cytaty z książek autora "Gabriella Poole"
Prawdziwi absolwenci Akademii łapią życie za gardło, Cassandro! Pamiętaj o tym”.
-(...)co robiłaś na trzecim piętrze w nocy?
-Lunatykowałam. Myślę, że to nasz wspólny zwyczaj.
Nigdy w życiu nie spotkała takiego dupka.
I tak jej się podobał!
Wiedziała, że są gorsze rzeczy niż duchy, wampiry i wilkołaki.
Na przykład słowa. Słowa były jak kły, jeśli zostały naostrzone przez takiego eksperta jak Jilly Beaton. Słowa mogły zadać głębokie rany.
- A teraz? Ranjit potarł skronie. - A teraz? Co masz na myśli? - Jak na kogoś z kilkoma wiekami doświadczenia - szepnęła - nie jesteś specjalnie bystry, prawda? - Przyciągnęła go do siebie i pocałowała, myśląc: całuję chłopaka, nie ducha. I lubię go... Tak. Część Ranjita może i ma kilkaset lat, ale co znaczy mała różnica wieku? Wszystko w porządku.
Jednak teraz już wiedziała i nie mogła sama przed sobą temu zaprzeczać, że to właśnie jego pragnęła. Pewnego dnia - możliwe, że szybko - odnajdzie go. I wtedy odnajdzie też ich wspólną przyszłość. Będą razem albo to wszystko było na nic, to wszystko, co poświęcili. Nieważne, jak krótki, nieważne, jak niebezpieczny będzie to czas. Teraz była pewna. Musieli być razem.
- Właściwie czego powinniśmy się uczyć? - Cassie stukała łyżeczką w filiżankę, doskonale świadoma, że wygląda na zdenerwowaną. Richard odchylił się na krześle. - Życia, panno Bell. Ludzi. Kultury. - Wyciągnął rękę, jakby wręczał jej całe miasto.
Ale cały czas były przyjaciółkami, prawda? Będą nimi zawsze. A przynajmniej do tej pory tak myślała. Teraz jedyne, o czym mogła myśleć, to jak wiele trzeba naprawić w ich przyjaźni. Sama nie była najlepszą przyjaciółką dla Isabelli: nad bycie z nią przedkłada towarzystwo Wybranych, traktuje jak kogoś drugiej klasy.
- Wrócisz? - zapytała go. - Nie wiem - zagryzł palec, unikając jej wzroku. - To niedokończona sprawa, Cassie. Ale co mam robić? - W końcu zebrał się na odwagę i spojrzał jej w oczy. - Jeśli Akademia Darkea zostanie zniszczona, ty też ucierpisz. Jesteś teraz jedną z nich.
- Nieźle - powiedziała Cassie. Wodziła palcem po wodzie, o jej skórę ocierały się wodorosty. Patrzyła, jak odbicie księżyca rozpada się i odnawia. - Co się ze mną stanie? Otworzył usta i je zamknął, a w końcu powiedział: - Nie wiem.
- Wiesz, że nie są pasożytami? -Co? - Orchidee. Nie są pasożytami, to epifity. Rosną na innych roślinach, ale nie zabijają swojego gospodarza. One... współegzystują z nim. - Ach tak? Zaśmiał się: -Tak.
Tylko dzisiaj, pomyślała, chowając twarz w jego koszuli i wdychając jego jakże ludzki zapach. To było w porządku, było dobre. Tylko dzisiaj byli po prostu chłopakiem i dziewczyną, i nikim i niczym innym, i tańczyli pod rozgwieżdżonym paryskim niebem. I niech diabeł bierze jutro. Choć miała nadzieję, że nie będzie miał okazji.