cytaty z książki "Więcej niż możesz zjeść. Felietony parakulinarne"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Cóż, podczas gdy empiki zalegają zwały i hałdy "pierwszych polskich powieści biznesowych/agroturystycznych/aborcyjnych", "najśmieszniejszych powieści od czasu jakichś innych powieści" albo "ciepłych, wzruszających powieści o... dojrzewaniu i dorosłości, męskości i kobiecości", których statystyczni Polacy mimo akrobacji marketingowców i tak nie czytają, ogarnia mnie ciepło na myśl o zalegających biblioteki, biblioteczki, piwnice i antykwariaty zwałach i łanach powieści nie najśmieszniejszych, nie najlepszych, nie pierwszych i nie najważniejszych.
O książkach pożółkłych, zakurzonych i poplamionych herbatą Yunnan i wyrobem czekoladopodobnym w 1982, wartych plus minus dziesięć złotych, książkach, z których bije mdlący zapach stryszku, jesiennych liści i starych flor bakteryjnych, zapach zaklętych na nich, nieaktualnych światów, które przepadły, sczezły, obróciły się w proch; światów, których żaden czytelnik nie przywołuje już do życia swoją wyobraźnią.
W podręczniku dla pisarzy przestrzegają przed wszelkimi sytuacjami szczęścia, aprobaty dla egzystencji, zachwytu okolicznościami przyrody.
(...) wśród osób w tych całkowicie niepowtarzalnych, wywrotowych, niebywale podkreślających indywidualność, noszonych przez wszystkich okularach Rayban (s.51).
Widok przybitej dziewczyny, której blada, wymizerowana twarz kręci się jak nakrętka na czubku gigantycznego flakono-wazonu jej ciała, kiedy wtranżala w hipnozie półmisek mac’n’cheesu, jest tu dość powszechny. Tak samo jak laska, która w oczekiwaniu na SMS-a od swojej dziewczyny zjada blachę pizzy i popija trzema piwami; całkiem ładnego chłopaka o iście rubensowskich kształtach, z bujnymi piersiami falującymi pod T-shirtem, który kładzie butelkę coli na butelkę swojej coli; rodziny, która ramię w ramię, w zaciekłej ciszy, ćpa shaki z litrowych bukłaków.
Nadreprezentacja ryżu, niedoreprezentacja ryby, stercząca zewsząd sałata, stary imbir. Jak ktoś się uprze, to jest to sushi, ale co będzie, jak ktoś się nie uprze? (s.28).
Czy gdy osoba siedząca obok w kinie wyjmuje zakupioną przed chwilą wannę popcornu, ty wyjmujesz nóż sprężynowy? Czy gdy potem stajesz przed sądem za morderstwo, wiesz że drugi raz zrobiłbyś to samo, tylko chwilę wcześniej, nim pierwszy popcorn zmiażdżony zębami denata wydał to charakterystyczne "chrups"? (s.39).
(...) oglądamy "Kabareton" na Dwójce, choć nurtowani od początku pytaniem, "czy to możliwe, że nasze podatki przeznaczane są na powstawanie czegoś AŻ tak monstrualnie nieśmiesznego?, już po piętnastu minutach wiemy, że odpowiedź, choć bolesna, brzmi: SĄ (s.51-52).
(...)zwykłych mężczyzn polskich w polarowych kamizelach, o niepilingowanych twarzach i sylwetkach nieskażonych wygibasami na siłowni; posilających się kotletem schabowym z zestawem surówek, uważających cholesterol za bajkę do straszenia homoseksualistów (s.103).
Mam nadzieję, że nie tylko czytacie moje przepisy, ale również nie wahacie się ich realizować. Nie zawsze są one zdrowe, ale należy pamiętać o tym, że najbardziej niezdrowy ze wszystkiego jest brak szczęścia (s.22-23).
Edukacja jest niezwykle ważna, ale obserwowanie, jak Crystal w czarnej aksamitnej sukni przed toaletką szczotkuje swoje puszyste jak chryzantema włosy, a Blake trudnym do pomylenia gestem zakłada jej wartą dwa miliony dolarów kolię, by uczcić udaną transakcję sprzedaży szybu, i tak odciśnie się na naszym rozwoju osobistym znacznie wyrazistszym piętnem.
Socjolog Tomasz Szlendak twierdzi, że mężczyźni gotują, bo to jedyna czynność domowo-gospodarcza stwarzająca potencjał rywalizacji, wyzwania, sławy i chwały, której trudniej zaznać, na przykład sprzątając. I choć mieszkam z mężczyzną gotującym dobrze i chętnie, znajduję w tej tezie wytłumaczenie jakże gorzkiej funkcjonalnej przepaści, którą widzę między naszym gotowaniem. Ja zajmuję się jego aspektem codziennym, szarym jak kluski lub sos, gdy wszyscy są głodni, już-już ma dojść do mordobicia i trzeba działać szybko, by uniknąć rozlewu krwi, bo po tym ostatnim i tak ja musiałabym sprzątać.
On zaś stawia na spektakl, triumf, rozmach. Piecze schab ze śliwką i robi utoczone przy linijce kotlety mielone, zajmuje mu to zazwyczaj nie więcej niż osiem, ale też raczej nie mniej niż siedem
godzin, raz po raz chodzi do sklepu, by dokupić lubczyk, podczas gdy głodni, błądzący po krawędzi rozpaczy w oczekiwaniu na posiłek goście nie mają nic innego do roboty, jak tylko podziwiać jego
swadę, jego wysublimowanie, jego fantazję, jego poświęcenie...
Warszawa jest wspaniałym miejscem, zwłaszcza w miesiącach zimowych, gdy i tak prawie nie wychodzi się z domu, a masa śniegopochodna pokrywa jej trudną urodę nieapetyczną, ale krzepiąco nieprzezroczystą, jednorodną pokrywą. Natomiast gdy nadchodzi lato, Warszawa też jest dość wspaniała, ale coś ciągle człowiekowi mówi, że są miejsca nieco wspanialsze.