cytaty z książki "Królestwo"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Wiara polega na tym, by wierzyć w to, w co się nie wierzy, a nie wierzyć w to, w co się wierzy". (To zdanie nie ja wymyśliłem, lecz Lanza del Vasto, którego wówczas często czytałem, chrześcijanin, uczeń Ghandiego. Pieczołowicie je przepisałem. Dzisiaj uświadamiam sobie, że przypomina tylko trochę zabawniejsze zdanie Marka Twaina: "Wiara jest to uznawanie czegoś, o czym się wie, że nie jest prawdą").
Zastanawiam się, że jeśli tak bardzo pragnie się wierzyć, to nie dowód, że już się nie wierzy...
Rzymianie przeciwstawiali religio i superstitio: rytuały łączące ludzi - wierzeniom, które ich dzielą. (...) Laicka demokracja to nasza religio. Nie oczekujemy, że nas będzie uskrzydlała ani, że będzie zaspakajała nasze najskrytsze pragnienia, a jedynie liczymy, że będzie stwarzała ramy, w których może się rozwijać wolność każdego z nas. Doświadczenie nauczyło nas bać się tych, co usiłują narzucać jakiekolwiek formuły szczęścia albo sprawiedliwości, czy też spełnienia życiowego. Superstitio, która grozi nam śmiercią, to był kiedyś komunizm, teraz jest to islamizm.
Życie ludzkie ma większą wartość od życia boskiego z tej prostej przyczyny, że jest prawdziwe. Autentyczne cierpienie ma większą wartość niż iluzoryczne szczęście. Nieśmiertelność nie jest godna pożądania, ponieważ nie jest nam przeznaczona.
(...) wszyscy jesteśmy kulawacami wewnętrznie skonfliktowanymi, którzy robią co mogą, lecz mogą niewiele, i źle żyją (...).
Cesarstwo w podbitych krajach stosowało przykładną politykę laickości. Panowała całkowita wolność myśli i wyznania. To, co Rzymianie nazywali religio, miało niewiele wspólnego z tym, co my nazywamy religią – nie wymagało głoszenia jakichś wierzeń ani przeżywania duchowych wzlotów, lecz poszanowania państwowych instytucji, wyrażającego się w obrzędach. Religię w sensie, w jakim my ją rozumiemy, z jej dziwacznymi praktykami i niestosowną żarliwością, pogardliwie określali jako superstitio. Tym zajmowały się ludy orientalne i barbarzyńscy, którym pozwalano odprawiać do woli obrzędy, jeśli tylko nie zakłócali porządku publicznego.
Ja uważam, z grubsza rzecz biorąc, że poszukiwanie sensu życia, odwrotnej strony medalu, tej najwyższej rzeczywistości często określanej mianem Boga, jest jeśli nie iluzją, to przynajmniej aspiracją, do której niektórzy mają skłonność, inni zaś nie (…). To tak samo jak być brunetem albo blondynem, lubić szpinak, albo nie lubić. Dwie kategorie umysłów: tych, co wierzą w niebo, tych, co nie wierzą w nie; tych, co myślą, że jesteśmy na tym zmiennym i pełnym cierpienia świecie po to, by znaleźć z niego wyjście, i tych, co przyznają, że jest on zmienny i pełen cierpienia, ale nie znaczy to, że istnieje jakieś wyjście.
Pewien hinduski mędrzec mówi o sansarze i nirwanie. Sansara to nieustannie zmieniający się świat utkany z pragnień i udręk, w którym żyjemy. Nirwana to świat, do którego uzyskujemy dostęp przebudzenia: wyzwolenie, błogostan. Ale powiada hinduski mędrzec "jeśli ktoś dostrzega różnicę między sansarą a nirwaną, to znaczy, że jest jeszcze w sansarze. Kto jej nie dostrzega, jest w nirwanie”.
Wczuję się w tego, którym nade wszystko boję się stać: tego, kto, utraciwszy wiarę, bada ją z obojętnością. Odtworzę splot porażek, nienawiści do siebie, panicznego strachu przed życiem, które skłoniło mnie do wierzenia. I być może wtedy, dopiero wtedy, przestanę się mamić kłamstwami. Być może będę miał prawo powiedzieć jak Dostojewski: "Gdyby ktoś mi udowodnił, że Chrystus jest poza prawdą (...), to wolałbym pozostać z Chrystusem...".
Nie mogę powiedzieć, że niczego więcej nie pragnę, to byłaby nieprawda. Nie wyzbyłem się pożądania. Pragnę być raczej wielkim niż małym. Ale nie proszę Cię o to, czego pragnę. Proszę Cię o to czego pragnę pragnąć, o to, czego będę pragnąć, jeśli wzbudzisz we mnie pragnienie.
Możemy się pocieszyć, mówiąc sobie: przecież oni w to nie wierzą. Klepią te swoje formułki, tak jak my, nowocześni postępowcy, którym kurs jogi w niedzielę rano zastąpił mszę, szepczemy mantry naśladując swojego mistrza, nim przejdziemy do praktyki. I mamrocząc mantrę wyrażamy pragnienie, by ludzie żyli w pokoju lub by w odpowiedniej porze spadł deszcz, co niewątpliwie należy do pobożnych życzeń, lecz nie kłóci się ze zdrowym rozsądkiem. Na tym polega zasadnicza różnica między buddyzmem, a chrześcijaństwem.
Mimo wszystko wśród wiernych, prócz tych, którzy dają się oczarować muzyce, nie przejmując się słowami, na pewno są i tacy, którzy je głęboko przemyśleli i wypowiadają z przekonaniem, ze znajomością rzeczy. Jeśli ich zapytać, odpowiedzą, że wierzą naprawdę. Wierzą, że pewien Żyd dwa tysiące lat temu narodził się z dziewicy, zmartchwychwstał trzy dni po ukrzyżowaniu i wróci osądzić żywych i zmarłych. Przyznają, że uważają te wydarzenia za najważniejsze w swoim życiu. Tak, istotnie to dziwne.
(...) od przeszło dwudziestu lat uprawiam medytację, czytam teksty mistyczne (...), krążę na obrzeżach Ewangelii i oczywiście nie mam żadnej gwarancji, że ta droga doprowadzi mnie do celu, który pragnę osiągnąć, wybierając ją. Celem jest wiedza, wolność, miłość, wartości, które jak sądzę, są jednym i tym samym.
Osiągnąć szczęście to nie dać się zranić. Ćwicząc codziennie o każdej porze - ta praktyka po łacinie nazywa się meditatio - trzeba się wyzwolić spod władzy uczuć, niczego nie żałować ani się nie spodziewać, nie wysięgać myślami w przyszłość, rozróżniać to, co zależy od nas, od tego, co nie zależy. Jeśli umrze ci dziecko, wmówić sobie, że nic się na to nie poradzi i że nie warto smucić się ponad miarę. W każdych okolicznościach życiowych (zwłaszcza niepomyślnych) należy upatrywać okazji do praktykowania cnót, a czyniąc nieustanne postępy na drodze od zbiorowego szaleństwa do uzdrowienia duszy osiągnąć ideał mądrości - ideał którego przykładów, jak przyznawali stoicy, ze świecą szukać, bo pojawia się może raz na pięćset lat.
Najdziwniejsze, że hostia w swoim składzie chemicznym to nic innego jak chleb. Może dałoby nam otuchy, gdyby to był jakiś halucynogenny grzybek albo bibuła nasączona LSD, ale nie: to tylko chleb. Jednocześnie jest to Chrystus.
Co to znaczy stracić wiarę? Nie mieć nawet ochoty się modlić, by ją zachować? Nie widzieć w tym zobojętnieniu, postępującym z dnia na dzień, przeszkody do przezwyciężenia, lecz przeciwnie, normalny proces? Kres pewnej iluzji?
Właśnie teraz, mówią mistycy, należałoby się modlić. Właśnie nocą należałoby przypominać sobie o dostrzeżonym świetle. Ale również teraz rady mistyków jawią się jako pranie mózgu, a dowodem odwagi byłoby przestać za nimi podążać, aby zmierzyć się z rzeczywistością.
To jednak zaskakujące, gdy pomyślisz, że normalni, inteligentni ludzie mogli uwierzyć w coś tak niedorzecznego jak religia chrześcijańska, w coś, co zupełnie przypomina mitologię grecką lub baśnie. W dawnych czasach zgoda, ludzie byli bardziej łatwowierni, nauka nie istniała, ale dziś?! Facet wierzący w opowieści o bogach, którzy zmieniają się w łabędzie aby uwodzić zwykłe śmiertelnice, albo o księżniczkach, które całują ropuchy, a wtedy te przekształcają się w urodziwych książąt, to wariat - wszyscy by tak powiedzieli. Tymczasem mnóstwo ludzi wierzy, w historię równie obłędną, i wcale nie uchodzą za wariatów. Nawet nie podzielając ich wiary traktuje się ich poważnie.
Niezależnie od jakiejkolwiek wiary byłem przekonany, że wspólne życie polega na tym, by odkrywać siebie samego, odkrywając drugą istotę, i ułatwiając jej takie samo odkrywanie.
(...) każda doktryna filozoficzna czy religijna nie jest niczym więcej jak wybujałością ego i szczególnym odpowiadającym upodobaniom niektórych sposobem zajmowania się czymś w oczekiwaniu na śmierć.
Czytałem Nietzschego i nie ukrywam, czułem się adresatem jego słów o religii, której wielką zaletą jest to, że czyni nas interesującymi dla samych siebie i pozwala uciec od rzeczywistości.