Czy mieliście kiedyś tak, że po skończeniu jakieś książki biliście źli? Nie dlatego, że książka była zła, ale dlatego, że była po prostu okey i nic ponad to? Bo z jednej strony czytało się lekko, przyjemnie, autorka potrafiła mnie zainteresować, z drugiej jednak co kawałek natykałem się na jakiś element, który mi zgrzytał z jakiegoś powodu. Dość powiedzieć, że jeszcze przed skończeniem wahałem się między oceną 6 a 5, na szczęście zakończenie podciągnęło to w moich oczach i rozważałem miedzy 6 a 7. Ostatecznie padło jednak na 7/10, no ale powiedzmy, że to takie zawyżone 6,5.
Chcę na początek zaznaczyć i na koniec jeszcze do tego wrócę, że czytało mi się bardzo dobrze! Chcę to podkreślić, ponieważ mimo wszystko mam do napisania więcej uwag niż pochwał, a nie chcę, by moja opinia miała jednoznacznie negatywny wydźwięk.
Zacznę od długości, która w moim odczuciu jest jednym z głównych problemów, z którym wiąże się w jakiś sposób kilka innych mankamentów. Po prostu miałem wrażenie, że te 50 czy nawet 100 stron więcej wyszłoby na dobre. Po prostu pewne postacie miały zdecydowanie za mało czasu; pewne wydarzenia, nawet takie, które powinny wzbudzać emocje nie miały czasu wybrzmieć, a wszelkie odwiedzane miejsca były... po prostu Mira i przyjaciele szli z miejsca na miejsce. Nie pomaga tu fakt, że niektóre sceny zdawały się być w sumie po nic. Fakt, spora część z takich scen nabiera na koniec sensu, ale w dalszym ciągu część z nich możnaby wyciąć bez jakiegokolwiek wpływu na historię i choć mogę je policzyć na palcach jednej ręki, i tak rzucają mi się w oczy.
Bohaterowie byli w porządku, każdy spełniał swoją rolę, mimo że nikt nie był odkrywczy.
Mira jest tutaj tą twardą, zadziorną babką która nie da sobą pomiatać. Nazwać ją Mary Sue to byłoby chyba przegięcie, przydałaby się jednak jakaś scena konsekwencji po przykładowo napyskowaniu starszyźnie.
Ghost to silny, ale i troskliwy facet, stanowiący dla naszej Miry wsparcie. W tym duecie to on zdaje się być takim głosem rozsądku, aczkolwiek w razie potrzeby byłby gotowy w obronie drugiej połówki stanąć do walki z całym batalionem, zresztą z wzajemnością.
Luta wskazał bym, gdyby ktoś zapytał mnie o jakąś ulubioną postać. Szczerze? Więź rodzeństwa kupiła mnie bardziej niż miłosne połączenie Miry z Ghostem. Gość jest absolutnie zajebistym bratem, czuć, że mają ze sobą świetny kontakt, co przy rodzeństwie nie zawsze jest oczywiste. Całe szczęście Lut gotów jest skoczyć za siostrą w ogień, dzięki czemu możemy w miarę często widzieć ich razem. No i jest też takim delikatnym śmieszkiem - dodatkowy plusik.
Ger to zmarnowany potencjał. Postać mentora i przybranego ojca dla wyżej wymienionej trójki. Gość lubi wypić, podróżuje po świecie i ma masę przygód oraz chętnie wspomoże podopiecznych swym doświadczeniem. Przede wszystkim dostał za mało czasu, przez co był po prostu kolejnym członkiem ekipy i nikim więcej dla czytelnika. Przez to również koniec jego wątku okazał się tak słaby, że aż boli. A naprawdę mógł błyszczeć, tym bardziej, że pierwsze wystąpienie miał takie, że kompletnie nie wiedziałem czego się spodziewać.
Świat przedstawiony również wypada po prostu poprawnie. Mamy czasy współczesne a tą różnicą, że wśród zwierząt i ludzi żyją istoty znane nam z mitologii słowiańskiej. Przed owymi maszkarami ludzkość chroniona jest przez Strażników Bursztynowego Szlaku. Ci w walce posługują się swoją krwią o bursztynowym kolorze, która po wypłynięciu twardnieje, umożliwiając nadanie jej kształtu na przykład noża, osłony czy harpunu. Gdzieś tam jeszcze radośnie sobie hasa Zakon Krzyżacki, który może się wydawać wepchnięty na siłę, ale jego wątek ostatecznie podobał mi się najbardziej.
Akcji i scen walki tutaj dość mało a jak już to są one skąpe i mało ciekawe. Paradoksalnie na nudę narzekać nie mogłem, nasza ekipa cały czas albo się przemieszczała, albo dowiadywaliśmy się czegoś nowego, albo mieliśmy bardzo fajne interakcje między bohaterami, a to to a to tamto.
Zakończenie według mnie zrobiło robotę. Bardzo dużo zamieszało i zaryzykuję stwierdzenie, że wiedząc, że pewne wątki potoczą się w taki a nie inny sposób, książka przy ponownej lekturze może zyskać. Nie chcę tu pisać nic więcej bo boję się, że zaspoileruje. Powiem jednak, że zostawiło mnie finalnie z pozytywnymi odczuciami. Tylko czy bardzo fajne zakończenie może uratować książkę, która jest zwyczajnie okey i nic więcej? Moim zdaniem, w tym przypadku, tak, tym bardziej, że, podkreślę jeszcze raz, mimo wad czytało mi się bardzo przyjemnie.
No i na koniec jeszcze jedno: przez większość czasu miałem wrażenie, że jako prosty facet lubiący fantasy pełne akcji i krwawych walk, daleko mi od docelowej grupy odbiorców. Niemniej jednak, jeżeli autorka napisze kiedyś jeszcze jakąś książkę fantasy, myślę, że po nią sięgnę.
Czy mieliście kiedyś tak, że po skończeniu jakieś książki biliście źli? Nie dlatego, że książka była zła, ale dlatego, że była po prostu okey i nic ponad to? Bo z jednej strony czytało się lekko, przyjemnie, autorka potrafiła mnie zainteresować, z drugiej jednak co kawałek natykałem się na...
Rozwiń
Zwiń