Anna Karenina Lew Tołstoj 7,7
ocenił(a) na 1013 tyg. temu To piękne wydanie „Anny Kareniny” dostałam – przyznaję się bez bicia – rok temu, pod choinkę. Swoje więc przeleżała, czekając aż po nią sięgnę, lecz nie oszukujmy się, nawet do sprzątania potrzebna jest wena, a co dopiero do czytania takich powieści, które przerażają nie tylko objętością (765 stron w dużym formacie!) ale też swoją majestatycznością. Lew Tołstoj, jedno z najznamienitszych dzieł literatury w ogóle, nie mówiąc o samej rosyjskiej – to owszem, zachęca, ale też nieco onieśmiela. Nie mogłabym jednak z czystym sumieniem zasiąść w tym roku do wigilijnego stołu ze świadomością, że nie przyjęłam należycie zeszłorocznego prezentu. Wzięłam się więc za to tomisko z początkiem grudnia, mając nadzieję, że uporam się z nim do wigilii, lub chociaż do końca roku. A tu proszę, tak mnie „Anna Karenina” wciągnęła, że sama nie wiem kiedy stopniały te kartki, przewracane z taką niecierpliwością.
„Anna Karenina” to bez wątpienia epickie, wyjątkowe i cudowne dzieło jednego z wielu utalentowanych rosyjskich pisarzy, którzy mają wiele wspólnych cech. Swoista nostalgia i smutek wyzierają z ich dzieł, w których aż roi się od dopracowanych portretów psychologicznych bohaterów. Tego nie zabrakło również w „Annie Kareninie” - każdy bohater dostał wyjątkowy, dokładny i spójny portret psychologiczny, na którego podstawie czytelnik jest w stanie wyrobić sobie własne zdanie na jego temat. Nie zawsze bohater jest do końca określony, co to, to nie. Tołstoj szanuje swojego czytelnika, nie tłumaczy mu łopatologicznie, czy ma takiego czy owego bohatera lubić czy wręcz przeciwnie – czy ma być mu on wstrętny. To już zależy od naszego własnego zrozumienia i upodobań, autor zostawia nam wolną rękę. I to jak! Od pierwszych stron zaczął rozbudzać we mnie sympatie i antypatie, wciągać w poznawanie ludzi, którzy pojawiali się na kartach tej powieści, i ani przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, że oni mogą nie być prawdziwi. Wręcz przeciwnie – szczerze ich lubiłam lub nie cierpiałam, zżymałam się na ich postępki lub trzymała kciuki za powodzenie ich zamiarów. I tak właśnie przechodzimy do najważniejszego – ja naprawdę nie polubiłam Anny Kareniny. Zaznaczmy to jasno: POKOCHAŁAM „Annę Kareninę” i znienawidziłam Annę Kareninę. Dawno już żadna bohaterka tak bardzo nie działała mi na nerwy. Rozumiałam, skąd bierze się jej postępowanie, ale nie pochwalałam tego, i im dłużej czytałam o tym, co dzieje się w jej głowie, tym większe miałam wrażenie, że może i brakuje jej uwagi męża, zajęcia, poczucia, że jest potrzebna i miłości – lecz przede wszystkim brakuje jej rozumu. Mam wrażenie, że całe swoje jestestwo opierała na swoim niezaprzeczalnym pięknie, a swój wstręt do męża na tym, że nie jest bosko przystojny lecz ma chude nogi i odstające uszy. Litości. W ogóle cały ten romans, główna oś wydarzeń, przyprawiał mnie o żałość. Natomiast to, na co większość czytelników, skuszonych ekranizacją, narzekała – czyli fakt, że duża część powieści skupia się na postaci Lewina... No, to już całkiem inna para kaloszy.
Konstanty Dmitricz Lewin, rosyjski arystokrata, niechętny jednak arystokratycznemu stylowi życia, zajęty pilnowaniem wiejskiego majątku, nie bojący się pracy fizycznej, pełen sprzeczności i ich świadomy, zajmujący myśli problemami natury filozoficznej, ale też tymi przyziemnymi, mającymi na celu polepszenie bytu i jemu i chłopom, z którymi ma duży kontakt. Cóż to za mężczyzna! Ponoć jest to alter ego samego autora, co wiele by tłumaczyło – głównie to, dlaczego naprawdę lwia cześć powieści to rozmyślania samego Lewina. Dzięki temu jesteśmy w stanie świetnie poznać tego bohatera, a jeśli chodzi o mnie, przy okazji się w nim szczerze zakochać. Naprawdę, choćby dla niego samego warto było przeczytać tę powieść, tylko dla tej postaci, tak wyjątkowej, bo wiecznie poszukującej, wiecznie wątpiącej, zastanawiającej się nad sensem życia. Cudowne było w nim to, że nie miał sprecyzowanych poglądów i godził się na to, że nie we wszystko musi się angażować, nie we wszystkich dyskusjach brać udział, nawet jeśli zależała od tego jego pozycja społeczna. Ta szczerość i duma, która z niej wynikała, przy jednoczesnej inteligencji i mądrości (ważne bowiem jest, by te uniki nie wynikały z ignorancji, lecz ze świadomej rezygnacji) sprawiły, że Konstanty Dmitrij Lewin jest według mnie, najlepiej przemyślaną i rozpisaną postacią w literaturze w ogóle, przynajmniej z tych wszystkich książek, które miałam okazję przeczytać.
W ogóle jeśli chodzi o opisy, to przed Tołstojem chylę czoła. To, jak potrafił przedstawić ten świat, jak plastycznie go opisywał, i nie mam tutaj na myśli tylko opisów przyrody, lecz także relacji międzyludzkich (proces rozkwitania miłości między dwójką młodych – majstersztyk!),nastrojów społecznych, a nawet zachowań zwierząt – cudo po prostu. Nad czymkolwiek by się nie pochylił, tworzył z tego wiwisekcję psychiki ludzkiej, jej zawiłości, to, jak z pozoru nieznaczące nic słówko zasłyszane przypadkiem może odmienić całe życie pojedynczego człowieka. Jak w głębi duszy przeżywamy wszystko to, co nas spotyka, zwielokrotniając niepomiernie tego znaczenie, a później przekonujemy się, że to przecież śmieszne... Jednak śmieszność wpisana jest w naszą megalomańską naturę, prawda? Jak Tołstoj dobrze znał ludzi - nie mogę wyjść z podziwu.
Jestem szczerze zachwycona tą powieścią, czytało mi się ją znakomicie. W zeszłym roku, obfitującym w dobre lektury, najlepszą przeczytaną przeze mnie książką byli bez wątpienia „Nędznicy”. W tym roku, mimo że prawie wszystkie książki, które poznałam, oceniam bardzo wysoko, najlepszą zostanie jednak „Anna Karenina”. To dobitnie pokazuje, że klasyki nie bez powodu są nazywane klasykami. I nie bez powodu mówi się, że klasyki każdy powinien znać. Wiem, że wielu czytelników się z tym nie zgadza. Ale „Anna Karenina”, oprócz tego, że przyjemnie spędziłam przy niej czas, pokazała mi świat rosyjskiej arystokracji lat 60 XIX stulecia ze wszystkimi jego przywarami, zawiłościami, dobrymi i złymi cechami, problemami i przyjemnościami. Przez te dwa tygodnie przeniosłam się z obecnych czasów tam, gdzie żyła Anna Karenina, Wroński, Lewin, Dolly i Kitty. Podróżowałam z nimi, mieszkałam, płakałam i radowałam się. Spacerowałam po ulicach Moskwy i obcowałam ze śmietanką towarzyską Petersburga. Nie polubiłam się z polowaniami i wyścigami konnymi, za to przyjemnie spędzałam czas na wsi i miejskich lodowiskach. Poznałam ich zwyczaje, politykę, historię. Ta powieść to ogromny ładunek wiedzy, którą możemy przyswoić w sposób wyjątkowo przyjemny – korzystajcie z tego. Czytajcie klasyki, przeczytajcie „Annę Kareninę”, bo to jest cudowna opowieść o ludziach. Dzieje się w innym świecie, w innym czasie, w innym miejscu – a jednak opowiada o nas, o naszych słabościach i namiętnościach. O naszych błędach i wygranych, o tym wszystkim, czym jest życie ludzkie, i to jak pięknie! Czytając tę powieść, wciąż miałam pewność, że obcuję z czymś wielkim – z wielkim talentem, bez wątpienia – ale też z czymś jeszcze. Czymś nienazwanym, pięknym i surowym, może z prawdą? Nie wiem, ale pozostanie to ze mną na długo. I cieszę się, że mam swój własny egzemplarz „Anny Kareniny” - bo z pewnością nie raz jeszcze do niej wrócę.