cytaty z książek autora "Adam Węgłowski"
- Nie przekonuje pani chrześcijańska wiara? - zainteresowała się panna Schellong.
- Wierzę, że Jezus istniał. Ale te instytucje, które dziś na niego się powołują... Cóż...
Roman jest w stanie znieść widok krwi, nieraz był świadkiem usypiania chorych zwierząt, bez mrugnięcia okiem zabijał wigilijnego karpia, jednakże pająki od dzieciństwa budzą jego obrzydzenie. Potrafi znieść tylko malutkie egzemplarze oraz długonogie kosarze. Tyle, że te drugie w zasadzie nie są pająkami.
Po północy próżno było szukać kogoś na uliczkach, nawet tych rozjaśnionych sztucznym światłem z lamp gazowych. Był środek tygodnia, więc porządni niemieccy mieszczanie spali, odkładając plany wszelkich zabaw na sobotnią noc. Zaś prości Mazurzy - nawet ci, którzy lubili popić nocą nad rzeką lub powędkować w przeręblu na jeziorze - wiedzieli, że w tym czasie lepiej nic nie robić. Był bowiem pierwszy dzień grudnia, a to oznaczało, że nic się nie uda.
To odosobnienie na mazurskim uroczysku po prostu dobrze na nich działało. Przynajmniej na początku. Odprężyli się, oczyścili umysły.
- Wódka za bardzo mnie pali. Od piwa chce się tylko sikać. Nalewki są dla babć. Koniaki dla dziadków - wymienia Alex. - Czerwone wino nie nadaje się na letnie wieczory. A po słodkim boli głowa. Zostaje więc białe wytrawne.
- Podsłuchiwałeś wtedy na schodach? - dziwi się żona.
- Oczywiście! Ufać, ale kontrolować, jak radził Lenin.
Janina Byś odkłada kolejną książkę na piętrzącą się stertę lektur "oczekujących", które trzyma na specjalnej szafce.
Koniec końców wszystko rdzewieje. Dlatego trzeba się bawić, póki można. Carpe diem.
Nigdy nie byłem nad Fąceltami. To naprawdę zadupie, nawet jak na realia północno-wschodniej Polski - wzdycha Łukasz. - To oczywiście żadna przeszkoda, żeby tam jechać, ale...
Upierz. Od razu skojarzyła nam się z Praniem, ta leśniczówką Gałczyńskiego.
"Ciekawe, ilu osobom kojarzy się z łupieżem" - zastanawia się Alex.
Kuchem nazywano ciasto drożdżowe z cytryną, rodzynkami sułtańskimi i przyprawami korzennymi, obsypane kruszonką lub zalane galaretką.
Gdy jechali, było ciemno i biało jednocześnie. Wokół panowała już grudniowa noc, a wszechobecny śnieg odbijał nawet nikłe światło księżyca i gazowych lamp.
Śnieżyło. W środku nocy zachmurzony księżyc ledwie się tlił, jakby zaspany. Znużone promienie oświetlały ciężkie od białego puchu dachy domów w Lyck, konary skostniałych drzew i białą taflę jeziora skutego lodem.
(Lyck - obecnie Ełk.).
Rodzice zapili się i wcale nie chciała o nich myśleć. Ale dziadkowie... Tak, pamiętała ich. Lecz tylko jako dziadków. Nie miała pojęcia, jacy byli jako młodzi.
- Ale to wcale nie jest tak, że młode pokolenie wcale nie chce słuchać, co mają do powiedzenia starsi - zwraca uwagę Alex. - Po prostu nie zgadzamy się z przekonaniem, że siwa broda świadczy o mądrości.
Stojąc w sieni, zobaczyła dobrze sobie znane zarysy chałupy. Pośrodku znajdowała się tak zwana czarna kuchnia z paleniskiem i butelkowatym kominem, wokół niej pozostałe izby - na lewo jadalnia i sypialnia dzieci, na prawo spiżarnia i sypialnia dorosłych. Wyglądały jak dawniej, brakowało tylko biegających między pokojami kur.
Bała się tego domu i duchów, które powyłażą ze wszystkich ścian. Zmor i zjaw. Matka opowiadała, że gdy Ingeborga była niemowlęciem, to ktoś z sąsiedztwa zniweczył jej przyszłość złym spojrzeniem. Nigdy nie miała być szczęśliwa.
Ojciec opowiadał, że na strychu ma w beczce kłobuka. Ognistego ptaka, którego dobrze karmił, a ten w podzięce przynosił mu nocą złoto. Mała zawsze zastanawiała się, co dzieje się z tym bogactwem, skoro bieda w domu aż piszczała.
Jako dziewczynka najbardziej lubiła miejsce, gdzie rósł jaśmin. Babcia nachylała gałązki, by mała mogła go powąchać. Ingeborga kochała ten moment. Od babci dowiedziała się, jak działają ludzkie zmysły i jakie przyjemne bodźce na nie wpływają.
Chadzała z dziadkiem na spacery po bliższej i dalszej okolicy. Poznała wszystkie rodzaje ptaków w lasach. Tropiła sarny. Wiedziała, gdzie szukać dzikich pszczół. Poznała stare leśniczówki i opuszczone sadyby. Widziała nawet zabytkowy trójstyk na dawnej granicy Prus, Polski i Litwy.
Mróz nie mróz, wigilia nie wigilia, pastor Kramer zamierzał zrealizować, co sobie zamierzał.
Jakże zbladła ta dawna miłość. Żona - zamiast spędzać czas z mężem i synem - jeździła na święta do wód razem ze swoim bogatym kuzynostwem. Jakże zbladła jego duchowość. Kramer zaczął ulegać zbyt wielu pokusom. Wiara wietrzała, aż zostały po niej tylko puste deklaracje. Jakże zbladł dawny pacyfizm! Już nie Bóg - który teraz wydawał się Kramerowi coraz bardziej daleki - a polityka rozgrzewała jego serce.
Długa rzeźbiona wskazówka lekko przesuwa się na tarczy. Do łomotu wokół dołączają ludzkie głosy. Kukułka chowa się do swojego domku, jakby nie chciała być świadkiem tego, co zaraz się wydarzy.
Ingeborga nie była analfabetką. Zawsze przepełniała ją duma, że jako dziecko w szkole zbierała same pochwały.
Nawet dekoracje wigilijne były w mieszkaniu Marty inne niż w typowym mazurskim domu. Nie miała snopka zboża w kącie jadalni, ani powieszonej pod sufitem sosnowej gałęzi, lecz ozdoby z bluszczu i jemioły przy drzwiach, wieniec z ostrokrzewem i świecami adwentowymi na stole, a na parapecie okna drzewko świerkowe. Ten niemiecki zwyczaj upowszechniał się już w mazurskich miastach, co było widać także w Lyck.
Zapomniała, że zgodnie z mazurską tradycją miała obsypać pannę Schellong ziarnami i złożyć jej życzenia. Zapomniała, by kurtuazyjnie zapytać ją, czy chadza na Jutrznię. Zapomniała zażartować, czy Marta ma w domu jakieś zwierzątko, które po północy mogłoby przemówić ludzkim głosem.
Znów chciał dobrze, a o mało nie narobił sobie kłopotów. Chyba ścigał go jakiś pech.
Tego wieczora pogoda może była złowróżbna, ale noc mijała spokojnie, przynajmniej aż do momentu, gdy na tafli jeziora pojawił się powóz. Nie sanie, a czterokołowa berlinka, ciągnięta przez dwa siwe konie.
Znudzone konie sunęły po lodzie, ignorując podrygującą, rozchwianą i pojękującą budę powozu. Nie zwróciły też uwagi na drobny szczegół, który nieco zmienił ogląd sytuacji. Otóż w pojeździe pojawił się nowy głos, najpewniej męski.