rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Obcego” tłumaczył znakomity i wszystkim znany Piotr Cholewa. I tutaj mam problem. Nie znam innych powieści Alana Deana Fostera. Wierzę, że jest on po prostu dobrym pisarzem – zresztą, Cholewa nie mógłby nadmiernie zmienić składni czy na siłę urozmaicać słownictwa, więc to nie tylko jego zasługa. Proponuję zatem uznać, że dobry pisarz trafił na świetnego tłumacza, dlatego tak przyjemnie się to czyta.

Konstrukcja powieści jest prosta. Co wcale nie jest wadą. To gatunkowo hard science-fiction, nie bawiące się w plątanie wątków czy retrospekcje. W obecnej modzie na fabuły pokręcone jak przewód pokarmowy facehuggera stanowi to wręcz przyjemną odmianę. Oczywiście, liniowe przedstawienie wydarzeń bierze się też z tego, że powieść jest adaptacją filmu, którego fabuła też była całkiem prosta. Nie byłby to jednak pierwszy raz, gdy pisarz postanowił dodać coś od siebie. A to pokusi go, by przeplatać główny wątek ze wspomnieniami bohaterów, a to by dodać jakieś sceny, które, w jego mniemaniu, rozwijają postacie.

Owszem, dialogów jest więcej i sytuacje są opisane szerzej. Ale postacie są dokładnie te same, włącznie z kotem. Nikogo więcej. Kilka szczegółów pominięto, jak np. odnalezienie na statku obcych szkieletu załogi. W powieści Foster zawarł kilka scen, które znalazły się w wersji reżyserskiej filmu albo w scenariuszu Dana O’Bannona. Można to jednak uznać za kosmetykę, a nie poważną ingerencję w dzieło. Jeśli zaś dodać do tego eleganckie wydanie, które zawdzięczamy Vesperowi, to kosmetyka owa stoi na bardzo wysokim poziomie. Zresztą, żyjemy w czasach, kiedy okładki powieści science-fiction czy fantasy nie straszą przaśnymi ilustracjami. Tutaj dodatkowo dołączona została zakładka z motywem Obcego, zaś w środku znajduje się kilka minimalistycznych ilustracji. Całość jest gęsta od mroku.

Wątpię, czy są wśród was osoby nieznające pierwowzoru filmowego. Jeśli takowe istnieją, to zazdroszczę im przeżyć towarzyszących lekturze. Klimat budowany jest stopniowo i bardzo umiejętnie. Mimo że film kojarzę dobrze, bo co jakiś czas go sobie odświeżam (za każdym razem straszy mnie tak samo), czułam napięcie i niepokój. Wiem, co się stanie, ale nie zmienia to faktu, że jest strasznie. Co więcej, udało się to osiągnąć bez zwrotów w stronę lovecraftowskiej narracji narzucającej emocje. Ale już sam opis, jak Dallas kładzie dłoń na grzbiecie facehuggera i czuje niepokojące pulsowanie… jest to zarazem pełne odrazy i chorej fascynacji. To istota żywa, ale, jak powiedział Ash „jak można nie podziwiać tej czystej symetrii, jaką sobą reprezentuje? (…) W swojej historii ludzkość nie spotkała się jeszcze z niczym porównywalnym”.

Pasażerowie próbują racjonalnie wytłumaczyć to, co się im przytrafia. Mają po swojej stronie technologię i tysiące lat doświadczenia w walce z silniejszymi od nich. Wykorzystują swoją wiedzę na temat statku, który jest ich domem. Znają tam każdy kąt. Są na swoim terenie.

Ale obcy wchodzi do tego domu i czyni go swoim terenem łowieckim z przerażającą łatwością.

Pełna recenzja znajduje się tutaj: http://www.mosttrolla.pl/2019/11/19/obcy-alan-dean-foster-krzyk-sie-niesie/

Obcego” tłumaczył znakomity i wszystkim znany Piotr Cholewa. I tutaj mam problem. Nie znam innych powieści Alana Deana Fostera. Wierzę, że jest on po prostu dobrym pisarzem – zresztą, Cholewa nie mógłby nadmiernie zmienić składni czy na siłę urozmaicać słownictwa, więc to nie tylko jego zasługa. Proponuję zatem uznać, że dobry pisarz trafił na świetnego tłumacza, dlatego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Całość recenzji tutaj: http://www.mosttrolla.pl/2019/08/30/star-wars-ostatni-strzal-han-solo-taki-grzeczny/

Han Solo i Lando Carlissian wyruszają w kosmos, bo pewne dawno poznane osoby upominają się o ich uwagę. A ponieważ robią to w bardzo niemiły sposób – grożąc śmiercią itd. – dwóch przyjaciół-rywali nie ma wyboru. Wprawdzie obu stać na to, by załatwić własne porachunki rękoma innych, ale ponieważ w przeszłości zdarzało im się działać nie do końca legalnie, wolą pofatygować się osobiście.

„Ostatni strzał” nie jest tylko prostą powieścią drogi, z egzotycznymi planetami i strzelaniną w każdym porcie. To znaczy – częściowo jest. Ale Older wplata w nią kilka wątków z przeszłości. Akcja przerywana jest historią powstania głównego antagonisty czy wspomnieniami o tym, jak Sokołem Millenium latał jeszcze Lando. Dzięki temu prosta w zasadzie historia nabiera smaczku, zwłaszcza że w wątku z przeszłości pojawia się postać bardzo nietypowej droidki – L3, znanej z filmu „Han Solo: Gwiezdne wojny – historie”.

Ale zawiedzie się ten, kto liczy na jakiś jej dłuższy występ. Nawet nowi bohaterowie – Ewoczka, narwany młody pilot, Twi’lekanka, do której czuje miętę Lando czy Gunganin erudyta – stanowią tylko tło dla głównej pary, czyli dla Landa i Hana. To oni grają pierwsze skrzypce, ich myśli poznajemy i na nich skupia się akcja.

Hanowi nigdy nie jest zbyt łatwo. To nie typ człowieka, który mógłby się ustatkować. Jest czymś w rodzaju kota-pechowca. Z jednej strony – prześladuje go jakieś dziwne fatum, przez które nawet najpiękniejsze chwile kończą się ucieczką i strzelaniną, z drugie zaś – zawsze spadnie na cztery łapy. Poobijany, bez grosza przy duszy, z listem gończym, ale przynajmniej żywy.

Znamy to. Znamy ten archetyp i lubimy Hana za to, jaki nie jest. Czyli: nie-ojciec, nie-pan domu, nie-żyjący w dostatku dygnitarz, nie-obrastający sadłem bohater, ten który zniszczył Gwiazdę Śmierci, więc może sobie teraz odpocząć. Każda z tych ról zostaje mu w jakiś tam sposób narzucona i z każdej z nich Han wymyka się. Biedna Leia, pozostaje jej pokiwać ze zrozumieniem głową i pełnić rolę przepełnionej mądrością kobiety, która chce dla swojego mężczyzny jak najlepiej, nawet jeśli miałoby to oznaczać, że ją na jakiś czas zostawi.

Postać Hana jest zatem największym plusem powieści Oldera. I, niestety, jednym z niewielu. Książka przypomina mi bowiem sam film „Han Solo” – poprawna, całkiem przyjemna, ale bez wściekłego tupnięcia. Bez pierwszego strzału. Bez mocniejszych akcji. To powieść awanturnicza, pełna bohaterów postępujących na krawędzi z prawem, ale jednocześnie dość ugrzecznionych. Myślę, że winę o to należałoby obarczyć obecną politykę Disneya, a dokładniej – wybór czytelnika docelowego. Książka jest wyraźnie przeznaczona dla młodszych wielbicieli Gwiezdnych Wojen. Zauważam tę tendencję, chociaż w „Ostatnim strzale” odznacza się ona najmocniej.

Całość recenzji tutaj: http://www.mosttrolla.pl/2019/08/30/star-wars-ostatni-strzal-han-solo-taki-grzeczny/

Han Solo i Lando Carlissian wyruszają w kosmos, bo pewne dawno poznane osoby upominają się o ich uwagę. A ponieważ robią to w bardzo niemiły sposób – grożąc śmiercią itd. – dwóch przyjaciół-rywali nie ma wyboru. Wprawdzie obu stać na to, by załatwić własne porachunki...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Wiedźmin. Szpony i kły Nadia Gasik, Katarzyna Gielicz, Przemysław Gul, Piotr Jedliński, Sobiesław Kolanowski, Beatrycze Nowicka, Andrzej W. Sawicki, Michał Smyk, Barbara Szeląg, Jacek Wróbel, Tomasz Zliczewski
Ocena 6,8
Wiedźmin. Szpo... Nadia Gasik, Katarz...

Na półkach:

http://www.mosttrolla.pl/2017/12/20/szpony-i-kly-w-swiecie-wiedzmina/

Z jednej strony jestem pod wrażeniem tego, jak bardzo niektórym autorom udało się podrobić styl Sapkowskiego. Z drugiej spodziewałam się więcej szaleństwa. W sumie wszystkie te opowiadania są szalenie zachowawcze. Zapomnijcie o nowych interpretacjach niektorych wątków – no może poza strzygą. Nie uświadczycie tutaj niczego w stylu Wasiljewa i jego Wiedźmina z wielkiego Kijowa. Żadnych wariacji na temat historii alternatywnych, zmiany perspektywy. Prawie wszystkie postacie znacie z uniwersum. O żadnej z nich nie dowiecie się więcej, niż zdołalibyście wyciągnąć z kanonu. I nie mam tu na myśli niedopowiedzianych historii, które u Sapkowskiego zostały ledwo zaznaczone, a w opowiadaniach znalazły swoje rozwinięcie. Chodzi mi o motywację. Jedynym wyjątkiem jest opowiadanie poświęcone Coenowi (Katarzyna Gielicz Skala powinności). Niestety, jest ono tak chaotyczne i niedopracowane, że aż ciężko się je czyta. Nie mam pojęcia, jak w ogóle mogło przejść przez sito recenzentów.

Najmniej pociągały mnie opowiadania, w których pojawia się Geralt i Jaskier. Z dwóch powodów – bohaterów. Geralt ani razu nie wypadł przekonująco. Jest postacią tak wyeksploatowaną, że aż nudną. Ale i tak jest to niczym w porównaniu do tego, co autorzy zrobili Jaskrowi. Z książek pamiętam go jako złotoustego spryciarza, który potrafił wykaraskać się z każdej opresji i miał niesamowity urok. W opowiadaniu z Ellen (Bez wzajemności) był po prostu durniem. Najciekawszy tekst z Jaskrem to ten w całości mu poświęcony. Zastanawialiście się może, co spotka Jaskra po śmierci? To polecam Balladę o kwiatuszku. Niestety, mimo ciekawej koncepcji, opowiadanie szybko zaczyna nużyć.

Najbardziej podobają mi się opowiadania ukazujące postacie mniej znane: Koral (Krew na śniegu. Apokryf Koral), Toruviel (Dziewczyna, która nigdy nie płakała), Lambert (Co dwie głowy…). Na uwagę zasługują też świetne przedstawienie potworów w Ironii losu, Dziewczynie, która nie płakała, Szponach i kłach oraz Nie będzie śladu. Te sześć opowiadań należy do najlepszych w tomie. Cała reszta to albo kalka bez polotu, albo jakieś wprawki, które nie powinny ujrzeć światła dziennego bez porządnej korekty.

Nawiązując do mojgo poprzedniego artykułu z warsztatów ze Stevem Berrym – widać, które opowiadania przygotowywane były z planem, a które na zasadzie „a usiądę i napiszę, co mi się plącze po głowie”. Narracja w Bez powinności i Skali powinności tak właśnie wygląda – jakby brakowało planu, a zakończenie powstało ad hoc. Z kolei Kres Cudów zakończenie ma wciśnięte na szybko.

Czy anotologia warta jest kupienia? Musze przyznać, że prawie 50 zeta za 400 stron w miękkiej oprawie to całkiem sporo. Poza tym poziom opowiadań jest bardzo nierówny, a niektóre tak kiepskie, że ostro zaniżają ogólną ocenę. Gdyby usunąć trzy opowiadania (proponuję: Skalę powinności, Bez wzajemności oraz Lekcję Samotności), poleciłabym tom z czystym sumieniem, a tak trochę się obawiam…

http://www.mosttrolla.pl/2017/12/20/szpony-i-kly-w-swiecie-wiedzmina/

Z jednej strony jestem pod wrażeniem tego, jak bardzo niektórym autorom udało się podrobić styl Sapkowskiego. Z drugiej spodziewałam się więcej szaleństwa. W sumie wszystkie te opowiadania są szalenie zachowawcze. Zapomnijcie o nowych interpretacjach niektorych wątków – no może poza strzygą. Nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Miało być strasznie, ale wyszło raczej niesamowicie (przy czym owa niesamowitość miejscami ociera się o Poego). Spodziewałam się young adult story, ale powieść pozbawiona jest typowej dla tego typu tekstów naiwności. W miasteczku Azyl, w którym toczy się akcja powieści, nie mamy do czynienia z nastolatkami, a z dojrzałymi ludźmi, którzy są po prosty trochę inni. Korowód postaci składa się raczej z niegroźnych dziwaków i niespokojnych dusz niż niebezpiecznych socjopatów, ale w ocenie ich trzeba wziąć pod uwagę jeden ważny narracyjny zabieg – nieustający komentarz głównego bohatera, Piotra.

Jest on takim typowym młodym karierowiczem, na pierwszy rzut oka dzieciak z wielkiego miasta z całkiem nieźle poukładanym życie. Zamożna rodzina, niezłe studia, dobra praca całkowicie związana z profilem. Brak większych wrogów, okazjonalne dziewczyny, weekendowi znajomi. Brak jakichś pasji, skłonności do pracoholizmu, czas wolny jak w podręczniku pt. „Jak wygodnie żyć i nie zwracać na siebie uwagi”. I tak naprawdę, im więcej o Piotrze, tym bardziej smutno i ponuro. Zwłaszcza gdy, praktycznie na samym początku, dowiadujemy się, że ten oto złoty chłopak trafia na zadupie, ponieważ od wielu lat poszukuje zaginionej siostry, a w tym miejscu podobno ją kiedyś widziano.

(...)

Jego bezustanne zaprzeczanie albo na siłę tłumaczenie niektórych wydarzeń (np. ktoś go otruł, więc miał halucynacje, ten wielki wilk to zdziczały pies, odbicie w wodzie to ułuda itd.) rykoszetuje i uderza go w głowę ze zdwojoną siłą. W pewnym momencie jest go po prostu żal. W gruncie rzeczy, intencje ma czyste – chce odnaleźć siostrę, martwi się. Dlaczego nikt tego nie rozumie? Czemu ludzie są dla niego tacy otwarcie niemili? W pewnym momencie, gdy repertuar środków nacisku się wyczerpuje, nie dziwi jego całkowicie dziecinny bunt. Ale i na to mieszkańcy są przygotowani.

I całe szczęście, autorka oparła się pokusie ewolucji głównego bohatera. Niektórzy po prostu nigdy nie będą dobrze czuć się w Azylu. Dla niektórych jego drogi zawsze będą za ciasne, a progi domów zbyt strome.

Jest to fragment recenzji - całośc dostępna jest na stronie: http://www.mosttrolla.pl/2019/02/20/gdzie-spiewaja-diably-tysiac-piesni-nad-jednym-jeziorem-i-ani-jednej-prawdziwej-historii/

Miało być strasznie, ale wyszło raczej niesamowicie (przy czym owa niesamowitość miejscami ociera się o Poego). Spodziewałam się young adult story, ale powieść pozbawiona jest typowej dla tego typu tekstów naiwności. W miasteczku Azyl, w którym toczy się akcja powieści, nie mamy do czynienia z nastolatkami, a z dojrzałymi ludźmi, którzy są po prosty trochę inni. Korowód...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Obserwujemy wydarzenia z punktu widzenia kilku postaci: Lyry Erso, jej męża Galena, Orsona Krennica oraz przemytnika Hasa Obitta. Co ciekawe, mała Jyn, którą poznajemy w momencie jej narodzin i obserwujemy oczami rodziców, jak dorasta, jest postacią drugoplanową. Dopiero pod koniec pojawia się krótka wzmianka o tym, jakie są jej myśli na temat kolejnej przeprowadzki – tym razem na planetę, na której zaczyna się Łotr 1.

Książka Lucerno zaczyna się zatem narodzinami dziecka i ukazuje jednocześnie powolne narodziny jednej z najbardziej rozpoznawalnych stacji w historii science-fiction – Gwiazdy Śmierci.

Żadna inna pozycja z uniwersum Gwiezdnych Wojen nie ukazuje polityki Imperium w tak błyskotliwy i przemyślany sposób, jak Katalizator. Mamy Orsona Krennica, który jest wybitnym naukowcem, ale przede wszystkim to karierowicz i osoba niezwykle ambitna. Jego marzeniem jest zostanie komandorem dowódcą Gwiazdy Śmierci. Aby to osiągnąć, gotów jest poświęcić wiele i wielu. Uważa, że tym, co przekona Palpatine’a do powierzenia mu tego zaszczytnego stanowiska, będzie ściągnięcie Galena Erso do prac nad stacją. Niestety dla Krennica, Galen jest idealistą-geniuszem. To połączenie fatalne dla każdego wyznawcy korporacyjnego sloganu „praca ponad wszystko”, albowiem Galen za nic w świecie nie zgodzi się, by wyniki jego badań posłużyły do budowy broni. Jest też zbyt uparty, by dać się omamić wizjami zysku oraz za inteligentny, by dać się oszukać. Krennic buduje zatem skomplikowaną sieć powiązań, prowokuje wydarzenia na kilku różnych planetach, angażuje w różne dziwne inwestycje żonę i przyjaciół Galena, w końcu nie zawaha się nawet, by pozbyć się niewygodnych osób – wszystko po to, by za pomocą geniuszu Galena wykraść kryształom kyber sekret niezmierzonego potencjału.

Inny wątek poświęcony jest Lyrze Erso i jej podejrzeniom odnośnie do Krennica. Kobieta nie jest głupia, ale Krennic to mistrz manipulacji, więc same jej przeczucia nie wystarczą, by przekonać Galena, że powinien uciekać od Orsona gdzie pieprz rośnie. Bardzo podoba mi się, jak w Lyrze walczą sprzeczne emocje, cieszy się bowiem z tego, że jej mąż został doceniony i pracuje nad wielkim imperialnym projektem, ale coraz częściej dochodzą do niej niepokojące pogłoski na temat polityki Palpatine’a.

W „Katalizatorze” praktycznie nie ma akcji oraz walki, a mimo to książkę czyta się z zapartym tchem. To jest zupełnie inny rodzaj literatury niż „Nowy świt”. Pod względem tempa i wielowarstwowej fabuły bliżej tej książce do innego dzieła Jamesa Luceno – a mianowicie, do bardzo dobrego Tarkina. Jednak w przeciwieństwie do tego ostatniego, „Katalizator” może przeczytać osoba nowa w tym uniwersum. Jest znakomitym wprowadzeniem do filmu Łotra 1. Dzięki niemu zarówno motywacje jak i charakter postaci są o wiele łatwiejsze do przyjęcia – o ile ktoś miał z tym problem podczas seansu.

Tekst jest fragmentem recenzji dostępnej na blogu mosttrolla.pl

Obserwujemy wydarzenia z punktu widzenia kilku postaci: Lyry Erso, jej męża Galena, Orsona Krennica oraz przemytnika Hasa Obitta. Co ciekawe, mała Jyn, którą poznajemy w momencie jej narodzin i obserwujemy oczami rodziców, jak dorasta, jest postacią drugoplanową. Dopiero pod koniec pojawia się krótka wzmianka o tym, jakie są jej myśli na temat kolejnej przeprowadzki – tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Początek ma miejsce na planecie Jelucan, osiem lat po upadku Starej Republiki. Dwójka dzieciaków, Thane Kyrell z wyższych sfer oraz Ciena Ree pochodząca z biednego klanu o silnych tradycjach, trafia podczas parady Imperium w okolice promu. Tam spotykają samego Tarkina, któremu wyraźnie podoba się zapał dzieci i ich wiedza na temat statków kosmicznych. Stwierdza, że Imperium potrzebuje pilotów i jak tylko nadejdzie odpowiednia chwila, Thane i Ciena powinni zdawać do Akademii. Ten moment jest przełomowy w ich życiu i daje im motywację do wspólnych treningów na symulatorze oraz intensywnej nauki.

Zarówno Thane’owi jak i Cienie udaje się dostać do najbardziej prestiżowej uczelni – Królewskiej Akademii na Coruscancie. Opuszczenie rodzinnej planety jest drugim ważnym wydarzeniem. I, niestety, ostatnim radosnym. Od tego pory ich relacja będzie nieuchronnie zmierzać od przyjaźni w stronę gorącej miłości, a im intensywniejsze będzie uczucie, tym większe przeszkody los postawi na ich drodze.

Ciena pochodzi z mieszkającego na nizinach biednego, ale honorowego ludu, którego życie wyznacza szereg rytuałów, wierzeń i ceremonii. Największą przewiną jest w ich mniemaniu nie dotrzymanie obietnicy. A, jak wiadomo, wszyscy kadeci Imperialnej Akademii składają przysięgę wierności Imperatorowi i sprawie. I nic, nawet bunt Thane’a, nawet przykłady bestialstwa i niesprawiedliwości, których dopuszczają się oficerowie, nie jest w stanie przełamać Cieny.

To jest tak naprawdę najciekawszy wątek w książce. Claudii Gray udało się pięknie narysować sylwetkę niezłomnej, ale jednocześnie szlachetnej pani oficer. Imperium nie może być jest do szczętu złe, ponieważ służą w nim też dobrzy ludzie. Groza otaczająca Palpatine’a i strach, jaki wzbudza Vader, powodują, że Cieną targają ambiwalentne uczucia.

Podobnie ma się sprawa z Gwiazdą Śmierci. Ciena i Thane znajdują się na jej pokładzie w momencie zagłady Alderaana. Oboje przeżywają wstrząs. Nie dane im jest jednak nawet porozmawiać na ten temat, bo rozkazy rzucają ich w odległe zakątki kosmosu. A nieco później Gwiazda Śmierci ulega zniszczeniu, a wraz z z nią giną ich przyjaciele.

Wątek romansu jest osnową, w którą wplecione są nici wątku politycznego, kosmiczne walki, opisy życia kadetów i oficerów. I to te sprawy drugorzędne są najlepsze w „Utraconych Gwiazdach”. Jeśli ktoś przymknie oko na naiwność uczucia głównych bohaterów, będzie z lektury zadowolony.

Tekst jest fragmentem recenzji dostępnej na blogu: mosttrolla.pl

Początek ma miejsce na planecie Jelucan, osiem lat po upadku Starej Republiki. Dwójka dzieciaków, Thane Kyrell z wyższych sfer oraz Ciena Ree pochodząca z biednego klanu o silnych tradycjach, trafia podczas parady Imperium w okolice promu. Tam spotykają samego Tarkina, któremu wyraźnie podoba się zapał dzieci i ich wiedza na temat statków kosmicznych. Stwierdza, że Imperium...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tym, co mi się w tej książce podobało najbardziej, było wiarygodne oddanie realiów Polski z czasów PRL. Kańtoch skupiła się zarówno na szczegółach takich jak elementy ubioru czy archaizmy w mowie potocznej, jak i na opisie obyczajów ludzi żyjących ponad 60 lat temu. Najciekawsze są jednak różnice w mentalności, chociażby w kwestii samodzielności nastolatków i dzieci. Oczywiście, można złożyć to na karb samej powieści, ponieważ gdyby bohaterowie mieli tyle swobody, co obecnie, pewnie niewiele zdołaliby odkryć.

Nina zostaje wysłana na wakacje w klasztorze w pomorskiej miejscowości Markoty. Tam czeka już na nią grupa dwanaściorga dzieci, całkowicie niekompetentna opiekunka oraz pewna tajemnicza istota, o której mowa będzie za chwilę. Wraz z dwójką przyjaciół, Tamarą oraz Jackiem, Nina myszkuje po okolicy, natrafiając na wiele dziwnych i nawet całkiem przerażających sekretów. Odkopują historię klasztoru i mieszkańców okolicznego miasteczka, działając z typową dla nastolatków spontanicznością.

Świat Kańtoch to historia alternatywna – Polska w czasach głębokiego PRL-u, w której z nieba spadły anioły. Muszę wam się przyznać, że był to najtrudniejszy dla mnie w odbiorze fragment powieści. Jestem do skrzydlatych postaci osobiście uprzedzona, ponieważ w literaturze natrafiam dwa równie nudne i drażniące obrazy – albo istot o niejasnej proweniencji, bardziej duchów, albo takich typowych aniołów z książek dla nastolatków, z urodą kontrastującą z podłością i pogardą dla rodzaju ludzkiego.

Kańtoch ledwo, ale jednak, udało się uniknąć tego wizerunku, ponieważ w jej aniołach od początku jest coś dziwnego i obcego.

Jako książka dla młodzieży, „Tajemnica diabelskiego kręgu” jak najbardziej daje radę, więcej powiem – wybija się na tle powieścideł o demonach podrywających dziewczyny podczas lekcji geografii. Zaś dorosłym przypadnie do gustu niezwykły klimat dawno minionych lat. I przyznam, ciekawa jestem, co też dla ludzi wymyśliły anioły? Kolejne tomy cyklu czekają.

Tekst jest fragmentem recenzji dostępnej na blogu: mosttrolla.pl

Tym, co mi się w tej książce podobało najbardziej, było wiarygodne oddanie realiów Polski z czasów PRL. Kańtoch skupiła się zarówno na szczegółach takich jak elementy ubioru czy archaizmy w mowie potocznej, jak i na opisie obyczajów ludzi żyjących ponad 60 lat temu. Najciekawsze są jednak różnice w mentalności, chociażby w kwestii samodzielności nastolatków i dzieci....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

To nie jest typowa książka z wartką akcją i strzelaniną na każdym kroku. Wilhuff Tarkin nie ma czasu na takie głupoty. Obserwujemy go w trakcie pięcia się na szczyt i tuż przed tym, jak zostaje mu nadany jeden z najwyższych możliwych do uzyskania tytułów - Wielkiego Moffa.

Fragmenty ukazujące młodość Tarkina doskonale pokazują, czym przesiąkł młody Tarkin – przekonaniem, że brutalna siła jest ważna, ale istotniejszy jest strach i spryt – ponieważ zawsze znajdzie się ktoś silniejszy.

Bardzo ciekawie ukazana jest relacja między Tarkinem i Vaderem. I podoba mi się w niej paradoksalnie to, czego nie dostałam, a czego podświadomie oczekiwałam po książce Luceno, a mianowicie – że się zakumplują i będą razem świetnie bawić.

Po stronie Rebelii stają złodzieje ekskluzywnego statku Tarkina – Ciernia. Należy do nich typowa zbieranina przedstawicieli różnych ras i różnych specjalizacji. Ich dowódca, Teller, nie boi się pobrudzić sobie rąk, byleby tylko dopiec Imperium. Na uwagę zasługuje to, że niektórzy członkowie jego drużyny mają wątpliwości co do ich misji. Tymczasem dla czytelnika ani motywacyjna gadka Tellera, ani późniejsze postępowanie nie są zbyt przekonujące.

Bardzo się cieszę, że Luceno uniknął pokusy wybielenia Tarkina, albo zrobienia z niego sympatycznego gościa. Wilhuf nie rzuca żarcikami, nie zakochuje w pani kapitan ani nie ma napadów fobii, będących flashbackiem z traumatycznego dzieciństwa. Nie, on jest twardy, oschły, pragmatyczny i opanowany. Bo taki został wychowany i taki był przez całe życie.

Jakie są plusy tej książki? Przekonujący jako moff Tarkin, ciekawy Vader, dobra, wyważona relacja między nimi, świetnie ukazana geneza postaci Wielkiego Moffa oraz jego droga do tego zaszczytnego tytułu. Na uwagę zasługują też krótkie fragmenty poświęcone Palpatine’owi, czyli Darth Sidiousowi – i, co znowu warto wspomnieć, nie są one przesycone Mrokiem.

Całość recenzji do przeczytania na blogu: http://www.mosttrolla.pl/2018/03/10/tarkin-zelazna-piesc-imperium-lata-mlodziencze-doroslosc-okres-chwaly/

To nie jest typowa książka z wartką akcją i strzelaniną na każdym kroku. Wilhuff Tarkin nie ma czasu na takie głupoty. Obserwujemy go w trakcie pięcia się na szczyt i tuż przed tym, jak zostaje mu nadany jeden z najwyższych możliwych do uzyskania tytułów - Wielkiego Moffa.

Fragmenty ukazujące młodość Tarkina doskonale pokazują, czym przesiąkł młody Tarkin – przekonaniem,...

więcej Pokaż mimo to