cytaty z książki "Spowiedź"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Lecz odpowiedź w tym obszarze wiedzy na moje pytanie: Na czym polega sens mojego życia? – była jedna: jesteś tym, co nazywasz swoim życiem, jesteś przejściowym, przypadkowym zbiorem cząstek. Wzajemne oddziaływanie i zmiany tych cząstek wytwarzają to, co ty nazywasz swoim życiem.
Stało się ze mną mniej więcej coś takiego: nie wiedzieć kiedy posadzony zostałem w łódkę, odepchnięty od jakiegoś nieznanego mi brzegu, pokazano mi kierunek na drugi brzeg, dano mi wiosła w niewprawne ręce i zostawiono samego. Wiosłowałem z całych sił i płynąłem; jednak czym bliżej byłem środka nurtu, tym stawał się on bystrzejszy i oddalał mnie od celu i coraz częściej napotykałem innych płynących, podobnie jak ja unoszonych z prądem. Byli nieliczni, którzy ciągle wiosłowali; byli tacy, którzy porzucili wiosła; były większe łodzie i olbrzymie okręty pełne ludzi; jedni walczyli z prądem, inni mu się poddawali. I im dalej płynąłem, tym bardziej, patrząc w dół potoku wszystkich płynących, zapominałem wyznaczonego kierunku. Na samym środku potoku, w natłoku łodzi i okrętów unoszonych z prądem, zupełnie już zgubiłem kierunek i wyrzuciłem wiosła. Z wszystkich stron wokół mnie, z weselem i tryumfem, płynęli z prądem ludzie na żaglach i na wiosłach, upewniając mnie i siebie nawzajem, że żadnego innego kierunku być nie może. Uwierzyłem im i popłynąłem z nimi. Poniosło mnie daleko, tak daleko, że aż usłyszałem szum progów, o które musiałem się rozbić i zobaczyłem łódki, które już się o nie rozbiły. I oprzytomniałem. Długo nie mogłem pojąć, co się ze mną stało. Przed sobą widziałem tylko zagładę, ku której zmierzałem i której się bałem, nigdzie nie widząc ratunku i nie wiedząc co czynić. Ale obejrzawszy się wstecz, dostrzegłem niezliczone łodzie, które nie zatrzymując się, zawzięcie pokonywały nurt i przypomniałem sobie o brzegu, o wiosłach, o kierunku i zacząłem ponownie wygrzebywać się w górę nurtu ku brzegowi.
Pytanie: Dlaczego żyję?
Odpowiedź: W nieskończenie wielkiej przestrzeni, w nieskończenie długim czasie, nieskończenie małe cząstki zmieniają się w nieskończonej złożoności i kiedy zrozumiesz prawa rządzące tymi przemianami, zrozumiesz, dlaczego żyjesz.
I próbowałem odpowiadać. Pytania wydawały się takie głupie, proste i dziecinne. Lecz gdy tylko się nimi zająłem, wówczas przekonałem się, że po pierwsze nie są ani głupie, ani dziecinne, a najważniejsze i najgłębiej dotykające życia i po drugie, bez względu na to, jak mocno bym się nad nimi zastanawiał, i tak nie potrafię znaleźć na nie odpowiedzi. Zanim zajmę się samarskim majątkiem, wychowaniem syna, pisaniem książki, muszę wiedzieć, po co będę to robić. Póki tego nie będę wiedział, nie mogę niczego zrobić. Pośród myśli o gospodarstwie zaprzątających mą głowę w tym czasie, nagle przyszło mi do głowy pytanie: „No dobrze, będziesz miał 6000 dziesięcin ziemi w samarskiej guberni, 300 koni, a potem?...” Ustałem zupełnie i nie wiedziałem, co dalej myśleć. Gdy myślałem o wychowaniu dzieci, mówiłem sobie: „Po co?” Gdy rozważałem, jak naród może osiągnąć dobrobyt, zaraz pytałem siebie: „A co mnie do tego?” Albo myśląc o sławie, jaką przyniosą mi moje dzieła, odzywał się we mnie głos mówiący: „No dobrze, będziesz sławniejszy od Gogola, Puszkina, Szekspira, Moliera i wszystkich pisarzy na świecie – i co z tego?” Na żadne z tych pytań nie znajdywałem odpowiedzi.
Moje życie się zatrzymało. Mogłem oddychać, jeść, pić, spać; nie mogłem nie oddychać, nie jeść, nie pić, nie spać, jednak życia w tym nie było, bo nie znałem takich pragnień, których zaspokojenie uznałbym za rozsądne. Jeśli pragnąłem czegoś, to z góry wiedziałem, że niezależnie od tego, czy zaspokoję moje pragnienie, czy nie – nic z tego nie wyjdzie.
Jeśli stanęłaby przede mną czarodziejka i obiecałaby mi spełnienie moich życzeń, to nie wiedziałbym, co powiedzieć.
Ale czy jest nade mną ktoś śmiejący się ze mnie, czy też nie – nie było mi od tego lżej. Nie mogłem znaleźć żadnego sensu ani w moich postępkach, ani w całym mym życiu. Dziwiło mnie tylko, jak mogłem nie rozumieć tego od samego początku. Przecież od dawna było to wiadome wszystkim. Nie dziś, to jutro przyjdą choroby, śmierć (i już przychodziły) na bliskie osoby, na mnie i nic z nas nie zostanie oprócz smrodu i robaków. Dzieła moje, jakie by nie były, wszystkie będą zapomniane – wcześniej czy później mnie też nie będzie. Po co się więc starać? Jak człowiek może nie widzieć tego i żyć – to zadziwiające! Żyć można tylko wtedy, kiedy jest się pijanym życiem, a trzeźwiejąc nie można nie widzieć, że wszystko jest tylko ułudą, głupią ułudą! Tak właśnie – nie ma w tym nic śmiesznego ani błyskotliwego, wszystko to okrutne i głupie.
Podobnie ja trzymam się gałęzi życia, wiedząc, że smok czeka na mą pewną śmierć, gotów mnie rozszarpać i nie mogę zrozumieć, dlaczego spotkały mnie te męki. I próbuję ssać ten miód, który wcześniej sprawiał mi tyle radości; ale miód ten nie smakuje mi już, a biała i czarna mysz – dzień i noc – podgryzają łodygę, której się trzymam. Wyraźnie widzę smoka i miód nie wydaje mi się już słodki. Widzę jedno – fatalnego smoka i mysz – i nie mogę odwrócić od nich wzroku. A przecież to nie baśń, tylko realna, bezdyskusyjna i dla każdego zrozumiała prawda.
Szukałem we wszystkich dziedzinach wiedzy i nie tylko nie znalazłem, ale również przekonałem się, że ci, którzy tak jak ja poszukiwali w ludzkiej wiedzy, również niczego nie znaleźli. I nie tylko nie znaleźli, ale i otwarcie przyznali, że to, co doprowadziło mnie do rozpaczy – bezsens życia – to niewątpliwie jedyna wiedza dostępna człowiekowi.
[...] gdy tylko odezwało się we mnie pytanie o życie, cała ta teoria natychmiast upadła. Nie mówiąc już o rażącej nierzetelności, z którą nauki tego rodzaju wydają wnioski ogólne, opierając się jedynie na analizie małej części ludzkości, nie mówiąc o wzajemnych sprzecznościach występujących między stronnikami rozmaitych poglądów na temat ideałów człowieczeństwa – dziwaczność, żeby nie powiedzieć głupota tej teorii polega na tym, że aby odpowiedzieć na pytanie stojące przed każdym człowiekiem: „Czym jestem?” albo: „Dlaczego żyję?” lub: „Co mam zrobić?” – człowiek musi wcześniej odpowiedzieć sobie na pytanie czym jest życie całej nieznanej jemu ludzkości, z której znana jest mu maluteńka cząstka w jednym króciutkim okresie czasu. Aby pojąć, kim jest, człowiek musi wcześniej zrozumieć, czym jest owa tajemnicza ludzkość, składająca się z takim samych jak on ludzi, nie rozumiejących samych siebie.
Nauka ta stawia jasne pytanie: „Czym jestem ja i cały świat? I dlaczego istnieję ja i cały świat?” I odkąd ona istnieje, odpowiada zawsze tak samo, niezależnie od tego, jak filozof nazwie to, co jest we mnie i innych istotach żywych: ideą, substancją, duchem, wolą – filozof odpowie, że sens istnieje i tym sensem jestem ja sam; ale dlaczego tak jest, on nie wie i nie odpowie, jeśli jest myślicielem skrupulatnym. Pytam: „Dlaczego ten sens ma istnieć? Co wynika z faktu, że on jest i będzie?”... I filozofia nie tylko nie odpowiada, ale sama jedynie zadaje to pytanie. I jeśli jest to prawdziwa filozofia, to cała jej praca polega na tym, aby jasno to pytanie postawić. I jeśli ona twardo trzyma się swojego zadania, to nie może na pytanie: „Czym jestem ja i cały świat?” odpowiedzieć inaczej niż: „Wszystkim i niczym”; a na pytanie: „Dlaczego istnieję ja i cały świat?” inaczej niż: „Nie wiem”. I jak bym nie manipulował tymi spekulatywnymi odpowiedziami filozofii, w żaden sposób nie potrafię otrzymać niczego, co choćby przypominało odpowiedź – nie dlatego, że jak w dziedzinie jasnej, doświadczalnej, nie jest to odpowiedź na moje pytanie, ale dlatego, że choć cały wysiłek jest skierowany na to, aby odpowiedzieć na moje pytanie, to i tak odpowiedzi brak, a w jej miejsce dostaję pytanie, tylko w bardziej złożonej formie.
Na czym polega sens mojego życia? – była jedna: jesteś tym, co nazywasz swoim życiem, jesteś przejściowym, przypadkowym zbiorem cząstek. Wzajemne oddziaływanie i zmiany tych cząstek wytwarzają to, co ty nazywasz swoim życiem. Spojenie to wytrzyma jakiś czas: potem interakcja tych cząstek zakończy się i zakończy się również to, co nazywasz życiem, a z nim wszystkie twe pytania. Jesteś przypadkową grudką czegoś. Grudka ta butwieje. To butwienie grudka nazywa swoim życiem. Grudka rozpada się – i kończy się butwienie oraz wszystkie pytania.
Odkryłem, że dla ludzi z mojego kręgu istnieją cztery wyjścia z okropnego położenia, w którym my wszyscy się znajdujemy.
Pierwsze wyjście to niewiedza. Polega ono na tym, żeby nie wiedzieć, nie rozumieć, że życie to zło i bezsens. Ludzie tej kategorii [...] jeszcze nie pojęli tej kwestii życia, która stanęła przed Schopenhauerem, Salomonem, Buddą. Nie widzą ani czekającego na nich smoka, ani myszy podgryzających krzaków, za które się trzymają i zlizują krople miodu. Ale liżą te krople miodu tylko do czasu: coś w końcu zwróci ich uwagę na smoka i myszy i ich zlizywanie się skończy. Od nich niczego nie mogłem się nauczyć – nie da się zapomnieć o tym, co już wiesz.
Drugie wyjście to epikureizm. Polega ono na tym, aby, znając beznadziejność życia, używać póki co dostępnych dobrodziejstw życia, nie patrząc ani na smoka, ani na myszy i lizać miód ile się da, szczególnie gdy na krzaku trafiło się go bardzo dużo. [...]
Tego drugiego wyjścia trzyma się większość ludzi z naszego kręgu. Warunki, w których się znajdują, dostarczają im więcej dobrobytu niż biedy, a moralna tępota daje im możliwość zapomnienia, że wygoda ich położenia jest przypadkowa, [...] że na każdego człowieka z tysiącem żon przypada tysiąc ludzi bez żony, a na każdy pałac przypada tysiąc ludzi, którzy w pocie czoła muszą go zbudować i że ta przypadkowość, która dziś zrobiła ze mnie Salomona, jutro może uczynić mnie niewolnikiem Salomona. Tępota wyobraźni tych ludzi pozwoliła im zapomnieć o tym, co nie dawało spokoju Buddzie – o nieuchronności chorób, starości i śmierci, która nie dziś, to jutro zniszczy ich przyjemności.
Trzecie wyjście to wyjście siły i energii. Polega ono na tym, aby, uzmysłowiwszy sobie, że życie to zło i bezsens, unicestwić je. Postępują tak nieliczni ludzie, silni i konsekwentni. Pojąwszy całą głupotę strojonego z nich żartu i zrozumiawszy przewagę, którą umarli mają nad żywymi i że lepiej jest w ogóle nie żyć, działają i kończą od razu ten głupi żart następującymi metodami: pętla na szyję, woda, nóż, którym przebijają serce, pociągi na szynach. [...] Widziałem, że to wyjście jest najgodniejsze i tak właśnie chciałem postąpić.
Czwarte wyjście to wyjście słabości. Polega na tym, aby, pojąwszy zło i bezsens życia, dalej trzymać się go kurczowo z góry wiedząc, że nic z niego dobrego wyjść nie może. Ludzie tego rodzaju wiedzą, że śmierć jest lepsza od życia, ale nie mając sił postąpić rozumnie – czym prędzej przerwać ułudę i zabić się – zdają się na coś czekać. Jest to wyjście słabości, ponieważ jeśli wiem, co jest lepsze i jest to w zasięgu mojej ręki, to dlaczego nie oddać się lepszemu? ... Znajdowałem się w tej właśnie kategorii.
Wszystkie te koncepcje, w których skończone przykłada się do nieskończonego i otrzymuje się sens życia, koncepcje Boga, wolności, dobra, poddajemy logicznemu badaniu. I koncepcje te nie wytrzymują krytyki rozumu.
Gdyby nie było okropne, mogłoby się wydać śmieszne to, z jaką pychą i samozadowoleniem, jak dzieci, rozbieramy zegarek, wyjmujemy sprężyny, robimy z niego zabawkę, a potem dziwimy się, że przestaje działać.
Religię wyznaje się gdzieś z dala od życia i niezależnie od niego. O ile się z nią stykamy, stanowi ona zewnętrzne, oderwane od życia zjawisko. Z życia człowieka, z jego czynów, jak wtedy tak i teraz nie można się domyśleć żadną miarą, czy jest on wierzący czy też nie. Jeżeli jest różnica między jawnym wyznawcą religii a odstępcą, nie wypadnie ona na korzyść pierwszego. Jak teraz tak wówczas jawną dewocję spotykamy głównie u ludzi tępych, okrutnych, niemoralnych i wyniosłych. Rozum zaś, uczciwość, prostotę i dobroduszność spotkać można najczęściej u ludzi niewierzących.
Życie ciała jest złem i kłamstwem. I dlatego unicestwienie tego życia jest dobrem, którego powinniśmy pożądać”, mówi Sokrates.
„Życie jest tym, czego być nie powinno – złem. Przejście w nicość jest jedynym dobrem życia”, mówi Schopenhauer.
„Wszystko w świecie – i głupota, i mądrość, i bogactwo, i nędza, i radość, i smutek – to wszystko marność i głupstwa. Człowiek umrze i nic po nim nie zostanie. To głupie”, mówi Salomon.
„Życie ze świadomością nieuchronności cierpień, osłabień, starości i śmierci jest niemożliwe”, mówi Budda.
I to, co wypowiedziały te wielkie umysły, mówiły, myślały i czuły miliony milionów ludzi do nich podobnych.
Mądry, dobry, poważny, zachorował będąc młodym człowiekiem, cierpiał ponad rok i zmarł w cierpieniach nie rozumiejąc, dlaczego żył, a jeszcze mniej, dlaczego musi umrzeć. Nie było teorii, która mogła udzielić jemu lub mnie jakiejkolwiek odpowiedzi na te pytania w czasie jego powolnej i bolesnej śmierci.