cytaty z książki "Opowieść o miłości i mroku"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Kto sedna opowieści doszukuje się w przestrzeni pomiędzy utworem a tym, kto go napisał – ten błądzi. Szukać należy nie między dziełem a autorem, lecz raczej pomiędzy tekstem a jego odbiorcą.
Jasne, że zdawaliśmy sobie sprawę, jak trudno się żyje w Palestynie: wiedzieliśmy, że jest bardzo gorąco, tu pustynia, tam bagna, nie ma pracy, wiedzieliśmy, że na wsi mieszkają biedni Arabowie, ale z wielkiej mapy wiszącej w klasie mogliśmy odczytać, że Arabów jest niewielu - wtedy było ich w Palestynie może pół miliona, na pewno poniżej miliona - i mieliśmy całkowitą pewność, że jest jeszcze dosyć miejsca dla kilku milionów Żydów, a chociaż tych Arabów ktoś chyba podżega przeciwko nam, tak samo jak prosty lud w Polsce, to przecież będzie można im wszystko wytłumaczyć, przekonać ich, że będą z nas mieli tylko pożytek pod względem gospodarczym, medycznym, kulturalnym i w ogóle. Myśleliśmy, że już niebawem, za kilka lat, Żydzi będą w Palestynie stanowili większość - a wtedy zaraz damy przykład całemu światu, jak wzorowo się u nas postępuje z mniejszością narodową, z Arabami: my, którzyśmy zawsze sami byli prześladowani, mniejszość arabską z pewnością będziemy traktowali uczciwie, sprawiedliwie i wielkodusznie, będziemy się z nimi dzielić ojczyzną - wszystkim się z nimi będziemy dzielić - i w żadnym wypadku nie wystrychniemy ich na dudka. Mieliśmy piękny sen.
Tobie może to trudno zrozumieć, ale w tamtych czasach Polacy byli pijani polskością, Ukraińcy - ukraińskością, także Niemcy i Czesi, wszyscy - nawet Słowacy, Litwini i Łotysze upajali się, a dla nas całym tym karnawale po prostu nie było miejsca, byliśmy obcy i niepożądani.
Ponieważ nie mam rodzeństwa i ponieważ, od kiedy pamiętam, rodzicie gorliwie odgrywają rolę zachwyconej publiczności, nie pozostało mi nic innego, jak tylko wejść na scenę, samemu zająć ją całą i czarować szeroką publiczność. Tak więc począwszy już od trzeciego albo czwartego roku życia, jeśli nie jeszcze wcześniej, jestem monodramem. Teatrem jednego aktora. Nieustannym przedstawieniem. Samotną gwiazdą, która musi cały czas improwizować, fascynować, wzruszać, zadziwiać i bez ustanku bawić widownię. Od świtu do zmroku jestem zmuszony ciągle wybijać się na pierwszy plan.
Wiesz, co jest najważniejsze? Czego kobieta powinna szukać w mężczyźnie? Powinna szukać cechy, która akurat wcale nie przyprawia o zawrót głowy, ale trudniej ją znaleźć niż złoto - przyzwoitości. A może też - żeby miał dobre serce. Dzisiaj, powinieneś to wiedzieć, dzisiaj przyzwoitość moim zdaniem jest jeszcze ważniejsza niż dobroć: przyzwoitość to kromka chleba. Dobroć to już masło. Albo miód.
Tylko książek mieliśmy zatrzęsienie, bezmiar, od ściany do ściany, w przedpokoju i w kuchni, przy wejściu, na parapetach i gdzie tylko się da. Tysiące książek we wszystkich zakamarkach domu. Miało się wrażenie, że ludzie przychodzą i odchodzą, rodzą się i umierają, a książki są nieśmiertelne. Gdy byłem chłopcem, miałem nadzieję, że kiedy dorosnę, zostanę książką. Nie pisarzem, tylko właśnie książką. Ludzi można wybić jak mrówki, nawet pisarzy nietrudno jest zabić. W przypadku książki wszakże, nawet gdyby ją niszczyć metodycznie, pozostaje szansa, że jakiś egzemplarz ocaleje i przez wieki całe dalej będzie wiódł swój cichy żywot na regale, na półce w zapomnianej bibliotece gdzieś na uboczu, w Rejkiawiku, Valladolid czy Vancouver.
Wszystkie matki kochają swoje dzieci; takie są prawa natury. Nawet kotka. Albo koza. Nawet matki kryminalistów i morderców. Nawet matki nazistów. Nawet matki śliniących się dzieci specjalnej troski. Nawet matki potworków. Fakt, że tylko mnie kochać się nie dało, że to ode mnie matka uciekła, dowodzi niezbicie, że mnie po prostu nie ma za co kochać. Że mnie miłość się nie należy. Coś ze mną jest nie tak, musi być we mnie coś paskudnego i okropnego, do tego stopnia odrażającego, że trudniej to znieść niż kalectwo, upośledzenie czy chorobę psychiczną. Musi we mnie być coś obmierzłego, czego nie da się naprawić, rzecz tak obrzydliwa, że nawet moja matka, dobra i wrażliwa kobieta, która umiała miłością darzyć ptaki, żebraków na ulicy czy zagubione szczenięta - nawet ona nie mogła mnie już ścierpieć i musiała w końcu uciec ode mnie najdalej, jak się da. Jest takie arabskie powiedzenie: (...) każda małpa w oczach swojej matki jest gazelą. Tylko nie ja.
Ojciec traktował książki niezwykle zmysłowo. Uwielbiał ich dotykać, kartkować je, gładzić i czuć ich zapach. To był istny pies na książki, nigdy nie potrafił się opanować i od razu wyciągał rękę, nawet po nie swoje. A książki w owych czasach naprawdę były o wiele bardziej seksowne niż dzisiaj: było co powąchać, popieścić i pogłaskać. Niektóre miały złote napisy na grzbietach pachnących, nieco szorstkich, skórzanych opraw, których sam dotyk przyprawiał o drżenie, tak, jakby po omacku natknąć się na rzecz ukrytą przed wzrokiem i nieznaną, na lekką wypukłość, coś, co wzdryga się pod dotknięciem palców. Były też książki, które oprawiano w tekturowe okładki obciągnięte płótnem, tchnące zmysłowym zapachem kleju. Każda z nich posiadała własną woń, tajemniczą i podniecającą. Niekiedy płótno odklejało się nieznacznie od tektury, odstawało niczym wyzywająca spódniczka, i trudno się było powstrzymać, by nie zajrzeć w ciemną przestrzeń między ciałem a tkaniną i nie wchłonąć w nozdrza oszałamiającego aromatu.
Może nasza wolność ogranicza się do tego, czy śmiać się ze swego losu, czy nad nim płakać, brać udział w grze czy spasować, próbować jako tako zrozumieć, co jest, a czego nie ma, czy poddać się i nie starać się niczego pojąć. Krótko mówiąc - wybór dotyczy tego, czy przejść przez życie, czuwając, czy też jakby we śnie.
Gdy miałem jakieś sześć lat, w moim życiu nastąpił przełomowy dzień: ojciec zwolnił trochę miejsca na jednym ze swoich regałów i pozwolił mi przenieść tam swoje książki.....
Była to obrzędowa inicjacja, rytuał przejścia w wiek dojrzały: człowiek, którego książki stoją pionowo , jest już mężczyzną, a nie chłopcem. Jestem taki jak tato. Moje książki już stoją.
od arcydzieła naród domaga się wieszczego przesłania, proroctwa, nowego i świeżego spojrzenia na świat, a nade wszystko – iż zawierać będzie ono wizję etyczną.
nieszczęścia nie wydostały się z puszki Pandory, lecz to puszkę wymyślono z powodu cierpienia. I z powodu cierpienia została otwarta.
Kto sedna opowieści doszukuje się w przestrzeni pomiędzy utworem, a tym, kto go napisał – ten błądzi. Szukać należy nie między dziełem a autorem, lecz raczej pomiędzy tekstem, a jego odbiorcą.
Byłem na nią zły, że odeszła bez pożegnania, uścisku czy bodaj słowa wyjaśnienia: przecież nawet obcych, listonosza czy domokrążcy sprzedającego pasmanterię, który trafił do naszych drzwi, mama nie potrafiła odprawić bez uśmiechu, przeprosin albo paru miłych słów, czy choćby nie proponując szklanki wody. Przez wszystkie lata mojego dzieciństwa nigdy nie zostawiła mnie samego w sklepie, na cudzym podwórzu ani w parku. Jak mogła? Byłem też na nią zły za ojca, tak poniżonego przez żonę.
... przez cały czas najbardziej obawiano się motłochu. Tego, co może się stać między jedną władzą a drugą. Jeśliby na przykład przepędzono Polaków, a w ich miejsce przyszliby komuniści. Obawiano się, że wtedy znów pojawią się bandy Ukraińców, Białorusinów albo rozjuszony tłum Polaków, a bardziej na północ - Litwinów. To był wulkan, z którego nieustannie wypływała lawa i ciągle unosił się zapach dymu. "Po zmroku ostrzą noże", mówiło się u nas, ale nie mówiło się kto, bo mogli to być równie dobrze jedni jak i drudzy. Tłum. Tak samo jest u ns w kraju, jak się okazuje. Żydowski tłum też potrafi być potworem.
Tylko Niemców za bardzo się u nas nie obawiano. Pamiętam, że w roku trzydziestym czwartym albo trzydziestym piątym zostałam jeszcze w Równem jako ostatnia z całej rodziny, żeby dokończyć naukę w szkole pielęgniarek, w trzydziestym piątym było jeszcze u nas sporo takich, co wzdychali "oby przyszedł Hitler, u niego przynajmniej jest prawo i dyscyplina, i każdy zna swoje miejsce. To nie takie ważne, co on mówi, ważne, że on tam, w Niemczech, zaprowadza porządek jak trzeba i że motłoch się go boi. Ważne, że u Hitlera nie ma przynajmniej zamieszek ulicznych ani anarchii" - wtedy jeszcze uważano, że anarchia to dla nas najgorsza z możliwych sytuacji: ludzi dręczył koszmar, że pewnego dnia księża zaczną wołać w kościołach, że z winy żydów znów płynie krew Jezusa, i uderzą na trwogę w dzwony najokropniejszych oskarżeń, a wieśniacy ich posłuchają, opiją się gorzałki, wezmą siekiery, widły i wtedy się zacznie.
... z szeroko otwartymi oczami podziwiać tę drugą Jerozolimę: miasto starych cyprysów o czarnym, a nie zielonym kolorze, dzielnice kamiennych murów i okratowanych okienek, gzymsów i ciemnych ścian, Jerozolimę milczącą, dumną i okrytą woalem, miasto etiopskie, muzułmańskie, otomańskie, miasto pielgrzymów i misjonarzy, obce i niesamowite, pełne intryg miasto krzyżowców i templariuszy, miasto greckie, ormiańskie i włoskie, anglikańskie i prawosławne, miasto klasztorne, koptyjskie, katolickie, luterańskie, szkockie, sunnickie, szyickie, sufickie i alawickie, rozbrzmiewające dźwiękami dzwonów i zawodzeniem muezinów, porośnięte bujnymi sosnami, jednocześnie straszne i pociągające w swym nieuchwytnym uroku, w gęstym labiryncie swoich mrocznych zaułków, zakazanych dla nas i rzucających nam z ciemności nienawistne spojrzenia, miasto, co kryje w sobie tajemnicę, knujące coś złego, brzemienne w nieszczęścia, miasto, którego ulicami niby mroczne cienie przesuwają się wzdłuż kamiennych murów rozmaici pielgrzymi i kapłani w czarnych habitach i czarnych kapturach oraz kobiety w czarnych sukniach i kwefach.
(…) stale żyliśmy w półmroku, ponieważ należało oszczędzać. Rodzice wymienili czterdziestowatową żarówkę na dwudziestkępiątkę nie tylko ze względu na wydatki, głównie dlatego, że jasne światło to rozrzutność, a rozrzutność jest rzeczą niemoralną. Do naszego ciasnego mieszkania nieustannie pchała się cała cierpiąca połowa ludzkości: głodujące dzieci z Indii, przez które zawsze musiałem zjadać wszystko z talerza, nielegalni imigranci ocaleni z hitlerowskiego piekła, których Brytyjczycy wygnali do blaszanych baraków w obozach na Cyprze, sieroty w podartych łachmanach błąkające się po zaśnieżonych lasach zrujnowanej Europy. Ojciec często do drugiej w nocy przesiadywał pochylony nad biurkiem i wypatrywał sobie oczy przy świetle anemicznej dwudziestkipiątki, bo czułby się niezręcznie, używając mocniejszej żarówki: wszak pionierzy w kibucach Galilei noc w noc siadają w namiotach i układają wiersze albo traktaty filozoficzne przy drgającym płomyku świecy – jakże więc można patrzeć na to obojętnie? Siedzieć sobie jak ten Rothschild w blasku czterdziestowatówki? A co powiedzą sąsiedzi, jeśli ni stąd, ni zowąd zobaczą u nas feerię świateł jak na gali balowej? Uważał więc za słuszne psuć sobie oczy, żeby nie kłuć w nie innych.
Około półtora roku przed dojściem nazistów do władzy w Niemczech mój dziadek syjonista był do tego stopnia zaślepiony w swym rozgoryczeniu antysemityzmem wileńskim, że podjął starania o obywatelstwo niemieckie. Na szczęście dla nas, Niemcy również nie chcieli go przyjąć. W całej Europie było bardzo wielu ludzi, którzy pragnęli pozbyć się raz na zawsze tych zagorzałych eurofilów, znających prawie wszystkie języki Europy, deklamujących z pamięci utwory jej poetów, przeświadczonych o jej wyższości moralnej, miłośników jej baletu i opery, rozkochanych w jej kulturalnym dziedzictwie, marzących o jej ponadnarodowej jedności, entuzjastów jej dobrych manier, ubiorów i mód, kochających ją bezgranicznie i bezwarunkowo. Już dziesiątki lat, od zarania epoki haskali, żydowskiego Oświecenia, czynią oni wszystko co w ludzkiej mocy, aby jej się trochę przypodobać, ubogacić ją we wszystkich dziedzinach i na wszelkie sposoby, związać się z nią, przełamać jej oziębłą niechęć do ich gorących zalotów, zaskarbić sobie jej sympatię, zadowolić ją, aby mogli zostać przyjęci, należeć do niej i zyskać jej miłość...
Tylko książek mieliśmy zatrzęsienie, bezmiar, od ściany do ściany, w przedpokoju i w kuchni, przy wejściu, na parapetach i gdzie tylko się da. tysiące książek we wszystkich zakamarkach domu. Miało się wrażenie, że ludzie przychodzą i odchodzą, rodzą się i umierają, a książki są nieśmiertelne.
Kiedy dwa, trzy razy zdarzyło się, że nie starczyło pieniędzy na wyprawienie szabatu, matka spoglądała na ojca, a on rozumiał, że oto nadeszła chwila, by wybrać jagnię na całopalenie, i zbliżał się do regału z książkami. Będąc człowiekiem prawym, wiedział, że chleb ma pierwszeństwo przed książkami i że dobro dziecka powinno stać ponad wszystkim. Pamiętam jego zgarbione plecy, kiedy wychodził z trzema, czterema ukochanymi książkami pod pachą i z ciężkim sercem udawał się do antykwariatu pana Meyera, by swe cymelia sprzedać tam z takim bólem, jak gdyby żywcem krajał własne ciało.
Jeżeli swoje mądrości kradniesz z jednej książki, zostajesz napiętnowany jako plagiator, literacki złodziej. Jeżeli jednak podkradasz z dziesięciu - nazywają cię uczonym, a jeżeli z trzydziestu, czterdziestu - wybitnym uczonym.
Niemniej jednak nie złościłem się na nią, przeciwnie, obwiniałem samego siebie: gdybym tylko był lepszym, bardziej oddanym synem i nie rozrzucał rzeczy po podłodze, nie męczył jej i nie nudził, odrabiał lekcje o właściwej porze, co wieczór chętnie wynosił śmieci, tak aby nie musieli mnie upominać, nie uprzykrzał im życia, nie hałasował, nie zapominał wyłączyć światła, nie wracał w podartej koszuli, nie kręcił się po kuchni w ubłoconych butach... Gdybym miał choć trochę więcej zrozumienia dla jej migreny albo przynajmniej starał się zgodnie z jej wolą wyglądać mniej anemicznie i blado, jeść wszystko co ugotowała, nie sprawiać jej tyle kłopotu, być przez wzgląd na nią chłopcem bardziej towarzyskim, a nie takim samotnikiem, nie takim wątłym i chucherkowatym, ale opalonym i sprawnym, tak jak ona by chciała!
A może właśnie na odwrót? Gdybym był znacznie słabszy, chorowity, sparaliżowany i przykuty do wózka inwalidzkiego, chory na gruźlicę albo nawet niewidomy od urodzenia? Przecież dobroć i wielkoduszność w żadnym razie nie pozwoliłyby jej zaniedbać dzieka dotkniętego nieszczęściem, pozostawić go własnemu losowi i pójść sobie! Gdybym tylko był niepełnosprawnym dzieckiem bez nóg, gdybym tylko zawczasu wbiegł pod koła przejeżdżającego samochodu, został przejechany i amputowano bbym mi obie nogi, może mama by się zlitowała? Nie porzuciłaby mnie? Zostałaby, żeby dalej się mną opiekować?
Skoro mama zostawiła mnie w ten sposób, nie oglądając się za siebie, to pewny znak, że nigdy mnie nie kochała. Kiedy się kogoś kocha, sama mnie tak uczyła, kiedy sie kocha, wybacza się wszystko oprócz zdrady. Przebacza się nawet rozmaite przykrości i zgubioną czapkę, a także kabaczki zostawione na talerzu.
Miłość jest przedziwną mieszaniną rzeczy przeciwstawnych, mieszaniną najbardziej samolubnego egoizmu i najdoskonalszego poświęcenia. Paradoks!
Gdybym i ja był słodki, choć trochę, tak jak wszystkie dzieci na świecie są słodkie dla swoich matek, nawet te najbrzydsze i najbardziej wyrodne, nawet te trudne, agresywne, które się wyrzuca ze szkoły, nawet Bianka Szor, która nożem kuchennym pchnęła własnego dziadka, nawet ten powykręcany, chory na słoniowaciznę Jani, który na środku ulicy rozpina rozporek, wyciąga i pokazuje dziewczynom - gdybym tylko był dobry, gdybym tylko zachowywał się tak, jak mnie o to prosiła tysiąc razy, a ja, matoł, uparcie jej nie słuchałem - gdybym tylko wtedy, po kolacji sederowej nie stłukł tamtej błękitnej miseczki, którą odziedziczyła po swojej prababci - gdybym tylko co rano mył porządnie zęby, góra, dół, i dookoła, i w głębi, bez oszukiwania - gdybym tylko nie ukradł wtedy półfuntówki z jej portmonetki, a do tego nie kłamał i nie wypierał się bezczelnie kradzieży - gdybym tylko skończył z brzydkimi myślami i nigdy, nawet na chwilę, nie pozwalał swojej ręce wsunąć się pod spodnie od piżamy - gdybym tylko był taki jak wszyscy, wart tego, by mieć matkę...
(...) parter budynku wcinał się w zbocze pagórka, który był naszym sąsiadem zza ściany - ociężały, zamknięty w sobie i milczący. Ów sędziwy, melancholijny pagórek o starokawalerskich nawykach zawsze zachowywał absolutna ciszę; taki już był: senny, zimowy, nigdy nie szurał meblami, nie przyjmował gości, nie hałasował i nie przeszkadzał.
(...) dziedziczenie oraz środowisko, które nas ukształtowało, a także status społeczny - wszystko to są jakby karty , które rozdaje się na ślepo przed przystąpieniem do gry. Co do tego nie ma żadnej wolności:świat rozdziela, człowiek po prostu bierze, co mu dają, bez żadnej możliwości wyboru.Pytanie tylko (...) co każdy robi z kartami, które dostał.Przecież zdarza się, że ktoś wyśmienicie zagra kiepskimi kartami , a ktoś inny na odwrót - marnuje wszystko i przegrywa, choćby miał najlepsze karty! I na tym polega cała nasza wolność: jak grac kartami, które nam przypadły. Jednakże nawet ta wolność (...) zależy, jak na ironię, od indywidualnego szczęścia, od cierpliwości, inteligencji, intuicji i śmiałości.A zatem - czy i to nie są w gruncie rzeczy karty, które się nam rozdaje przed przystąpieniem do gry, nie pytając nas o zdanie? A jeśli tak to jak nam pozostaje swoboda wyboru? Niewielka...
Damy wszystkie są bardzo piękne - orzekł kiedyś mój dziadek. - Wszystkie bez żadnego wyjątku. Sęk w tym, że mężczyźni - tu się uśmiechnął - są ślepi! Zupełnie ślepi! Nu co, oni widzą tylko samych siebie, a może nawet i to nie. Ślepi!
(...) bogactwo to grzech, a bieda to kara, ale karze się nie tego, kto jest winny, tylko tego, kto nie ma dość pieniędzy, żeby się od kary uwolnić.
(...) jeśli skradłeś swoją mądrość z jednej książki, to jesteś zwykłym literackim złodziejem. Plagiatorem. Ale jeśli kradłeś pełnymi garściami z pięciu książek, to nie jesteś złodziejem, tylko uczonym. No, a jeśli zadałeś sobie tyle trudu, by podkraść z pięćdziesięciu dzieł - urastasz do rangi wybitnego badacza.
(...) dzieci pochowały swoich rodziców. Wszystkich. W ten sposób, za sprawą cudu, spełniło się starannie ocenzurowane życzenie etosu syjonistycznego, a także dziecka, jakim byłem: żeby wreszcie umarli. Bo są tak przesiąknięci diasporą. Uciążliwi. Bo są pokoleniem pustyni. Przez cały czas tylko narzekają i rozkazują. W ogóle nie dają człowiekowi oddychać. Dopiero kiedy wymrą, będziemy im mogli pokazać, że wszystko potrafimy zrobić sami: wszystko, czego oni się od nas domagają, absolutnie wszystko, czego od nas oczekują, zrealizujemy pierwszorzędnie (...) ale bez nich: nowy lud hebrajski musi się od nich odciąć. Bo wszystko tutaj
stworzono po to, by było młode, zdrowe i krzepkie, a oni przecież są starzy i zniedołężniali, wszystko jest u nich skomplikowane, trochę odpychające i więcej niż trochę komiczne.
Całe zatem pokolenie pustyni w Na gruzach odeszło z tego świata, zostawiając po sobie sieroty - szczęśliwe, dziarskie, wolne jak stado ptaków na błękitnym niebie. Nie został nikt, kto by im marudził przez cały dzień ze swoim obcym akcentem, prawił kazania, wpajał staromodną etykietę, uprzykrzał życie przez najróżniejsze depresje, żale, rozkazy i ambicje. Żaden z niech nie przeżył, aby przez cały dzień tylko pouczać, mówić nam, co wolno, czego nie wolno, a co jest paskudne. Tylko my. Sami na świecie.
Śmierć wszystkich dorosłych miała w sobie sekretny urok. I rzeczywiście, mając czternaście i pół roku, jakieś dwa lata po śmierci matki, zabiłem własnego ojca razem z całą Jerozolimą, zmieniłem nazwisko i wyniosłem się sam do kibucu Chulda, aby tam rozpocząć życie na gruzach.