cytaty z książek autora "Ewa Kujawska"
Ja przecież nie odchodzę, by szukać. Ja odchodzę, by zniknąć.
Nad brzegiem zimnego morza przycupnęło Miasto.
Rodziło się - jak większość miast - niedostrzegalnie. Jakby od niechcenia: jedna czy dwie chałupy wydane na pastwę sztormów; nieporadnie sklecona łódź wyciągana daleko na piasek, żeby nie pochwyciła jej woda; szamotanie się w sieci ukradzionych morzu ryb. Taki był zapewne początek Miasta.
A może początkiem było czyjeś uważne spojrzenie, które przerodziło się w przekonanie, a potem w dojrzałą pewność, że to właśnie TO miejsce. W jakiś sposób lepsze od wszystkich innych. Że warto pozostać tu dłużej.
Jednak wszystko mogło zacząć się i zdarzyć bez tej pewności. U początków Miasta mogło lec znużenie tak wielkie, że niemożliwe wydawało się dojście gdziekolwiek dalej. I zadecydowało ślepe jak los zmęczenie.
Cisza, która ich otaczała, była tak doskonała i przejrzysta, że nawet czas nie potrafił się z niej wyplątać. Czasami tylko, jakby przez pomyłkę czy zapomnienie, wpadały w nią inne, przytłumione i dalekie dźwięki - a właściwie ich echa: przypadkowe szlochy mew, krótki głos zagubionego gdzieś ptaka - by zaraz zniknąć i wrócić do czasu, z którego przybywały. Poza ciszą, był jeszcze spokój wody. I Hildegard, i Andreas Herbiger pozwolili na to, aby spokój ten uniósł się i przeniknął ich. Przepłynął między komórkami ich ciał. Osiadł w dole brzucha - w miejscu, w którym rodzi się lęk.
(...)
Patrzyli na wszystko jednocześnie i na nic w szczególności.
Przyglądali się światu, a świat przyglądał się im.
Wszystko było takie, jakie być powinno.
W życiu - jeżeli coś się kończy, to nigdy nie wraca w tej samej postaci. Zawsze jest inaczej.
Płacz, Hildegard, płacz - szeptała gorączkowo Myśl Małgorzaty - pozwól płynąć łzom. Płacz, bo w przeciwnym razie zatoniesz we własnych łzach. Utopisz się w nich i będzie po tobie. Wysłuchaj mnie, proszę. Proszę.
Płacz, Hildegard - zaklinała Myśl - popatrz, ja też płaczę. Nie zamykaj oczu na świat, bo świat zamknie się na ciebie....płacz, no płaczże.
Pokusa, aby tę błogosławioną chwilę, ten moment,w którym czuła się i wypełniona po brzegi, i absolutnie pusta, rozciągnąć poza czas i pozostać w niej na dłużej, na długo, na zawsze, była wielka.
Nie stawać się już niczym więcej.
Niczego więcej nie pragnąć. Do niczego nie tęsknić.
Dryfować poprzez ten stan łagodnie, bez cienia niepewności i lęku.
Niech tak się stanie - przekonywała dusza Hildegard.
Ugłaskała swą tęsknotę jak spłoszonego ptaka, pozwoliła mu umościć się wygodnie.
Spokój poranka prysł jak pęcherzyk powietrza tkwiący pod powierzchnią wody.
Bezpiecznie czuła się już tylko w czasie przeszły, jako że minione nie niosło z sobą obaw o to, na co jeszcze przyjdzie jej patrzeć.
Czuła się w tym śnie jak u siebie w domu. Jak w swojej własnej skórze. (...)
Słyszała cichutkie pocieranie skrzydełka o skrzydełko małej zaspanej biedronki. (...)
Oparła głowę o ciepły, żywy pień i poczuła się dzieckiem, całkowicie przekonanym, że nic niespodziewanego stać się nie może. I - jak dziecko - zalała ją na chwilę fala utraconej pewności, że wszystko ma swój początek i koniec, swoje miejsce i czas.
Stać w miejscu, podczas gdy można iść; niespiesznie przestępować z nogi na nogę jak w jakimś dwuosobowym kondukcie, zamiast raźnie podbiegać: to była dla Małgorzaty niekończąca się lekcja. Najbardziej zadziwiało ją jednak, że oto tak się właśnie dzieje. Bez słowa sprzeciwu z jej strony.
Że oto stoi posłusznie, chociaż mogłaby iść.
Że słucha, chociaż wolałaby nie słyszeć.
Woda w dole, naznaczona antracytową szarością zbliżającego się deszczu i zmroku, upstrzona była siecią białych koronek.
Jak kot odnajdując drogę w ciemnościach, przemykała się do pokoju synów.
Dzięki niej odkrył największą prawdę swego życia: zrozumiał, że ci wszyscy, obok których żył, byli listem pisanym doń przez Boga.
Pozostało trwanie, które nie ma nic wspólnego z czekaniem, ponieważ czeka się na coś. Na kogoś. Wierząc i wiedząc, że oczekiwanie być może nadejdzie. W czekaniu zawiera się cała gama, cały wachlarz najróżniejszych możliwości i rozwiązań. W tym trwaniu, jakiego właśnie doświadczała Hildegard, nie było niczego. Najmniejszej obietnicy. Cienia nadziei. Nic.
Może to dziwne, ale nie myślała nic.
Nie potrafiła myśleć.
Jedyne, co było jej dane, to odczuwać ból tak mocno i głęboko, że zmieniła się w żywą ranę, a jej nerwy dygotały w absolutnej pewności, że ta rana nie zabliźni się nigdy.