cytaty z książki "Autobiografia: Pierwsza młodość"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Jak ona zaraz nie wyjdzie, to my sami jedziemy!!!
Miałam jeszcze tyle przytomności umysłu, że wyraziłam zgodę. Proszę bardzo, niech jadą, ciekawe, z kim będą brali ten ślub, może sami ze sobą.
Brałam w klamrę i pisałam: „Dookoła Wojtek i w koło Macieju to samo”. Albo: „Ogólny płacz i zgrzytanie zębów”. Albo: „Ogólny ochlaj”. Przy cieciach wymyśliłam sobie „dłubanie palcem w nosie” i „pełne nieróbstwo”. (...)
Poszłam na urlop, a Edmund podpisał to wszystko, w ogóle nie czytając. Z przedsiębiorstwa przybył facet na kontrolę i zaczął przeglądać „Dziennika budowy”. (...)
– No jak to tak? – powiedział facet z oburzeniem. – Dookoła Wojtek i w koło Macieju?
– A co pan chciał? – odparł Edmund (...). – Robili to samo...
– Ale tak dookoła Wojtek i w koło Macieju?!
– Pan nie rozumie, że było bez zmian?!
– Ale w koło Macieju...?!
(...) miałam pomoc domową. Pochodziła z Sokołowa Podlaskiego, liczyła sobie 18 wiosen, (...) do kina chodziła na Erocię, czytywała śląską «Panormę» i zdawała gezamin, poza tym głównie zajmowała się telefonami do jakiegoś Władka. (...) Janka miała jej koleżankę, Hanię, która dokonała dzieła wielkiego.(...) nie zauważyła, jak Krzysztof wbił w parkiet 27 gwoździ.
A jeszcze suporku nanieślim.
(...) Niech to piorun strzeli, siporex! Pianobeton w blokach!
- Idę wykończyć Lewandowskiego. Gdzie pani ma żółte? - W szafie.
Kiedy rodzina, w tym siostra Bożenki, w czarnych strojach wróciła do domu, Bożenka na tapczanie rżała niczym młoda kobyła na łące i nie mogła się uspokoić, łzy lejąc, owszem, ale ze śmiechu.
- Moim zdaniem - rzekłam z zapałem - najlepszy sposób oszczędzania rąk, to robić wszystko rękami męża!
Pierwszego gacha sprzedałam za pół miliona.
Poszliśmy na krótki spacer i ze zdenerwowania z pewnością powiedziałam coś głupiego, ale on już znajdował się na etapie „jak ona ślicznie pluje” i każde moje kretyństwo powitałby zachwytem.
I nawet mi do głowy nie przyszło, że moje prawdziwe życie teraz się dopiero zaczyna...
Już Makuszyński to wiedział. Serce nie sługa, a miłość jest ślepa, osoba obojętna to kretynka, która nie umie ugotować kartofli, osoba ukochana tak uroczo te kartofle przypaliła! Osoba ukochana może podpalić miasto, jak wdzięcznie przy tym podpalaniu wyglądała! I tak dalej. Jest to po prostu etap radykalnego zaćmienia umysłowego, a osoba ukochana nie posiada wad.
Hopa z bikiniarzami skończyła się jak nożem uciął po zebraniu profesorów. (...) Wystąpił profesor Suzin.
– Doskonale (...). Wyrzucamy bikiniarzy (...). Tylko, żeby nie popełnić błędu i niesprawiedliwości, może koleżanka wyjaśni nam, co to takiego jest bikiniarz. Jak go odróżnić? (...)
– To taki... (...) No, tak się kolorowo ubiera!
– Czy tak, jak pan profesor Lachert? – spytał Suzin uprzejmie.(...)
– Takie długie włosy nosi!
– Czy tak, jak pan profesor Gutt?
- "Wycofują się! - jęknęłam. - Jaka znów upafuga? Ten gryzmoł to jest "się"!
Prąd elektryczny, zjawisko zgrozę budzące, na całe życie pozostał dla mnie gatunkiem owada. Kiedy miałam dwa lata, wetknęłam palce w gniazdko na ścianie i prąd mnie złapał, oczywiście nie śmiertelnie. Oderwałam palce, przestraszona, i powiedziałam:
— Mama, mucha bzzz…
— To nie mucha, to prąd — skorygowała moja matka. No dobrze, nie mucha, prąd, inny owad znaczy. Coś jakby szerszeń, komar, szarańcza...
Przyrównywany był do gówna na ścieżce, nikt czegoś takiego rozdeptywał nie będzie, każdy ominie.
Rolę komentatora wziął na siebie Wiesio Wieczorkiewicz i wrzeszczał z entuzjazmem:
– Bieńdzio odbija, Łazarska odbija, Bieńdzio odbija, Łazarska odbija, Bieńdzio odbija, Łazarska odbija…!
Zawodnicy zaniechali gry, bo im rakieta wypadła z ręki, reszta tarzała się pod stołem.
Sprawa z ciocią była słynna i wyglądała następująco:
Chodził profesor po sali rysunku odręcznego, robił korekty i oceniał prace. Stawał nad delikwentem, patrzył długo, po czym mówił:
– Proooszę paaana… Czy pan ma ciooocię?
– Mam, panie profesorze – odpowiadał przeważnie spłoszony student, bo rzadko kto nie ma jakiejś ciotki, bodaj przyszywanej.
– To niech pan poprooosi ciooocię… żeby panu kupiła kiosk z warzywami i niech pan się zajmie kioskiem, bo na te studia pan się nie nadaaaje...
Stracić cnotę to jest sztuka na raz i nie należy marnować jedynej okazji w życiu byle jak, byle kiedy i z byle kim.
Tort prezentował sobą wielką klasę, spytałam właścicielkę, panią Andrzejewską, o przepis, nie ukrywała niczego, ale i tak nie zdołałam go wykorzystać. Zaczynał się mniej więcej tak: Wziąć sześć silnych dziewek kuchennych...
Trwa mać… przepraszam. Mać trwa… BARDZO państwa przepraszam… MA TRWAĆ!
Uczmy się na cudzych błędach, bo sami wszystkich popełnić nie zdążymy.
Upór kobiety potrafi przezwyciężyć wszystko (…).
W głębi duszy mam cichą nadzieję, że moje byłe szkolne koleżanki nie dopadną tego utworu i nie przeczytają poniższych fragmentów, a jeśli już, trudno, może któraś wnuczka ze zdumieniem zapyta, dlaczego babcia pękła ze śmiechu. Dobrze jej tak, tej babci.
(…) jak z koziego ogona waltornia.
Cechy, jakie posiadał, w pełni godne były przodków. Nie dość, że awanturnik i despota, to jeszcze był skąpy i miał skłonności purytańskie.
Brałam w klamrę i pisałam: „Dookoła Wojtek i w koło Macieju to samo”. Albo: „Ogólny płacz i zgrzytanie zębów”. Albo: „Ogólny ochlaj”. Przy cieciach wymyśliłam sobie „dłubanie palcem w nosie” i „pełne nieróbstwo”. (…)
Poszłam na urlop, a Edmund podpisał to wszystko, w ogóle nie czytając. Z przedsiębiorstwa przybył facet na kontrolę i zaczął przeglądać „Dziennika budowy”. (…)
– No jak to tak? – powiedział facet z oburzeniem. – Dookoła Wojtek i w koło Macieju?
– A co pan chciał? – odparł Edmund (…). – Robili to samo…
– Ale tak dookoła Wojtek i w koło Macieju?!
– Pan nie rozumie, że było bez zmian?!
– Ale w koło Macieju…?!
- Co to jest? – spytał Pniewski.
– Hotel, panie profesorze – odparł usłużnie ów kretyn.
Przez moment Pniewski myślał podobno, że jest to fragment posadzki albo inny szczegół wykończenia.
– No dobrze – rzekł, wskazując kolejne elementy. – A co to jest to? I to? I to?
– Tak jak pan profesor kazał. Hol, dookoła półtora traktu, korytarz i pokoje…
– Panie, ile ten hol ma…?!
– Tak jak pan profesor kazał. Osiemdziesiąt metrów kwadratowych. Czterdzieści na czterdzieści.
Dziadka coś zgniewało, a był, jak wspomniałam, awanturnikiem i gwałtowności dawał ujście. Złapał jakiś przedmiot ze stołu i rąbnął o ziemię. Na to Kinga, z kamiennym spokojem, podniosła się, zebrała cztery rogi obrusa z całą zawartością i wszystko wytrząsnęła za okno. – Żebyś się, kochanie, nie musiał męczyć po jednej sztuce – powiedziała słodko.
(…) kto rządzi, ten bierze na siebie odpowiedzialność (…).
(…) miałam pomoc domową. Pochodziła z Sokołowa Podlaskiego, liczyła sobie 18 wiosen, (…) do kina chodziła na Erocię, czytywała śląską „Panormę” i zdawała gezamin, poza tym głównie zajmowała się telefonami do jakiegoś Władka. (…) Janka miała jej koleżankę, Hanię, która dokonała dzieła wielkiego. (…) nie zauważyła, jak Krzysztof wbił w parkiet 27 gwoździ.