to na pewno nieszablonowe myślenie, które może okazać się zbawienną przewagą w wojnie z Tushami i samymi Sh'daar. Jednak ze swoich pozycji muszą wykorzystywać je w inny sposób i te obie ścieżki - dowódcy oraz zwykłego pilota - nie lecą sobie gdzieś obok siebie, ale ściśle ze sobą koegzystują.
Bohaterowie stają się bohaterami na inny sposób. Admirał Koening nie należy do zbyt potulnych, ale zna też granice, nie będąc ,,jedynym słusznym obrońcą Ziemi, bo inni to ,,idioci", tylko kompetentnym facetem, który potrafi lawirować pomiędzy rozkazami tak, aby wyjść na swoje. Jego zasada ,,jeśli nie dostałem rozkazu, nie mogę go złamać" to złoto i sporo mówi o postawie Koeninga. On nie chce się buntować, obalać dowództwa i pruć na wroga jako ostatni sprawiedliwy - jeśli trzeba, będzie siedział grzecznie i cicho, dostosowując się do obecnej polityki. A jeśli sytuacja będzie tego wymagała (lub w końcu się zdenerwuje) każe komuś spierdalać z fotela.
Natomiast Trevor Gray... to Trevor Gray. Gość, który nie potrafi odnaleźć się w społeczeństwie, a interakcje międzyludzkie czasem go przerastają. W sumie całkiem często. Nie dlatego, że to jakiś edgy outsider - tylko urodził się i wychowywał poza tym rozwiniętym światem, dorastał jako wyrzutek i w sumie było mu tak dobrze, ale został zmuszony nie tylko do powrotu na łono społeczeństwa, ale i wstąpienia do armii. Jednak gdy siada za sterami myśliwca staje się innym człowiekiem - wtedy dopiero jest na swoim miejscu i wie co robić oraz jak się zachować. Nawet jeśli musi mieć kontakt z tą znienawidzoną technologią, której za nic nie rozumie.
Nie wiem, czy to wyszło Douglasowi umyślnie, czy tylko przypadkiem - ale sprawa rozbieżnego spojrzenia bohaterów na temat technologii też jest ciekawa. Koening z nią dorastał, dla niego wideo-konferencje, w których jego świadomość przenosi się do wirtualnych pokoi albo inne cuda na kiju - wszystko to jest tak naturalne jak oddychanie. Z jego perspektywy chyba nigdy nie dostrzegłam chwili zwątpienia. Technologia i rozwój są dobre, służą człowiekowi i są tylko narzędziem. Natomiast Gray to dosłownie dzikus - dorastał bez tych wszystkich implantów i dostępu do sieci itp.. Po wcieleniu do armii korzystanie z tego całego dobrodziejstwa nie tylko jest dla niego trudne, ale i niekomfortowe. Z jego perspektywy pojawia się o wiele więcej wątpliwości co do tego, czy ta technologia to na pewno taka dobra. I to wątpliwości sprawiających wrażenie całkiem słusznych - bo czy z takim poziomem rozwoju i ingerencji w ludzkie ciało (a nawet umysł) nie dałoby się na przykład ,,przeprogramować" człowieka wbrew jego woli? Ciągłe poczucie bycia na widoku, inwigilowanym, strach o wolną wolę - Gray to po części odpowiedź na zachwyt rozwojem nauki i technologii. Taki głosik przypominający, że to też może nieść zagrożenia. I, cholercia, czytając jego perspektywę ciągle miałam z tyłu głowy, że może jednak ten świat nie jest wcale tak idealny pod tym względem? Że ludzie tam już tak przyzwyczaili się do technologii, że nie zauważają, jak ta przejmuje nad nimi kontrolę. Wyzbyli się indywidualności i prywatności na rzecz wygodnego, beztroskiego życia.
Było o wojnie, było o bohaterach, było o technologii - zostali jeszcze obcy. Wygląd? Całkiem w porządku, są wystarczająco obcy, abym uwierzyła, że spłodziło ich skrajnie inne środowisko niż to na Ziemi. Do tego po ich fizjonomii i fizjologii, a nawet psychice widać wpływ świata, z którego pochodzą. Są inni, obcy, trudni do zrozumienia również dla czytelnika, choć Douglas stara się przywoływać znajome obrazki - ale tylko po to, aby dobitniej pokazać, że jego kosmici nie są podobni do niczego, co znamy. Rośliny? Zwierzęta? Glony? Wykształcone przez nas schematy nie mają odpowiednika w zetknięciu z tym światem. Tylko że nie to najbardziej zaintrygowało mnie w wizji Douglasa. To nie wygląd, nie sposób odżywiania czy technologia obcych jest atutem Star Carriera. Chodzi tu o sam kontakt ludzi z innymi rasami - bo skoro rozwijały się w zupełnie innym środowisku, na zupełnie innych zasadach, to w jaki sposób mamy się z nimi dogadać? I to jest dość ciekawe. Na początku czytania odnosi się wrażenie o dość klasycznym spojrzeniu na wojnę ludzko-obcą. Ot, obcy chcą nas kuku, bo tak, my się ratujemy. Z czasem jednak coraz wyraźniej na pierwszy plan wychodzi problem w komunikacji. Bo co z tego, że ludziom udało się przetłumaczyć język kosmitów, skoro słowa to tylko jeden ze składników. Ważny, ale nie jedyny. Jak porozumieć się z kimś, o psychice kogo nie wiemy praktycznie nic? Tak samo o kulturze. Nawet sposobie wyrażania się. Co z komunikacją niewerbalną? Może głównym powodem tej całej wojny jest to, że Sh'daar nie zrozumieli ludzi. A później ludzie nie zrozumieli Sh'daar. I nie dlatego, że któraś ze stron kłamała i chciała oszukać drugą - ale dlatego, że istniała ogromna bariera w komunikacji. W trakcie pierwszego tomu ta bariera względem Turushów odrobinę opada, ale ludzie nadal są dalej niż bliżej zrozumienia tego, co Tushowie chcą im przekazać.
Czy Star Carrier to najlepsza seria science-fiction w kosmosie jaka istnieje? Śmiem wątpić. To może najlepsza, jaką czytałam? Na pewno jedna z lepszych! To w gruncie rzeczy zwykła, czysta rozrywka dla fanów space opery - co prawda od czasu do czasu zachęci do ruszenia głową i zastanowienia się nie tylko nad intrygą przedstawioną w książce, ale również nad otaczającym nas światem. Tylko właśnie - zachęci, ale nie wymusza. Można dobrze bawić się i bez tego, aczkolwiek trzeba być przygotowanym na zalew terminów i wyjaśnień stricte naukowych. Jeśli to Wam nie przeszkadza, a nawet lubicie taki styl, polecam zapoznać się ze Star Carrierem. To nie jest oryginalna historia, nie ma pięćdziesięciu warstw i miliona plot twistów - to tak naprawdę dość prosta opowieść nie tylko o wojnie, ale i odkrywaniu kosmosu, przekraczaniu granic oraz oczywiście skutkach barier w komunikacji. Dobre czytadło do poduchy, czy dla osób lubiących poznawać nowe światy.
,,Pierwsze uderzenie" to wstęp do historii mającej rozgrywać się w XXV wieku. Ludzkość rozwija się już na tyle, że z powodzeniem zaczyna podbijać swoje najbliższe podwórko w kosmosie. Jednak nie wszystkim się to podoba - enigmatyczna rasa Sh'daar nie jest zachwycona rozwojem ludzkości i chce go zablokować. Wysyłają ludziom ultimatum: albo zaprzestają rozwoju...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-08-30
,,Ci, którzy poświęcają podstawowe wolności, by kupić trochę tymczasowego bezpieczeństwa, nie zasługują ani na wolność, ani na bezpieczeństwo."
W drugim tomie wjeżdża trochę więcej polityki... tylko po to, aby pokazać, że nawet po kilku wiekach ludzie pozostają tacy sami. Czyli głupi i małostkowi.
Nie dało się nie zauważyć, że w pierwszym tomie to właśnie ułańska fantazja Graya uratowała Ziemię. Tak samo Koening nie jest admirałem, co sobie da w kaszę dmuchać. Tylko to nie daje im prawa do rozpychania się łokciami. Tu nie ma miejsca na kozaczenie - to walka o przetrwanie.
Już chyba kiedyś mówiłam, że uwielbiam podejście Koeninga: skoro nie dostanę rozkazów, to nie mogę ich złamać. To nie jest potulny typ, ale jednocześnie wie na ile może sobie pozwolić i nie wchodzi nigdzie z buta. Chyba że chodzi o flotę wroga... ale to insza inszość. Wojen nie wygrywa się siedząc i tylko się broniąc. Koening to żołnierz z krwi i kości, który sam zaczynał z pozycji szeregowego pilota myśliwca, dlatego doskonale wie, czego wymaga od swoich ludzi. Ludzi, którzy są gotowi do poświęceń doskonale zdając sobie sprawę ze stawki.
A żołnierz gotowy do poświęceń to najgroźniejsza broń.
Środek Ciężkości podobał mi się jeszcze bardziej od pierwszego tomu. Więcej tego samego dobrego - czyli Graya i przede wszystkim Koeninga, więcej walk, większa stawka oraz oczywiście coraz więcej informacji o tym uniwersum, o innych rasach. W tym o Sh'daar, którzy może i nadal pozostają tajemnicą, ale czy na pewno są aż tak potężni i nieomylni? A może tylko potrafią stworzyć taką iluzję...
,,Ci, którzy poświęcają podstawowe wolności, by kupić trochę tymczasowego bezpieczeństwa, nie zasługują ani na wolność, ani na bezpieczeństwo."
W drugim tomie wjeżdża trochę więcej polityki... tylko po to, aby pokazać, że nawet po kilku wiekach ludzie pozostają tacy sami. Czyli głupi i małostkowi.
Nie dało się nie zauważyć, że w pierwszym tomie to właśnie ułańska fantazja...
Minęło 20 lat od nieoczekiwanego, acz spektakularnego zwycięstwa ludzi nad Sh'daar. Koenig został prezydentem - kolejny raz z rzędu. Gray natomiast jest kapitanem Ameryki, swojego dawnego lotniskowca macierzystego. Całkiem nieźle jak na pryma!
Wszystko na dobrej drodze, aby w końcu zapanował spokój?
Nic z tych rzeczy!
Ekspedycja naukowa do Czarnej Rozety zostaje zmieciona w pył przez nieznaną siłę, Sh'daar łamią zawarty przed dwudziestu laty traktat pokojowy, a na Ziemi wybucha wojna domowa z prawdziwego zdarzenia.
Czy mogło być gorzej?
Po raz kolejny największe wrażenie zrobiła na mnie obca rasa stworzona przez Douglasa - to, jak funkcjonuje i jakie to niesie trudności w komunikacji z nią. Chapeau bas za to, że po stworzeniu wielu innych różnorodnych ras w poprzednich tomach pan Douglas nadal ma masę ciekawych pomysłów na kolejne istoty zamieszkujące Galaktykę. Istoty równie niezrozumiałe dla ludzi, co ludzie dla nich!
A jeśli czasem człowiek nie potrafi dogadać się z człowiekiem, to jak ma porozumieć się z zupełnie obcą rasą, która patrzy na świat w skrajnie odmienny sposób?
Gray - o dwadzieścia lat starszy niż w ostatnim tomie - to ktoś, kto będzie bronił swoich za wszelką cenę, ale jednocześnie nie jest rządnym krwi mordercą chcącym wybić kosmitów co do jednego. Wręcz przeciwnie. Jego ciekawość otaczającego go wszechświata i chęć porozumienia najbardziej mnie do niego przyciąga. On swoje odsłużył na pierwszej linii frontu, przez co zupełnie inaczej widzi swoją rolę jako dowódcy. Bo dogadanie się to nie tylko mniej młodych ludzi wysłanych na śmierć, ale współpraca tak odmiennie różnych gatunków może przynieść korzyść obu z nich.
Szkoda tylko, że na Ziemi nie każdy to rozumie...
Koenig to trochę biedny - został zmuszony do rozprawienia się z debilami, którzy uważają, że im wszystko wolno, bo mogą wytłumaczyć się chęcią zjednoczenia całej Ziemi, a ci źli amerykanie nie chcą się podporządkować, a fe!
Cóż, gdy zamiast szczerej rozmowy ktoś zrzuca bomby na miasta z milionami niewinnych mieszkańców chyba każdy miałby prawo zaprotestować, prawda? Ten tom to wstęp do naprawdę paskudnego gufna, może nawet jeszcze gorszego niż pierwsza wojna z Sh'daar. Bo o ile ludzie wcześniej mieli problemy, aby się ze sobą dogadać, tak gdy było trzeba, to jakoś się zorganizowali, tak teraz już nie ma mowy o jakichkolwiek pertraktacjach - nawet w obliczu kolejnych zagrożeń z zewnątrz.
Ale to tym lepiej dla czytelnika, bo na pewno nie będzie narzekał na nudę!
Minęło 20 lat od nieoczekiwanego, acz spektakularnego zwycięstwa ludzi nad Sh'daar. Koenig został prezydentem - kolejny raz z rzędu. Gray natomiast jest kapitanem Ameryki, swojego dawnego lotniskowca macierzystego. Całkiem nieźle jak na pryma!
więcej Pokaż mimo toWszystko na dobrej drodze, aby w końcu zapanował spokój?
Nic z tych rzeczy!
Ekspedycja naukowa do Czarnej Rozety zostaje zmieciona...