-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
2012-08-23
2012-03-06
Mam przed sobą drugą część II już tomu przygód arkanisty Kvothe'a i trochę żałuję, że już skończyłam ją czytać. W tym tomie Kvothe jest przede wszystkim podróżnikiem, i to nie byle jakim - trafia nawet do baśniowej krainy Wróżów, w której żyje legendarna, znana głównie z pieśni, Feluriana. Kobieta, o ile można ją tak nazwać, jest kim w rodzaju modliszki - swoim urokiem wabi niepotrafiących się jej oprzeć mężczyzn, by doprowadzić ich do rozkosznej i jednocześnie przerażającej śmierci w trakcie wielogodzinnych... no właśnie, czego, dowiecie się w trakcie lektury "Strachu mędrca". Ja zaznaczę tylko, że jej spotkanie z naszym magikiem będzie wyjątkowo ekscytujące.
Jednak w pierwszej części tomu pożegnaliśmy się z bohaterem, gdy ten, z polecenia maera Alverona, wyruszał tropić bandytów grasujących na ziemiach władcy. Kompania Kvothe'a przedstawia się wyjątkowo ciekawie, dzięki czemu między podróżnikami dojdzie do wielu interesujących sytuacji. Ostatecznie Kvothe dotrze na ziemie Ademów, gdzie przejdzie szkolenie na członka ich szkoły (także obfitujące w wiele ciekawych zdarzeń).
Nasz bohater w kolejnych częściach zdecydowanie dorasta, dzięki czemu zdarzają mu się coraz dziwniejsze, ale też coraz ciekawsze przygody. Skłamałabym, mówiąc, że ta część jest gorsza od poprzedniej, a możliwości rozwijania fabuły nadal jest mnóstwo, dlatego żywię skrytą nadzieję na trzeci tom powieści. Patrick Rothfuss niezmiennie zadziwia rozmachem swojej prozy, bogactwem wątków legendarnych i mitycznych, ale też po prostu pomysłem na wciągające rozwinięcie fabuły.
Mam przed sobą drugą część II już tomu przygód arkanisty Kvothe'a i trochę żałuję, że już skończyłam ją czytać. W tym tomie Kvothe jest przede wszystkim podróżnikiem, i to nie byle jakim - trafia nawet do baśniowej krainy Wróżów, w której żyje legendarna, znana głównie z pieśni, Feluriana. Kobieta, o ile można ją tak nazwać, jest kim w rodzaju modliszki - swoim urokiem wabi...
więcej mniej Pokaż mimo to
Strach mędrca to kolejny tom przygód Kvothe'a, który przebywa na uniwersytecie już niemalże rok, rozwija się, dojrzewa, wpada w coraz poważniejsze tarapaty i nie przestaje poszukiwać prawdy o Chandrianach. Utwór stanowi oczywiście dalszy ciąg opowieści rudowłosego oberżysty z Imienia wiatru, a pomiędzy pierwszym i drugim tomem powieści minęła tylko jedna noc. Zaczęłam się zastanawiać, czy można zacząć lekturę serii od najnowszego tomu i doszłam do wniosku, że jednak kluczem do zrozumienia Strachu mędrca jest znajomość pierwszej książki Rothfussa. W przeciwnym razie czytelnik nie wychwyci licznych aluzji do przeszłości bohatera, która miała ogromny wpływ na jego dalsze postępowanie, a przede wszystkim nie będzie w stanie zrozumieć motywacji jego działań. Najnowsza książka Rothfussa została podzielona na dwie części – druga z nich ukaże się na początku przyszłego roku. Jest to pewnego rodzaju niedogodność, szczególnie dla niecierpliwych czytelników, którzy muszą czekać, by poznać dalsze losy bohatera, ale myślę, że każdy, kto przeczytał Imię wiatru, z radością sięgnie po kolejne tomy. Poza tym teksty te są dość obszerne i gdyby wydawnictwo zdecydowało się wydać w jednej części Strach mędrca, powieść miałaby grubo ponad tysiąc stron.
Często dzieje się tak, że kolejne części cyklu czy serii są napisane na dużo gorszym poziomie, bo pisarz wyczerpał najciekawsze wątki i po prostu pisze, żeby pisać. Na szczęście w przypadku Strachu mędrca nic takiego nie miało miejsca, powiem nawet, iż jest odwrotnie – druga część wciąga i intryguje jeszcze bardziej. Myślę, że Patrick Rothfuss jest przede wszystkim świetnym gawiędziarzem, który lubuje się w opowiadaniu różnorodnych historii. Takich opowieści jest w Strachu mędrca kilka, choćby historia zakonu Amyr, czy opowieść głównego bohatera o starym żebraku, która nabiera cech wręcz parabolicznych. W końcu, jak powiedział Mistrz Sympatii, "cała prawda świata zawiera się w opowieściach".
W najnowszym tomie autor szczególnie zaakcentował wątek przyjaźni Kvothe'a z Simmonem i Wilem, którzy cierpliwie pomagają koledze wykaraskać się z kolejnych kłopotów. Przy okazji poruszył temat pochodzenia i stereotypów związanych z postrzeganiem pewnych nacji. Kvothe wywodzi się z ludu Edema Ruh, którzy spędzają życie, wędrując ze swoimi grupami artystycznymi i są postrzegani jak Romowie – powszechnie uważa się, że żyją z kradzieży, porywają dzieci i uprawiają tajemnicze praktyki pseudoreligijne. Główny bohater swoją postawą chce pokazać, że wcale nie jest gorszy od innych, wręcz przeciwnie – jego pochodzenie jest powodem do dumy, gdyż dzięki niemu jest prawdziwym artystą, mistrzem lutni, a muzyka jest tym, czego potrzebuje do życia.
Fabuła powieści wyraźnie dzieli się na dwie części – w pierwszej z nich akcja toczy się głównie wokół życia bohatera na uniwersytecie, druga z kolei jest zdecydowanie bardziej dynamiczna, gdyż autor wysyła Kvothe'a w daleką, pełną przygód podróż. Obie części spaja postać ukochanej bohatera, Denny.
Myślę, że osobom, które czytały Imię wiatru, nie trzeba specjalnie reklamować Strachu mędrca, nie mniej jednak czytelnikom lubującym się w powieściach przygodowych z wątkami fantasy polecam ją z pełną odpowiedzialnością.
Strach mędrca to kolejny tom przygód Kvothe'a, który przebywa na uniwersytecie już niemalże rok, rozwija się, dojrzewa, wpada w coraz poważniejsze tarapaty i nie przestaje poszukiwać prawdy o Chandrianach. Utwór stanowi oczywiście dalszy ciąg opowieści rudowłosego oberżysty z Imienia wiatru, a pomiędzy pierwszym i drugim tomem powieści minęła tylko jedna noc. Zaczęłam się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Co doprowadziło legendarnego Kvothe'a – hermetyka, mistrza sympatii i alchemii, a w mniej przychylnej bohaterowi wersji złodzieja i królobójcę – do ciepłej posadki karczmarza? Ten tajemniczy rudowłosy mężczyzna opowiada historię swojego dzieciństwa i młodości wędrownemu Kronikarzowi oraz swemu uczniowi, Bastowi. Są to losy chłopca, który pragnął poznać imię wiatru. Kvothe przedstawia swoim słuchaczom dziecko wywodzące się z Edema Ruh, które do dwunastych urodzin żyło w szczęśliwej rodzinie, podróżując wraz z trupą teatralną swoich rodziców-artystów i ich przyjaciół. Niestety w czasie jednego z postojów rodzinny tabor został zaatakowany przez tajemniczych ludzi – zginęli wszyscy poza Kvothem, który na chwilę oddalił się od obozu. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to dzieło Chandrian. Kim są Chandrianie? Skąd się bierze niebieski płomień? I czy możliwe, że w dziecięcej piosence tkwi ziarno prawdy? Na te pytania pragnie odpowiedzieć Kvothe. Wszystko, co robi, jest temu podporządkowane, nie ma innych marzeń.
Temat powieści zasadniczo nie wprowadza niczego nowatorskiego. Mianowicie młody chłopiec, właściwie jeszcze dziecko, traci rodziców w koszmarnych okolicznościach, musi sobie radzić sam, a celem jego życia staje się wyjaśnienie, co i dlaczego wydarzyło się tamtego tragicznego dnia. Kvothe wstępuje na uniwersytet, gdzie znosi negatywnie ukierunkowanego w stosunku do niego profesora, jak i studentów, którzy zazdroszczą mu inteligencji, sprytu, a przede wszystkim tego, że dużo szybciej niż rówieśnicy – ba, nawet szybciej niż starsi od niego uczniowie – pnie się po szczeblach kariery uniwersyteckiej. Schemat ten jest często spotykany w literaturze fantastycznej i przygodowej, najbardziej znanym przykładem jest oczywiście seria powieści o Harry'm Potterze. Tym, co stanowi pewne novum jest w książce Patricka Rothfussa konstrukcja fabuły: najpierw poznajemy dorosłego Kvothe'a, z pozoru zwykłego karczmarza w jakiejś zapadłej mieścinie, dopiero potem zapoznajemy się ze studentem, którego spotykają w życiu bardzo dziwne rzeczy. Taka struktura fabuły sprawia, że czytelnik ma ochotę przeczytać to grube, prawie dziewięciusetstronicowe tomiszcze jak najszybciej, by dowiedzieć się, jak bohater wylądował w karczmie.
Po przeczytaniu powieści zaczęłam się zastanawiać, ile tak naprawdę jest fantastyki w Imieniu wiatru. Owszem, są tajemnicze, siejące grozę postacie – Chandrianie, autor zapoznaje nas z arkanami alchemii i sympatii, wspomina o Krainie Elfów, mamy smoka, przypominające wielkie pająki screale oraz umiejętności na miarę czarnoksiężników. Ale w zasadzie na tym się kończą elementy fantasy. Tak naprawdę książkę Rothfussa zakwalifikowałabym jako powieść przygodowo-podróżniczą, bo choć główny bohater wcale nie przemieszcza się za często w przestrzeni (w każdym miejscu spędza po kilka lat), czytelnik może odnieść wrażenie, że fabuła utworu to nic innego, jak podróż Kvothe'a w kierunku prawdy. Jest to też bez wątpienia powieść inicjacyjna – bohater dorasta i dojrzewa do odkrycia tajemnicy, którą skrywa przeszłość. Postać wrażliwego i jeszcze bardzo dziecinnego Kvothe'a-studenta mocno kontrastuje z kreacją Kvothe'a-karczmarza, w którego duszy zalega niepokojący mrok. I właściwie tym, do czego dąży czytelnik wraz z rozwojem fabuły, jest odkrycie, jakie to spustoszenia poczyniły w psychice bohatera kolejne wydarzenia.
Postać Kvothe'a skonstruowana została w ciekawy sposób z punktu widzenia psychologii – jest kimś, kogo można by nazwać herosem-żebrakiem. Z jednej strony jawi się jako genialny uczeń, potężny hermetyk, który sympatię ma we krwi i sam właściwie nie zdaje sobie sprawy z potęgi swojej mocy, z drugiej – jest sierotą, dzieckiem ulicy, biedakiem, który w swoim krótkim życiu wiele razy kradł i żebrał. Bohater z pewnością zdobędzie sympatię czytelnika, wzbudzi litość, gdy niemalże umiera z głodu i zamarza na ulicach Tarbean, i wielki podziw, gdyż jest w stanie położyć na szali wszystko, co posiada, by osiągnąć swój cel. Ma przy tym duszę wrażliwego artysty, który cudownie gra na lutni, i prawdziwego dżentelmena, jeśli idzie o zachowanie w stosunku do kobiet. Właśnie, kobiety – w książce Rothfussa pojawia się ich kilka, każda jest w jakiś sposób ważna dla bohatera i żadna nie jest zwyczajna.
Na tych dziewięciuset stronach wydarzeń jest mnóstwo, więc nie ma mowy o nudzie i monotonii. Zarówno stan ducha, jak i sakiewki Kvothe’a zmienia się bardzo szybko. Wspominam o tym, bo pieniądze oznaczają być albo nie być bohatera w społeczności akademickiej i od ich posiadania w dużej mierze zależy jego postępowanie. Dynamika zdarzeń jest zadziwiająca, student co rusz wpada w kolejne tarapaty, co w połączeniu z ciekawą sferą psychologiczną zadowoli nawet najbardziej wymagającego czytelnika. Partie tekstu, w których akcja toczy się w karczmie wzbudzają strach, a nawet przerażenie i są utrzymane niemalże w konwencji horroru, natomiast wspomnienia Kvothe’a są mniej złowieszcze, ale za to bardziej wciągają i zaciekawiają wątkami przygodowymi. Przyznam, że trochę rozczarowało mnie otwarte zakończenie i czułam pewien niedosyt z tym związany, ale tym chętniej sięgnę po pierwszą część drugiego tomu, Strach mędrca, która właśnie trafiła do księgarń.
Powieść napisana została prostym w odbiorze językiem. Ciekawym elementem są utarczki słowne (choć nie tylko) Kvothe’a z największych wrogiem, Ambrose’m oraz dwoma najlepszymi przyjaciółmi. Do warstwy edytorskiej nie mam zbyt wielu zastrzeżeń, gdyż Rebis wydaje książki niemalże bezbłędne, to znaczy jest w nich zadziwiająco mało literówek i błędów składu. Oprawę graficzną nazwałabym poprawną – nie wzbudza zachwytu, ale oba tomy zostały spójnie skomponowane. Natomiast żałuję, że publikacja wydrukowana została na zwykłym papierze, a nie na tzw. dmuchanym, który sprawia, że książka jest dużo lżejsza i tym samym bardziej poręczna, co w przypadku dziewięciusetstronicowej powieści ma niebagatelne znaczenie.
Powieść Imię wiatru to pierwszy tom cyklu Kroniki Królobójcy autorstwa Patricka Rothfussa, debiut powieściowy autora, który na zachodzie odniósł duży sukces, a u nas przeszedł właściwie bez echa. A szkoda, bo to bardzo mądra i głęboka książka. Utwór o dążeniu do osiągnięcia celu, o drodze, którą każdy człowiek musi przejść, zanim zmądrzeje, o odkrywaniu tego, co jest w życiu ważne. Oczywiście jest to również rozrywka na całkiem niezłym poziomie, ale myślę, że te elementy, które zwykle mają sprzedać powieść – wartka akcja, chwytliwi bohaterowie, wątek miłosny itd. – były dla jej autora mniej ważne. I dobrze!
Co doprowadziło legendarnego Kvothe'a – hermetyka, mistrza sympatii i alchemii, a w mniej przychylnej bohaterowi wersji złodzieja i królobójcę – do ciepłej posadki karczmarza? Ten tajemniczy rudowłosy mężczyzna opowiada historię swojego dzieciństwa i młodości wędrownemu Kronikarzowi oraz swemu uczniowi, Bastowi. Są to losy chłopca, który pragnął poznać imię wiatru. Kvothe...
więcej mniej Pokaż mimo to
Sługa Imperium to drugi tom cyklu Imperium autorstwa Raymonda E. Feista i Janny Wurts. Saga przedstawia losy Mary z rodu Acoma, która musi przejąć obowiązki władcy po śmierci ojca i brata. Młoda kobieta zamierza pomścić bliskich, którzy zginęli z ręki Jingu Minwanabiego i odbudować dawną potęgę rodu. W pierwszym tomie, zatytułowanym Córka Imperium, bohaterka zmuszona jest znaleźć męża z zacnej rodziny, by poprawić pozycję Acoma w Rozgrywce Rady i zapewnić sobie opiekę w politycznym świecie. Kolejna część przedstawia losy Mary po haniebnej śmierci małżonka – dziewczyna na nowo obejmuje funkcję głowy rodu i poznaje Kevina z Zűn, jeńca wojennego pochodzącego z barbarzyńskiej Midkemii, którego kupuje na targu niewolników. Spotkanie to na zawsze zmieni życie Mary, a przede wszystkim jej spojrzenie na świat i rządzące nim reguły.
Fabuła powieści skupia się na przedstawieniu zdarzeń z życia głównej bohaterki i jej największego wroga, Jingu Minwanabiego. W poszczególnych rozdziałach odwiedzamy domy obojga antagonistów oraz miejsca, w których dochodzi do starć pomiędzy nimi. Jest to bardzo burzliwy okres dla Kelewanu – toczy się wyniszczająca wojna z Midkemią, a przedstawiciele rodów buntują się przeciw usunięciu stanowiska Warlorda i rosnącej władzy Cesarza. Mara zdaje sobie sprawę, że musi się jak najlepiej przygotować do nadchodzącej konfrontacji z Minwanabimi. Na szczęście dziewczyna ma mądrych popleczników: pierwszego doradcę i starą niańkę w jednej osobie – Nacoyę, dzielnego wojownika Keyoke i Kevina, którego poglądy mają coraz większy wpływ na decyzje władczyni.
Mara to bardzo ciekawa postać – z wyglądu delikatna i krucha, potrafi być świetnym strategiem, przewidywać zamierzenia swoich wrogów i knuć skomplikowane intrygi, których celem jest zniszczenie przeciwników. To typ kobiety niezwykle niebezpiecznej, choć przez jakiś czas niedocenianej przez wrogów. Pod wpływem Kevina, który pochodzi z Midkemii – jak się okazuje, zupełnie innego świata – dziewczyna zmienia swoje podejście do tradycji i honoru, które są najważniejszymi wartościami w Imperium Tsuranuanni. Jego mieszkańcy wierzą, że każdy człowiek odradza się po śmierci w innym wcieleniu, w zależności od zasług może awansować lub spaść w hierarchii: z niewolnika może stać się służącym lub przynależeć do kasty rządzących, ale nie ma możliwości zmienić klasy społecznej za życia. Służący czy wojownik z danego rodu, po śmierci swojego pana, może popełnić honorowe samobójstwo albo stać się wygnańcem, nie może natomiast przyjąć się na służbę u kogoś innego.
Kelewan to świat, w którym nie pomaga się słabszym i biedniejszych, gdyż są takimi z woli bogów. Natomiast najbardziej honorowym zachowaniem w obliczu porażki jest rzucenie się na miecz. Kevin opisuje Marze własny świat, w którym nie istnieje coś takiego, jak niewolnictwo, a kobiety nie są przedmiotem w rękach swoich mężów, ojców czy braci. Dziewczyna początkowo uznaje słowa barbarzyńcy za bluźnierstwa, ale z czasem coraz więcej o tym myśli i dochodzi do wniosku, że Imperium znajduje się w przełomowym momencie i jest to doskonały czas na zmiany. Tylko jak przekonać do nich lordów Kelewanu...
Spiski, intrygi, wojny, zmiany dynastyczne – wszystko to sprawia, że Sługa Imperium jest niezwykle pasjonującą i wciągającą lekturą. Dzięki tym wydarzeniom akcja toczy się bardzo szybko, a sytuacja w Kelewanie zmienia się jak w kalejdoskopie. Wydarzenia z Córki Imperium w kolejnym tomie zostały rozwinięte w sposób równie ciekawy, a nowe wątki całkowicie zaspokoiły moje oczekiwania wobec lektury. Mam tylko nadzieję, że ostatnia część będzie równie satysfakcjonująca. Podsumowując, pozostaje mi nadmienić, że Mara Acoma jest jedną z moich ulubionych postaci literatury fantasy.
Sługa Imperium to drugi tom cyklu Imperium autorstwa Raymonda E. Feista i Janny Wurts. Saga przedstawia losy Mary z rodu Acoma, która musi przejąć obowiązki władcy po śmierci ojca i brata. Młoda kobieta zamierza pomścić bliskich, którzy zginęli z ręki Jingu Minwanabiego i odbudować dawną potęgę rodu. W pierwszym tomie, zatytułowanym Córka Imperium, bohaterka zmuszona jest...
więcej mniej Pokaż mimo to
Agent Mossadu Aleksander Abramow podczas jednej ze swoich służbowych podróży do Anglii spotyka piękną miedzianowłosą dziewczynę i przeżywa silny wstrząs – jest pewnien, że to kobieta jego życia. Ze względu na zobowiązania prywatne i zawodowe nie może zdecydować się na zapoznanie z dziewczyną, ale postanawia zdobyć jej adres i pisać do niej listy. I tak rozpoczyna się kilkuletnia korespondencja bohatera z Theą, bo tak właśnie ma na imię kobieta. Mimo iż nigdy dotąd się nie spotkali (choć Aleksander co jakiś czas obserwuje ją z ukrycia), piszą do ciebie płomienne listy, w których dzielą się swoją miłością do muzyki Mozarta i wreszcie zdają sobie sprawę, jak ważną rolę wzajemnie pełnią w swoim życiu.
Tak jawi się pierwsza część "Minotaura" – czytelnik zastanawia się tu przede wszystkim, czy Aleksander i Thea wreszcie się spotkają. Kolejne części przedstawiają życie Aleksandra, chłopca, którego ojciec jest bogatym Żydem, a matka Niemką. Rodzice jeszcze przed urodzeniem się dziecka osiedlają się w palestyńskiej wsi; Aleksander w latach młodzieńczych przebywa w szkole z internatem, następnie rozpoczyna karierę wojskową, bierze udział w historycznych wydarzeniach roku 1948, kiedy to powstaje niepodległe państwo Izrael i dochodzi do wojen izraelsko-arabskich. Następnie bohater zajmuje się sprzedażą broni i ostatecznie wstępuje do Mossadu. Benjamin Tammuz zawarł w "Minotaurze" wątki autobiograficzne, gdyż sam jako reporter uczestniczył w wojnie o wyzwolenie Izraela. Poza tym mam wrażenie, że pisząc o odrodzeniu kultury krajów Lewantu, starożytnych krajów Morza Śródziemnego, przemycił własne marzenie.
"Minotaur" to powieść pełna niedopowiedzeń, przez co niezwykle instrygująca. Jest to książka o niespełnionych oczekiwaniach, marzeniach, które być może mogłyby się spełnić, gdybyśmy postąpili inaczej. A może jednak nie mieliśmy na to żadnego wpływu... Chyba nigdy się nie dowiemy. Wątek miłosny i sensacyjny sprawia, że książkę czyta się jednych tchem. Ale z drugiej strony mistrzowski styl sprawia, że mamy ochotę delektować się powieścią jak najdłużej.
Jednak myślę, że największą zaletą książki jest forma. "Minotaur" to utwór naprawdę świetnie skonstruowany. Pierwszy rozdział przedstawia fabułę z perspektywy Thei, następne pozornie dotyczą zupełnie innych postaci i zdarzeń. W pewnym momencie pisarz pozwala czytelnikowi poskładać elementy fabuły, zobaczyć pełen obraz labiryntu, jakim jest konstrukcja powieści.
Moje oczarowanie powieścią i pochwalne peany na jej cześć nie powinny nikogo dziwić, wszak Benjamin Tammuz jest pisarzem uznanym na całym świecie jako klasyk współczesnej literatury hebrajskiej, "Minotaur" zaś to jeden z najlepszych tekstów pisarza. Powieść ukazała się po raz pierwszy w 1980 roku, rok później została uznana za Książkę Roku w Anglii, a dotychczas przetłumaczono ją na dwanaście języków.
OKIEM EDYTORA – nie mam zastrzeżeń do składu; nie podoba mi się okładka, ale to kwestia gustu; natomiast wielki plus dla wydawnictwa za włączenie do wydania świetnego posłowia tłumacza Michała Sobelmana.
Agent Mossadu Aleksander Abramow podczas jednej ze swoich służbowych podróży do Anglii spotyka piękną miedzianowłosą dziewczynę i przeżywa silny wstrząs – jest pewnien, że to kobieta jego życia. Ze względu na zobowiązania prywatne i zawodowe nie może zdecydować się na zapoznanie z dziewczyną, ale postanawia zdobyć jej adres i pisać do niej listy. I tak rozpoczyna się...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dla większości ludzi, a na pewno dla większości Polaków, słowo Cygan jest synonimem złodzieja, oszusta, lenia, któremu nie chce się pracować, woli natomiast, wykorzystując jakieś niecne sztuczki, wyłudzać pieniądze od uczciwie zarabiających, acz naiwnych ludzi. Dowodem na to, że myślimy w taki sposób są choćby stereotypy językowe, typu cyganić. Romowie kojarzą nam się pewnie również z kolorowymi taborami, specyficzną muzyką i tańcem – po dodaniu jednego do drugiego mamy wizerunek człowieka prowadzącego łatwy i wesoły żywot, niczym się nieprzejmującego. Szkoda, że nie potrafimy patrzeć obiektywnie i przede wszystkim realnie.
Właśnie taki – nieuproszczony, rzeczywisty obraz Romów ukazuje Lidia Ostałowska w zbiorze reportaży Cygan to Cygan. Jest to właściwie czternaście opowieści pisanych od 1996 do 2012 roku, które przedstawiają losy grup Cyganów w kilku krajach Europy, między innymi w Rumunii, Bułgarii, Czechach i na Słowacji, również w Polsce. Autorka na przykładzie konkretnych ludzi i rodzin obrazuje obyczaje Cyganów, biedę i problemy socjalne, pragnienie lepszego życia, a przede wszystkim trudności w budowaniu więzi między Romami i gadziami (nie-Cyganami). Niestety nadal bardzo często Cyganom zarzuca się, że są aspołeczni, nie potrafią żyć we wspólnocie narodowej, mówi się o nich, że nie potrafią się nigdzie osiedlić, wędrówkę mają we krwi, wolą żebrać niż uczciwie pracować. Szkoda, że nie zauważamy, że sami nie potrafimy stworzyć Romom dogodnych warunków do zbudowania wspólnoty, izolujemy ich i odsuwamy jak brudny, niewygodny problem.
Każdy z reportaży Ostałowskiej jest wyjątkowy, każdy stanowi krótką formę, ale przekazuje mnóstwo treści. Pisząc o Cyganach, autorka stara się walczyć z falą stereotypów, które w nas siedzą i których jakoś nie można wyplenić. Wielką wartością książki jest to, że w gruncie rzeczy nie pokazuje ofiar, jest to obraz bardzo wiarygodny, wcale nie podmalowany, autorka nie zaprzecza niektórym zarzutom, które stawiamy Cyganom, ale pokazując bardzo różnorodne problemy ludności cygańskiej, stara się skłonić czytelnika do zastanowienia się, skąd te wszystkie problemy się biorą. Bo na pewno nie z natury czy usposobienia Romów, jak twierdzą ludzie, którzy wolą zamknąć oczy na to, co na świecie jest nie do końca dobre i poukładane.
Dla mnie ta książka jest esencją humanizmu i na pewno wiele razy do niej wrócę. Odbieram ją trochę jak wielki wyrzut skierowany w stronę władz państw europejskich, ale też do zwykłych obywateli, przypominający, że w XXI pierwszym wieku nadal odsuwamy, izolujemy drugiego człowieka, bo ma inny kolor skóry czy inne obyczaje, a nie potrafimy stworzyć mu miejsca wśród nas. Zbiór po raz pierwszy został wydany w roku 2000, naprawdę warto sięgnąć po uzupełnione wznowienie, w dodatku z piękną okładką. Cóż dodać – lektura obowiązkowa dla każdego, kto, jak ja, interesuje się historią Romów i innych odsuniętych przez historię grup etnicznych. Dla mnie była wstępem do drugiego reportażu Lidii Ostałowskiej Farby wodne, którego recenzja wkrótce pojawi się na moim blogu.
Dla większości ludzi, a na pewno dla większości Polaków, słowo Cygan jest synonimem złodzieja, oszusta, lenia, któremu nie chce się pracować, woli natomiast, wykorzystując jakieś niecne sztuczki, wyłudzać pieniądze od uczciwie zarabiających, acz naiwnych ludzi. Dowodem na to, że myślimy w taki sposób są choćby stereotypy językowe, typu cyganić. Romowie kojarzą nam się...
więcej Pokaż mimo to