Cytaty z tagiem "marchewa żelaznywładsson" [10]
[ + Dodaj cytat]Wiedziała, co mężczyźni mówią w – można to tak określić – gorączce chwili, a potem zapominają. Ale kiedy Marchewa coś mówił, wiedziała, że jest przekonany, iż wszystko zostało załatwione do kolejnego komunikatu. Gdyby więc wygłosiła jakiś komentarz, byłby szczerze zaskoczony, że zapomniała, co powiedział. Prawdopodobnie podałby nawet datę i godzinę tej wypowiedzi.
Pokonał pięćset mil i – co zaskakujące – droga przebiegła mu całkiem spokojnie. Ludzi mających sporo powyżej sześciu stóp wzrostu i prawie tyle samo w barach rzadko spotykają w drodze jakieś przygody. Najwyżej jacyś obcy wyskakują czasem na nich zza skał, a potem mówią niepewnym tonem:
– Eee... przepraszam. Wziąłem pana za kogoś innego.
- Dobry z niego chłopak, nikt nie zaprzeczy - zapewnił król. - Szczery charakter. Uczciwy. Nie błyskotliwy może, ale kiedy mu się powie, że ma coś zrobić, nie spocznie, dopóki nie skończy. Posłuszny.
- Mógłbyś mu odrąbać nogi - zaproponował Varneshi.
- Nie z nogami spodziewam się kłopotów - odparł posępnie król.
- Aha. No tak. W takim razie mógłbyś...
- Nie.
Trafiłem do Strażnicy i znalazłem sierżanta Colona, bardzo grubego człowieka. Kiedy wspomniałem mu o Gildii Złodziei, kazał mi Nie Być Idiotą. Myślę, że nie mówił poważnie. Powiedział jeszcze: Nie martw się Gildią Złodziei, ty musisz tylko chodzić Nocą po ulicach i krzyczeć: Już Dwunasta i Wszystko Jest W Porządku. Zapytałem, co robić, kiedy nie wszystko jest w porządku, a on poradził, żebym wtedy poszukał innej ulicy.
- Jaka to była książka?
Bibliotekarz poskrobał się po głowie. To będzie trudne… Stanął przed Marchewą, złożył razem swoje podobne do skórkowych rękawiczek dłonie i rozłożył je.
- Wiem, że to książka. Ale jaki miała tytuł?
Bibliotekarz westchnął i podniósł dwa palce.
- Dwa słowa? — domyślił się Marchewa. — Pierwsze słowo. Aha, pierwsza sylaba. Pokazać? Nie, obok. Obok… przy… nie…
- Uuk!
- Przy. Otwierasz usta. Jesz?
Orangutan jęknął i w rozpaczy szarpnął swoje owłosione ucho.
- Aha, mówisz. Wołasz… blisko. Wołanie? Przywołanie? Prawie, prawie… Przywoływanie? Przywoływanie czegoś? Niezła zabawa. Drugie słowo. Całe…
Patrzył w skupieniu na tajemnicze gesty bibliotekarza.
- Coś wielkiego. Coś strasznie wielkiego. Macha skrzydłami. Coś strasznie wielkiego, macha skrzydłami i skacze. Ma zęby. Dyszy. Dmucha. Coś strasznie wielkiego, dmuchającego i machającego skrzydłami. — Od wysiłku umysłowego czoło Marchewy zrosił pot. — Ssie palce. Coś ssącego palce… Poparzone? Gorąco! Coś strasznie wielkiego, dmuchającego gorącem i machającego skrzydłami…
Bibliotekarz przewrócił oczami. Homo sapiens? Akurat...
Zwrócił się do wilka i przemówił po psiemu:
– Posłuchaj, ten człowiek jest obłąkany, a wierz mi, potrafię rozpoznać ludzkich szaleńców. Wewnętrznie ma pianę na pysku i jeśli nie będziesz grał z nim uczciwie, zedrze z ciebie skórę i przybije do drzewa. Rozumiesz?
– Co mu tłumaczysz? – zainteresował się Marchewa.
– Przekonuję, że jesteśmy przyjaciółmi – odparł Gaspode.
- Ktoś zabrał książkę. Ktoś zabrał książkę? A ty wezwałeś Straż... - Marchewa wyprostował się dumnie - ...bo ktoś zabrał książkę. Uważasz, że to gorsze niż morderstwo?
Bibliotekarz obrzucił go spojrzeniem, jakie zwykle rezerwuje się dla ludzi wypowiadających zdania w stylu „A niby co jest takiego złego w ludobójstwie?".
- Dlaczego nie zawiadomisz po prostu ważnych magów, czy kogo tam trzeba?
— Uuk. — Bibliotekarz kilkoma zdumiewająco oszczędnymi gestami pokazał, że większość magów nie potrafiłaby oburącz odnaleźć własnych siedzeń.
- Mógł być przypadkowym przechodniem, sir - zauważył Marchewa.
- Niby jak? W Ankh-Morpork?
- Tak jest, sir.
- Powinniśmy go zatem łapać choćby z powodu jego wyjątkowości.
- W "Pulsie" piszą, że Borogravia zaatakowała Mouldavię - oznajmił.
- To dobrze? Nie pamiętam, gdzie one leżą.
- Oba należały niegdyś do Imperium Mroku, sir. Tuż obok Überwaldu.
- Po czyjej stronie stoimy?
- "Puls" twierdzi, że powinniśmy pomagać Mouldavii w walce z najeźdźcą, sir.
- Już mi się podoba Borogravia - burknął Vimes.