Imbirro

Profil użytkownika: Imbirro

Nie podano miasta Nie podano
Status Czytelnik
Aktywność 6 lata temu
1
Przeczytanych
książek
1
Książek
w biblioteczce
1
Opinii
15
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Nie podano
Dodane| Nie dodano
Ten użytkownik nie posiada opisu konta.

Opinie


Na półkach: ,

Do Jacka Hugo-Badera odnoszę się zawsze z pewną dozą nostalgii. Jego "Dzienniki kołymskie" były tak naprawdę pierwszym "prawdziwym" reportażem jaki przeczytałem. Potem poszło już z górki - kolejne książki tego autora, potem twórczość innych reporterów. Od tamtej lektury minęło trochę czasu, moja reportażowa biblioteczka nieco się rozrosła, ale sentyment do pana Jacka pozostał. Jest on zresztą poparty jakością książek - "Biała gorączka" to już chyba klasyka, a "Długi list o miłości" czy wspomniane wyżej "Dzienniki kołymskie" w mojej opinii ocierają się o doskonałość. Hugo-Bader jak mało kto potrafi wciągnąć odbiorcę w swoją opowieść, zainteresować najdrobniejszym detalem. W swoim stylu wprowadza przaśność na salony, ujmuje swojskością nawet przy opisywaniu spraw najwyższej wagi. Zero nadęcia i przynudzania. Czytając jego reportaże czytelnik czuje się jakby spotykał dawno niewidzianego kumpla, żeby przy butelce wódki wysłuchać anegdot z dalekich, egzotycznych podróży. Nic więc dziwnego, że na "Skuchę" czekałem z niecierpliwością. Było to uczucie tym bardziej dokuczliwe, iż fragmenty czytałem na długo przed premierą, wydanie zapowiadane było już od dłuższego czasu. Na półkach jednak nie było żadnego śladu po książce. W końcu jednak egzemplarz w wersji elektronicznej trafił w moje ręce i mogę bez przeszkód zacząć chwalić.

Ale jest skucha, bo nie będę. Przynajmniej nie na początku.

Z założenia jest to książka o kolegach Hugo-Badera z czasów działalności w solidarnościowym podziemiu w latach 80-tych. Reporter odnajduje dawnych towarzyszy, spisuje ich wspomnienia i sprawdza, jak potoczyły się ich losy w nowej, postsocjalistycznej Polsce. W tym celu wędruje i rozmawia, starając się nakreślić jak najszczerszy obraz tych "Kolumbów rocznika 80". I chociaż w teorii wszystko brzmi pięknie, to jak to często bywa - w praktyce wychodzi troszkę gorzej.
Myślę, że najlepiej opiszę tę książkę odwołując się do mojej metafory o znajomym i wódce. Do tej pory było tak: przychodzicie ze znajomym do knajpy, zamawiacie flaszkę, gawędzicie sobie i z wielką przyjemnością spędzacie wspólnie wieczór. Ale pewnego dnia przychodzicie na spotkanie nieco spóźnieni. Wasz kumpel tymczasem natknął się na starych znajomych i zebrało im się na wspominki. Dosiadacie się więc i próbujecie włączyć się de rozmowy, ale nikogo tak naprawdę nie znacie, więc ciężko wam nadążyć za anegdotami. W dodatku wszyscy mówią naraz, przekrzykują się nawzajem i jest wam coraz ciężej cokolwiek zrozumieć. Co gorsza wasi rozmówcy zaczęli pić na długo przed wami, trochę już więc bełkoczą i często gubią wątek. Kiedy w końcu zaczynacie orientować się w rozmowie i autentycznie w nią angażować wszyscy nagle się zmywają, na domiar złego zostawiając was z rachunkiem.
I tak właśnie w przybliżeniu wyglądała moja relacja ze "Skuchą". Już na starcie zasypała mnie lawina nazwisk, dat i miejsc, która sprawiła że kompletnie się pogubiłem. Liczba bohaterów, ich rodziców, rodzeństwa a także byłych i obecnych partnerów rośnie w zastraszającym tempie. Skromne dramatis personae zamieszczone we wstępie wydaje się być w tym wypadku raczej kpiną z czytelnika niż realną pomocą. Przyznaję, że może to wynikać z mojej ignorancji. Urodziłem się i wychowałem w czasach gdy mit "Solidarności" zdążył się na tyle zdewaluować, że nazwa tej organizacji mogłaby równie dobrze służyć za inwektyw. Nie jestem w pełni zaznajomiony z historią tego okresu, nie wszystkie nazwiska działaczy są mi znane. Tym bardziej liczyłem więc na to, że "Skucha" nieco przybliży mi ten temat. Nie udało się - przez większość czasu czułem się wykluczony z tej historii. Autor lubi też eksperymentować w formą - znienacka zmienia temat albo bohatera, przeskakuje z miejsca do miejsca, straszliwie to wszystko plącząc. Prowadzi też przy tym swoisty dialog z czytelnikiem - pełno jest więc w książce wstawek w stylu "ale o tym napiszę później", czy "tutaj to zostawmy, wrócimy w dalszej części". Przez to książka sprawia wrażenie poskładanej bezładnie do kupy z mnóstwa wymieszanych ze sobą fragmentów starych notatek, które nie zawsze do siebie pasują. Doceniam chęć eksperymentowania, próbę przełamania pewnego schematu, wyrwania się z rutyny takiej literatury. Osobiście jednak wolałbym nieco bardziej klasyczną, poukładaną logicznie i chronologicznie narrację.

Dużo narzekam, a w sumie tak naprawdę to wcale nie chcę. Bo to tak naprawdę jest dobra książka. Tylko trzeba się przyzwyczaić do panującego w niej chaosu. No i do faktu, że autor lubi sobie od czasu do czasu odpłynąć w świat swoich przemyśleń, z których nie zawsze (jak w przypadku rozważań na temat psiego gówna) coś sensownego wynika. Jeśli sobie to wszystko poukładać, to z zamętu wyłania się interesująca, pełna pasji historia o ludziach. Nie tylko o tych z "Solidarności", także o ich rodzinach i znajomych. To nie laurka - Hugo-Bader swoich kolegów portretuje szczerze jak tylko potrafi. Jego rozmówcy to ludzie z krwi i kości - chleją, obrażają się nawzajem i nie żałują dosadnych słów. Dzięki temu nawet jeśli ich historie nie są zawsze szczęśliwe, z satysfakcjonującym zakończeniem, to sprawiają wrażenie autentycznych. Losy bohaterów tej książki układają się różnie, uświadamiają nam radości i rozczarowania życia w realiach nowej Polski, o którą z takim zawzięciem walczyli. Pan Jacek w swoim stylu - bez nadęcia i patosu - pokazuje czytelnikowi blaski i cienie życia. Zarówno wtedy, za komuny, jak i teraz, kiedy się tej komuny wreszcie pozbyliśmy. I za to należą mu się brawa.

Jestem skonfliktowany w ocenie tej książki. Myślę, że autor napisał ją bardziej dla siebie i swoich kolegów niż dla mnie - zwykłego czytelnika. Hugo-Bader chce w niej ocalić od zapomnienia ludzi, którzy mieli odwagę trzymać się swoich przekonań bez względu na okoliczności. Nie zawsze przy tym otrzymując nagrodę współmierną do poniesionego ryzyka, a czasem nawet nie otrzymując jej wcale. I ja to szanuję, bo wiem, że to są historię zasługujące na to, żeby o nich pamiętać. Ale jednak rozgardiasz panujący na kartach tego reportażu sprawia, że trudno jest mi stawiać go na równi z poprzednimi, w mojej opinii lepszymi dziełami tego autora. Może gdyby ta książka nie powstawała na przestrzeni ponad dwudziestu lat, ze zlepków wywiadów, notatek i reportaży byłaby bardziej spójna, lepiej by na mnie oddziaływała? Nie wiem. Wiem jednak, że wspomniany już przeze mnie sentyment do autora sprawił, że oczekiwałem od niego jednak trochę więcej.

P.S. Panie H-B, jeżeli jakimś nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności zdarzy się panu przeczytać tę recenzję (w co wątpię) to bardzo Pana proszę - niech Pan nie ma do mnie żalu. I tak już dawno temu postanowiłem, że kiedy okoliczności pozwolą mi w przyszłości mieć kolejnego psa, to dam mu na imię Jacek. Na Pana cześć.

Do Jacka Hugo-Badera odnoszę się zawsze z pewną dozą nostalgii. Jego "Dzienniki kołymskie" były tak naprawdę pierwszym "prawdziwym" reportażem jaki przeczytałem. Potem poszło już z górki - kolejne książki tego autora, potem twórczość innych reporterów. Od tamtej lektury minęło trochę czasu, moja reportażowa biblioteczka nieco się rozrosła, ale sentyment do pana Jacka...

więcej Pokaż mimo to

Aktywność użytkownika Imbirro

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
1
książka
Średnio w roku
przeczytane
0
książek
Opinie były
pomocne
15
razy
W sumie
wystawione
1
ocenę ze średnią 6,0

Spędzone
na czytaniu
5
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
0
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]