cytaty z książki "Piąty elefant"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Małżeństwo jest zawsze związkiem dwojga ludzi, gotowych przysiąc, że tylko to drugie chrapie.
Seks jest całkiem podobny do kuchni: fascynuje ludzi, którzy często kupują książki pełne skomplikowanych przepisów i ciekawych obrazków, często, kiedy naprawdę są głodni, tworzą w wyobraźni wspaniałe bankiety - ale kiedy dzień się kończy, całkiem ich zadowala sadzone jajko i frytki, jeśli tylko są dobrze wysmażone i jeśli na talerzu znajdzie się może plasterek pomidora.
- Ale widzisz, panie, ty i miasto stanowicie jedno. Jeśli ciebie ktoś obrazi, Ankh-Morpork zostaje obrażone. Jeśli się zaprzyjaźnisz, to Ankh-Morpork nawiązuje przyjaźń.
- Naprawdę? A co się dzieje, kiedy idę do toalety?.
W naturze wszechświata leży, by osoba, która zawsze każe człowiekowi czekać dziesięć minut, tego dnia, gdy ten człowiek się o dziesięć minut spóźni, była gotowa dziesięć minut wcześniej i bardzo starannie nic o tym nie wspominała.
Miał przeczucie, że to znowu jeden z tych dni...tych,które przytrafiają się codziennie.
- Lepiej pokaż nam zab... osobę, które obecnie jest życiowo upośledzona - polecił.
- (...) Mamy ze sobą coś vspólnego, pravda? Żadne z nas nie pije... trunkóv. O ile viem, był pan alkoholikiem, sir Samuelu.
– Nie – odparł oszołomiony Vimes. – Byłem pijakiem. Trzeba być o wiele bogatszym niż ja, żeby zostać alkoholikiem.
Colon zakaszlał nerwowo.- On produkuje gumowe pokrowce, sir!
-Ach, środki zapobiegawcze.
- Gdzie idziemy, sir?
– Nigdzie.
– Aha. Ciekawe miejsce.
- Jakże piękny jest śnieg, siostry moje…
Trzy kobiety siedziały przy oknie w samotnym domku i wyglądały na białą zimę Uberwaldu.
- I jakże zimny jest viatr — oznajmiła druga siostra. Trzecia, najmłodsza, westchnęła ciężko.
- Dlaczego ciągle musimy móvić o pogodzie?
- A co jeszcze mamy?
- No viecie, jest albo mróz trzaskający, albo żar z nieba się leje. Vłaścivie nic vięcej, napravdę.
- Tak to się układa v naszej Matce Uberwaldzie — odparła najstarsza siostra, — powoli i surowo. — Viatr i śnieg, i straszlivy upał latem…
- Viecie, gdybyśmy tak vycięły viśniovy sad, można by zbudovać tor dojazdy na vrotkach…
- Nie.
- A może cieplarnię? Byśmy hodovały ananasy.
- Nie.
- Gdybyśmy się przeprovadziły do Bzyku, mogłybyśmy vynająć duże mieszkanie za koszt utrzymania tego domu…
- To jest nasz dom, Irino — upomniała ją starsza siostra. — Ach, dom utraconych złudzeń i zaviedzionych nadziei…
- Mogłybyśmy chodzić na tańce i v ogóle…
- Pamiętam, kiedy mieszkałyśmy w Bzyku — wtrąciła z rozmarzeniem średnia siostra. - Vszystko było vtedy lepsze.
Najmłodsza siostra westchnęła i wyjrzała przez okno. I krzyknęła zaskoczona.
- Jakiś mężczyzna biegnie przez viśniovy sad!
- Mężczyzna? Czego mógłby chcieć od nas? Najmłodsza siostra wytężyła wzrok.
- Vygląda na to, że chce… pary spodni…
- Ach… — westchnęła średnia siostra z rozmarzeniem. — Spodnie były vtedy lepsze...
-Czasami-wtrącił kwaśnym tonem Vetinari-naprawdę mam wrażenie, że poziom cynizmu w straży jest...jest...
-Niewystarczający?-dokończył Vimes.
- Powiedz mi, Leonardzie, przyszło ci kiedyś do głowy, że pewnego dnia wojny będzie się toczyć mózgami?
Leonard sięgnął po kubek z kawą.
- Ojej... To byłoby dość niechlujne...
Vetinari znów westchnął.
- Może nie aż tak, jak te inne wojny - powiedział i łyknął kawy.
-Podobno w okolicach Osi wciąż trwają starcia z trollami. Takt i dyplomacja będą nam niezbędne.
-Zwraca się pan do właściwego trolla, sir- zapewnił Detrytus.
-W zeszłym tygodniu przepchnąłeś człowieka przez ścianę, Detrytus.
-Żem to zrobił z taktem, sir. Przez całkiem cienką ścianę.
Funkcjonariusz Czert doszedł najwyraźniej do wniosku, że nie płacą mu za myślenie - i dobrze, ponieważ sierżant Colon nie uważał, by w tym zakresie była to rozsądna inwestycja.
-To tylko pokazuje, jaki to naprawdę troll. Żeby uderzyć damę...-burczał Nobby.
-Ale przecież nie jesteś damą, Nobby. Nosiłeś tylko swoje zmniejszające natężenie ruchu przebranie.
Vimes potrafił czytać mowę ciała, nawet jeśli była zapisana mniejszą niż zwykle czcionką(...).
-Gzie mam strzelić, panie Vimes?
-Na bogów, nie tutaj! To zamknięte pomieszczenie!
-Tylko dopóki nie pociągnę za spust.
Na bogów, jesteśmy dobrzy. Ankh-Morpork, jestem z ciebie dumny. Kiedy popełniamy fałszerstwo, jest lepsze od oryginału.
(...) to, jaki jesteś stworzony, nie jest tym samym, jaki być powinieneś albo jaki możesz się stać...
- (...) Sam, czy nic nie możesz zrobić?
Vimes spojrzał na nią. Wyraz jej twarzy sugerował niezachwiane przekonanie, że on oczywiście może.
..w kwestii spaprania to trudno być, no wiesz, precyzyjnym. Wydaje ci się, że spaprasz coś tylko trochę, a potem to coś wybucha ci w twarz i okazuje się wielkim spapraniem.
Fred i Nobby mieli obaj ten sam wyraz twarzy. Wyraz kogoś, kto zobaczył światełko w tunelu i okazało się, że to migotanie Wróżki Nadziei.
Zwrócił się do wilka i przemówił po psiemu:
– Posłuchaj, ten człowiek jest obłąkany, a wierz mi, potrafię rozpoznać ludzkich szaleńców. Wewnętrznie ma pianę na pysku i jeśli nie będziesz grał z nim uczciwie, zedrze z ciebie skórę i przybije do drzewa. Rozumiesz?
– Co mu tłumaczysz? – zainteresował się Marchewa.
– Przekonuję, że jesteśmy przyjaciółmi – odparł Gaspode.
Za nimi ciągnął się korytarz wybrukowany niedużymi kamieniami i rozjaśniony słabym światłem padającym z wysokich okien. Vetinari przeszedł kilka kroków, zawahał się, „Nie, dzisiaj wtorek”, powiedział, po czym przesunął stopę tak, by opadła na kamień, który wydawał się pod każdym względem identyczny z sąsiednimi. Prócz tego, że te sąsiednie nie były kamieniami dobrymi do nadeptywania we wtorki.
Wiedział, że żadna siła na świecie nie zdoła zatrzymać Sybil, kiedy sunie majestatycznie wśród gości. Ta kobieta umiała sunąć. Rzeczy pozostawały odsunięte, kiedy już je minęła.
- Chodzi o to… Znaczy, ludzie mogliby… Wiesz… no… Wiesz, jak ludzie nazywają mężczyzn, którzy noszą peruki i suknie?
- Tak, panienko.
- Wiesz?
- Tak. Prawnicy, panienko.
- (...) No tak. Przypuszczam, że nikt nie widział zabójstwa, co?
Troll znowu wykrzywił swoją wielką twarz w zamyśleniu.
- No… morderca. I chyba pan Sonky też.
- Nie było osób trzecich?
- Nie wiem. Nie bardzo umiem liczyć.
Leonard wychylił się ostrożnie zza blatu i uśmiechnął szeroko.
- Aha! — zawołał. — Szczęśliwie udało się nam uzyskać kawę!
- Kawę?
Leonard podszedł do stołu i pociągnął niedużą dźwignię przy aparacie. Jasnobrązowa piana spłynęła kaskadą do czekającego kubka, wydając przy tym odgłos jak zatkany ściek.
- Inną kawę — wyjaśnił. — Bardzo szybką kawę. Mam wrażenie, że będzie ci smakowała, panie. Nazwałem to BardzoSzybkąMaszynądoKawy.
- I to jest dzisiejszy wynalazek? — upewnił się Vetinari.
- Tak. Miał być modelem redukcyjnym urządzenia pozwalającego dosięgnąć Księżyca i innych ciał niebieskich, ale byłem spragniony.
Wskazał stojącą obok młodzieńca skrzynkę. Warczała i podskakiwała, kołysząc się z boku na bok.
- Nie masz tam chyba psa, prawda? — zapytał, starając się, by zabrzmiało to jak żart.
- To moje pomidory — odparł Igor. — Tryumf nowoczesnego igorowania. Rosną ogromne.
- Dlatego że fciekle atakują fyftkie inne warzywa! — zawołał jego ojciec.
DZIEŃ DOBRY.
Vimes mrugnął. W łódce siedziała teraz wysoka postać w czarnej szacie.
- Jesteś Śmiercią?
TO PRZEZ KOSĘ, TAK? LUDZIE ZAWSZE ZAUWAŻAJĄ KOSĘ.
- Czy ja umrę?
MOŻLIWE.
- Możliwe? Pojawiasz się, kiedy ludzie mają być może umrzeć?
O TAK. TO CAŁKIEM NOWA REGUŁA. Z POWODU ZASADY NIEOZNACZONOŚCI.
- Co to takiego?
NIE JESTEM PEWIEN.
- Nie bardzo mi to pomogło.
TO CHYBA ZNACZY, JAK SĄDZĘ, ŻE LUDZIE MOGĄ UMRZEĆ, ALE NIE MUSZĄ. CHCĘ PRZY TYM ZAZNACZYĆ, ŻE STRASZNIE MI TO KOMPLIKUJE PLAN PRACY, ALE STARAM SIĘ BYĆ NA BIEŻĄCO Z NOWYMI TEORIAMI.