cytaty z książek autora "Marek Cieślak"
Speedway to także wielkie karambole i motocykle fruwające w powietrzu. Paradoksalnie jednak tak wyglądające kraksy nie mają często dramatycznych skutków zdrowotnych. Za to często tragicznie się kończą upadki niepozorne. [...] Nie wiem, z czego to się bierze, choć moje przemyślenia znów każą szukać cech wspólnych w pięściarstwie i jeździe na żużlu. „Nie ma zawodników odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni”, czyż nie? Jeśli trafi cię w punkt, masz problem. Bo sport to zdrowie! Dopóki nie przyjedzie pogotowie.
Bez pasji, bez miłości ścigać się nie można. I jeszcze jedna ważna rzecz. To cholerne niebezpieczeństwo człowieka uzależnia. Zawsze gdy przychodziła zima, czas relaksu, zaczynało brakować adrenaliny, tego niebezpieczeństwa właśnie. [...] Kiedy skończyłem jeździć, zawsze ścisnęło w żołądku, gdy ponownie wjeżdżałem na jakiś obcy stadion. Bo zaczynałem sobie wyobrażać, jakbym znowu miał w tym zaraz wziąć udział. Nie chodzi o lęk, o strach. Chodzi o to, że znów się czułem tak, jakbym jechał na zawody. Bo gdy wchodzisz do szatni i wkładasz żużlowe ciuchy, stajesz się innym człowiekiem. Twoje myśli są już całkowicie gdzie indziej. Zaczyna się sprawdzanie sprzętu, słuchanie silnika i znów jesteś jak żołnierz na wojnie. Jak w okopach, gotowy do ataku. I nie jest to żadne opowiadanie bajek, lecz święta prawda.
Żużel to ludzie. To twarze. Czasem umorusane, a czasem upierdolone. Żużel to przygoda i kopalnia anegdot.
Andrzej Kłopotowski, pierwszy polski medalista olimpijski w pływaniu (Rzym 1960), podzielił się kiedyś bardzo życiową mądrością: że sportowiec umiera dwa razy. Pierwszy raz, gdy kończy karierę, a za drugim razem już w sposób naturalny. Święte słowa, zwłaszcza gdy mowa o żużlu. Wystarczy jedna kontuzja i tracisz życie. To pierwsze, sportowe. Musisz się wtedy odnaleźć w nowej roli. Czasem jednak tracisz na torze to drugie życie...
Wielu nas poginęło na torze, i dobrych zawodników, i tych słabszych. Cena uprawiania tego sportu była, do dziś zresztą jest, ogromna. Jednak przed laty o tragedię było łatwiej. Inne tory, inne bandy, inny sprzęt. Nie mieliśmy żadnej ochrony na szczękę ani okularów porządnych. Człowiek ciągle leczył się u okulisty, bo kamienie uszkadzały gałkę oczną. Wreszcie nie mieliśmy też żadnych osłon na kręgosłup, tak powszechnych od wielu już lat. Na mecz szło się jak na wojnę! Człowiek nigdy nie wiedział, czy wróci.