cytaty z książki "Posiadacz"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Przede wszystkim, w poczuciu bezpieczeństwa, jakim darzył widok licznych zgodnych małżeństw, zapomniano, że miłość nie jest cieplarnianym kwiatem, lecz dziką płonką, wyrosłą wśród burzliwej nocy, zakwitłą w słonecznej godzinie, zrodzoną z przygnanego z dala, na skrzydłach nieposkromionego wiatru, dzikiego nasionka: że jest dziką płonką, którą nazywamy kwiatem, jeśli przypadkiem zakwitnie w naszym ogrodzie, a chwastem, jeśli kwitnie za płotem. Lecz czy kwiatem ją nazwiemy, czy chwastem, zawsze będzie miała woń i barwę dzikości.
James przeszedł przez ogień, przeszedł jednak również przez rzekę lat gaszącą ogień młodości i doświadczył najsmutniejszego ze wszystkich doświadczeń życia - niepamięci tego, co znaczy kochać.
Płacąc nie swoimi pieniędzmi, nie ma przecież potrzeby sobie skąpić.
Im lepiej poznaję ludzi, tym bardziej się przekonuję, że nigdy nie są ani zdecydowanie dobrzy, ani zdecydowanie źli – bywają tylko śmieszni albo wzruszający.
Lecz teraz utracił już tę umiejętność radowania się życiem, utracił zdolność filozoficznego zapatrywania się na nie; pozostało tylko straszne uczucie, że wszystko się dla niego skończyło.
Forsyte'owie nie byli nigdy zbyt uczuciowi. Czy mieli zresztą czas na sentymenty w tym wielkim Londynie, który zdobyli i który ich wchłonął?
Nic z tego nie rozumiem, a życie to paskudnie ciężka sprawa.
Co z uczuciem upojenia życiem i zdolnością radowania się jego rozkoszami?
Należał do tych ludzi, którzy siedząc ze skrzyżowanymi nogami niby miniaturowe bożki chińskie, w klatce własnego serca, śmieją się z samych siebie stałym, drwiącym uśmieszkiem.
- Tak - zgodził się architekt - z chwilą gdy człowiek coś stworzy, kończy się wszystko.
W wielkim poręczowym fotelu siedział Jolyon Forsyte, siwowłosy starzec o sklepionym kopulasto czole, głowa rodu, klasy i klanu, przedstawiciel umiarkowania, ładu i czci dla własności. Najbardziej samotny starzec w całym Londynie.
Wiedział, że jest stary, czuł się jednak młody i to go właśnie niepokoiło.
W architekturze (...) tak samo jak w życiu nie ma dostojeństwa formy bez harmonii. Ludzie utrzymują, że to przestarzała zasada. Szczególna zaiste rzecz: nie przychodzi nam nigdy na myśl wcielić główną zasadę życia w budowę naszych domów; przeładowujemy nasze mieszkania ozdobami, błyskotkami, kącikami, byle tylko zamydlić oczy. Przeciwnie, oko powinno mieć wypoczynek; efekt winien być wywołany niewielu prostymi, surowymi liniami. Harmonia, regularność planu - to główna rzecz, nie ma bez tego dostojeństwa formy.
Śmierć... skąd i jakimi drogami przychodzi? Nagły przewrót wszystkiego, co było przedtem; ślepe pchnięcie na ścieżkę nie wiadomo dokąd wiodącą. Zdmuchnięty płomień, ciemność! Brutalna, miażdżąca siła, która czyha na wszystkich, a wobec której zachować trzeba do końca odważny, jasny wzrok, choć znaczy się wobec niej tyle, co lichy robak!
Jak większość mężczyzn, nie gardził i James zajmującymi ploteczkami, zdarzało mu się też powtarzać rzeczowym tonem, oblizując przy tym smakowicie wargi.
Nie miał zwyczaju potępiać ani chwalić, wyciągać wniosków czy uogólniać podobnych wypadków.
Kiedy tak przepychał się naprzód, wzrok jego, zazwyczaj utkwiony w ziemię, skierował się w górę, pociągnięty widokiem kopuły katedry Świętego Pawła. Stara ta kopuła miała dla Soamesa szczególny czar, toteż nie raz, ale dwa albo i trzy razy tygodniowo zatrzymywał się w swojej codziennej wędrówce, aby wejść pod jej strop i usiąść w jednej z bocznych naw, na pięć czy dziesięć minut, podczas których odczytywał nazwiska i napisy na nagrobkach. Trudno zrozumieć, jaki urok miał dla niego ten wielki kościół, jeśli nie szukał w nim możności skupienia się, ułatwiającej skoncentrowanie myśli na codziennych interesach. (...)
I tego ranka wszedł do kościoła, jednak zamiast prześlizgiwać się wzrokiem z pomnika na pomnik, podniósł oczy na podzielone kolumnami przestrzenie ścian i zastygł tak nieruchomo.
Jego twarz wzniesiona w górę z wyrazem głębokiego, modlitewnego skupienia, cechującego twarze ludzi w kościele, wydawała się kredowo biała w mroku rozległego budynku. Dłonie w rękawiczkach zaciskały się na rączce trzymanego przed sobą parasola. Podniósł je bezwiednym ruchem. Być może, spadło na niego jakieś błogosławione natchnienie.
„Tak - pomyślał - muszę mieć miejsce, aby rozwiesić moje obrazy”.
Co człowiekowi przyjdzie z tego, że zyska własną duszę, jeśli utraci całą swoją własność?
Nie wierzy pan we własną pracę?! Jakże może pan w takim razie poświęcać się jej? Nie ma celu pracować, o ile nie wierzy się we własne dzieło.