cytaty z książki "Samotnik"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Każdy wie, że nie ma nic smutniejszego niż niedzielne popołudnia.
Nie widzi pani - powiedziałem - wszyscy są zamknięci w przezroczystych trumnach...
Nie jestem taki jak inni. Czy jestem dotknięty jakimś rodzajem kalectwa, kalectwem umysłu? Inni szli spokojnie za mną, przede mną, obok mnie, może oni wiedzą intuicyjnie to, czego ja nie wiem wcale?
To było piękne. Życie jest cudowne, jeśli spojrzeć na nie jako na całość, ogarnąć wzrokiem przeszłość, w owym rodzaju przestrzeni, jaką daje czas, kiedy wszystko oddali się już. Tworzy to jeden blok, dom jakiś albo zamek, który można zwiedzać, komnatę po komnacie, piętro po piętrze. Nie zdawać sobie sprawy, że to było takie piękne.
Każdy człowiek jest niczym. A równocześnie każdy jest całym światem.
A jednak czułem się źle w swojej skórze. Nie wiedziałem, jak poruszać się, żeby jej nie czuć, albo żebym ją czuł możliwie jak najmniej.
Bo kiedy czuję się sam, kosmicznie sam, jak gdybym był swoim własnym stwórcą, swoim własnym bogiem, władcą zjawisk, w tym właśnie momencie czuję się wolny od niebezpieczeństwa.
Nuda paraliżuje albo pcha nas do czynów destrukcyjnych, albo wpędza w stan bliski śmierci. To było nie do zniesienia. Nikt nie mógł mi pomóc. Nie mogłem się niczego uczepić... To było tak, jak gdybym topił się w powietrzu. Nie mogłem otworzyć żadnego okna na ulicę, na świat, na kogokolwiek. Uduszenie... Tygodnie i miesiące, w czasie których każdy ruch wymagał znacznego wysiłku i zadawał mi tyleż cierpienia co bezruch. Nie do wytrzymania, tak, to to. Absolutnie nie do wytrzymania. Potrawy straciły smak. Umarły, który by nie umarł. Żywy, który nie byłby już żywym. Sam na pustyni bez granic. Albo przeciwnie, w celi otoczonej murami bardzo wysokimi, z szarym światłem u samej góry, niezdolny przeczytać książki. I cóż mogło mnie obchodzić to, co mówili ludzie? Ich słowa, obojętne albo przyjazne, albo przykre, nie dochodziły do mnie lub odpychałem je, uciekałem od nich. Na sam ich widok, kiedy przechodzili ulicą, jeden za drugim, zrywały mnie mdłości.
(...) nic nie jest banalne, jeśli przyglądać się uważnie, to dramat i komedia zarazem.
Dzieci są niewdzięczne. Wykrwawia się człowiek dla nich, nie tak łatwo to wychowywać, a potem jak dorosną, opuszczają nas, zapominają, lepiej nie mieć dzieci albo jak już mieć, to dzieci dobre, a nie niewdzięczne.
Obecność innych zawsze mnie krępowała. Miedzy nimi a mną jest rodzaj niewidzialnej ściany. Nie zawsze. W końcu wystarczy kilka twarzy.
Dźwigam cały ciężar chwili, który przytłacza mnie tak bardzo, że nie mam już możności korzystać z niej lub choćby nawet tą chwilą się cieszyć.
Trzeba rezygnacji, żeby nie cierpieć. Trzeba rezygnacji. Cały czas powtarzam sobie, że trzeba nam rezygnacji. Bardzo często udawało mi się rezygnować, mniej więcej. Nie jest to rezygnacja głęboka, rzeczywista. Od czasu do czasu przebija wściekłość. To najpierw pewne niezadowolenie, które wzrasta we mnie, ogarnia mnie i dusi. Nie, nigdy się nie pocieszę, nigdy nie zdołam zapomnieć, że nie przebijam wzrokiem tego muru, co wznosi się aż do nieba.
Faktem jest, że nie mogę ruszyć z miejsca. Wydaje mi się, że jestem pod murem świata, zapomnieć o zamurzu. Nie decyduję się, by oderwać się od muru. Może to choroba. Tkwię sam jak palec pod tym murem. Całkiem sam, jak głupiec (...) patrzę tylko na mur i odwracam się od świata.
Tylko dwa lub trzy razy chyba zdarzyły mi się sny czarowne. Sny, które budzą w nas żal, że nie zapamiętaliśmy ich i nie zdołali uchwycić o świcie, kiedy możemy już dotykać tylko umkliwych cieni gasnących w blasku dnia.
Mam się zadowolić podległością. I oto już rezygnacja. Ilekroć zaś pojawi się we mnie trochę rezygnacji, czuję ulgę. Jakiś spokój, odpoczynek. Zaraz usnę. Uspokój się. A potem nagle, nieoczekiwana jak za każdym razem, ilekroć mnie dopada nagle myśl, że umrę. Nie powinienem bać się śmierci, skoro nie wiem, co to jest, a ponadto czyż nie powiedziałem, że mam się poddać? (...) Miliardy ludzi doznąją tego lęku. Czemu ponadto jesteśmy urządzeni w ten sposób? Żadne rozumowanie, żadne słowo nie wytrzymuje. Pocę się ze strachu. Jak tylu innych. Jak tylu innych. W każdej z miliardów istot czai się lęk taki, iż powiedziałbyś, że w każdej istocie umiera ona sama i wszystkie miliardy istot.
Życie jest pełne niespodzianek, może mi się przydarzyć masa nieoczekiwanych przygód. Małych, nie dużych. Nie lubię wielkich przygód, są nieprzyjemne, męczące i koniec końców zostawiają po sobie nudę, nic więcej.
(...) ależ miłość góry przenosi, miłość kruszy żelazo, łamie okowy, nic się jej nie oprze, wiemy to dobrze. To nasza przeciętność sprawia, że dajemy za wygraną, rezygnujemy.
Gdy rezygnacja, zmęczenie, poczciwe, łagodne, przychodzi do mnie z pierwszym brzaskiem świtu, mogę wreszcie iść do łóżka, okryć się, drzemać, zasnąć.
Jestem jeszcze młody i mogę mieć jeszcze w życiu wiele dni osłonecznionych.
Kiedy budzę się z prawdą w oczach? Kiedy widzę tylko nędzę i zgniliznę czy kiedy myślę, że cała egzystencja, całe stworzenie to maj ukwiecony i świetlisty?
Każdy, jak Atlas, dźwiga cały ciężar świata, jakby każdy był całkiem sam, przytłoczony brzemieniem niepoznawalnego.
Powiadałem sobie często, że jestem nieszczęśliwy z powodu gazet. Na całej planecie są tylko morderstwa masowe, rebelie, zabójstwa z miłości, trzęsienia ziemi, pożary, anarchie, i tyranie. W końcu jestem prawie zawsze posępny. Może dlatego, że czytam za dużo gazet. Przestanę je czytać.
Cały świat i wszystkie istoty, my, jesteśmy powodowani instynktami, refleksami możliwymi o krótkim zasięgu, jakie w nas włożono. Jesteśmy działani, nie działamy. Wydaje mi się, że jestem dla siebie. Jem powodowany instynktem samozachowawczym. Wydaje mi się, że kocham i że mam stosunek miłosny dla siebie, a to jedynie po to, żeby przedłużyć gatunek, jedynie po to, żeby ulegać prawom, które tak mi nakazują.
Nie byłem zbuntowany. Zrezygnowany nie byłem również, bo nie wiedziałem z czego musiałbym zrezygnować albo jaką wyobrażać sobie społeczność, żeby żyć w radości. Nie byłem ani smutny, ani wesół, byłem tu, od stóp do głów uwięziony kosmogonią, która nie mogła być inna, niż była, i nie taka lub inna społeczność mogła cokolwiek zmienić.
Za dużo filozofuję. To właśnie mój błąd. Gdybym mniej filozofował, żyłbym szczęśliwszy. Nie należy filozofować, kiedy nie jest się wielkim filozofem.
Pomaleńku zawładnęła mną znów ta wizja dziwności, niezwyczajności świata. Uświadomiłem sobie, (...), że ci ludzie są mi obcy. (...). A jednak tym razem chciałem być bliżej nich. Co by się stało, gdybym był bliżej nich, z nimi? Ależby to było interesujące! Żyłbym. Byli odgrodzeni ode mnie jakby za szybą, grubą, nie dającą się stłuc.
Co zrobić, żeby zbliżyć się do nich? (...) Posunąłem się dalej w obcości. I przykładając się do tego osiagnąłem taki oto stan: ich poruszenia, ich gesty wydały mi się chaotyczne, przestałem chwytać sens ich mowy. Słowa stały się dla mnie niezrozumiałe. Pokrzykiwania. Słowa opróżniały się z wszelkiej substancji, niby łupiny tracące zawartość kieliszków w usta, w tę dziurę, gdzie pakuje się różności, które odejdą innymi dziurami.
Jesteśmy tylko węzłami może, efemerycznymi skrzyżowaniami energii, sił, tendencji różnorakich i sprzecznych, które rozplątuje śmierć. Ale te siły, te wydarzenia energetyczne, to przecież my sami, jesteśmy stworzeni, jesteśmy wyprodukowani, jesteśmy działani, ale my tworzymy siebie również, działamy i działamy samych siebie.