cytaty z książek autora "Marek Soból"
Następnej nocy przyszła nadzieja - sadystyczna pani, która podaje ci wodę, gdy umierasz z pragnienia, po to tylko, by odsunąć ją, kiedy wyciągniesz rękę.
(...) no ale niech pan sam powie, czy możliwa jest przyjaźń, taka czysta przyjaźń, między kobietą a mężczyzną, jeśli ona jest ładna i do tego niegłupia, a on przystojny? Jeśli ludzie są tak blisko, że sobie pomagają, lubią być razem, dawać sobie prezenty, troszczą się o swoje zdrowie, całują się na pożegnanie i na powitanie w policzek albo w czoło, no to czemu nie mieliby w końcu pocałować się w usta, przytulić mocniej niż zwykle, polubić smaku i zapachu tej drugiej osoby? Dlaczego nie mieliby w końcu dotknąć się czulej, a potem jeszcze czulej, nie zachwycić się pięknem swoich dłoni, ust, włosów, opalonych ramion? To się musi stać prędzej czy później i przyjaciele zostają kochankami. Zawsze tak jest, chyba że przyjaźń nie jest wcale tak wielka, albo mieszkają bardzo daleko od siebie, albo coś innego w życiu nie pozwala im się zbliżyć, ciężka praca, choroba, a może jeszcze coś innego.
Noc wycisza. Noc jest magiczna. Nocą słowa stają się puszyste jak koty, ciche, skradają się, mruczą, kłamstwa chowają się przed nimi jak myszy, łatwiej jest powiedzieć prawdę. Nocą ludzie wydają się bliżsi, wszystko zniża się do szeptu, wszystko czuje się bardziej (...).
Gdy się pójdzie na pole i zerwie jeden kłos zboża, i rozgniecie się go w palcach, i powącha, i zdmuchnie otręby, i rozgryzie jedno ziarnko, to czuje się każdy poranek, który wschodził nad tym polem, czuje się każdy deszcz, który go skropił, ten zapach, to złoto na dłoni, wszystko to przywodzi tyle emocji. Czasem nie można się powstrzymać i trzeba uklęknąć wśród tego zboża, i wziąć garść ziemi i przytknąć do ust. Ale kiedy staniemy na skraju tego pola i popatrzymy na kombajn, który ścina, młóci, oddziela plewy i wysypuje ziarno na przyczepę, to nie doznamy milion razy tego samego uczucia, nie poczujemy milion razy tego słońca i milion razy tego zapachu, nie upadniemy milion razy na kolana. Będziemy stali i patrzyli beznamiętnie, bez grama tego wzruszenia, które daje jeden rozkruszony w palcach kłos lub dwa. Kiedy spada samolot i ginie sto osób, to pamiętamy tylko liczbę, ona tylko zostaje i nie zamienia się w żadne wzruszenie, ale tego samego dnia w stu domach, gdzieś tam, dzwoni telefon albo ktoś puka do drzwi i smutny głos przekazuje najgorsze wiadomości, i sto żon albo stu mężów, sto matek, stu ojców, sto córek, stu synów zastyga gdzieś pośrodku swojego życia, i dla nich wszystko się nagle zmienia, wszystko traci sens, a może czasem zyskuje, ale nic już nie pozostaje takie samo. A ci, którzy czytają o tym w gazecie, którzy to oglądają w telewizji, pamiętają tylko liczbę sto albo liczbę sto dwanaście, albo sto siedem, albo sto czterdzieści trzy, albo jakąś inną, większą lub mniejszą. Jedni mówią, że Niemcy zamordowali sześć milionów Żydów, a inni, że tylko dwa i pół, a może tylko dwa miliony, a może dwa miliony i jednego, dlaczego ten jeden miałby być taki nieważny, to mógł być mój tata albo Rywka Majer. Co to za różnica, sześć milionów czy dwa? Można rozgnieść w palcach jeden kłos albo dwa i w ich zapachu, w ich kolorze znaleźć Boga. Ale gdy ten kombajn jeździ tam i z powrotem, to są już tylko żniwa.
Mijają tygodnie, jednego dnia jest lepiej, innego gorzej, jakoś się plecie, nie najlepiej, ale jakoś. Tylko niczego się nie da zapomnieć. Po prostu nie da.
Całe nasze życie to jeden wielki teatr, nigdy do końca nie wiemy, co się dzieje naprawdę, a co okaże się żartem losu, a w dodatku nie mamy pojęcia, jak to się wszystko skończy.
... nadzieja pastwi się nade mną dalej. Każe mi rozglądać się na ulicy, szukać Cię, spodziewać się Ciebie. Każe mi chodzić tam, gdzie nosiło nas razem i grzebać w pamięci, rozdrapywać do krwi każdą minutę tamtego czasu. Więc robię to, a potem śmieję się z tej dziwnej ludzkiej przypadłości, która sprawia, że jednoczymy się z miejscami, w których przeżywaliśmy szczęśliwe chwile, skrapiamy je łzami, gdy całe życie nam się popieprzy, gdy znika to, co dawało nam szczęście lub choćby jego złudzenie.
Przecież tylu jest ludzi, którym nic dobrego się nie zdarzyło przez całe życie i już nie zdarzy, tylko dlatego, że urodzili się w złym miejscu albo w złym czasie, albo dlatego, że chodzili złymi ścieżkami, bo nie byli dość mądrzy.
Ale jak jest zabawa, to zabawa, i jak wszyscy się śmieją, to trzeba się śmiać, i dobra zabawa jest tylko wtedy, gdy się troszkę przesadzi, ale tylko troszkę. To cała sztuka tak się bawić, żeby przesadzić tylko troszkę.
Palenie świeczek wydaje się służyć tylko estetyce cmentarzy w ten wybrany dzień. Jakie to wszystko ma znaczenie? Powinnam raczej pójść na spacer gdzieś w pole, z dala od ludzi i postawić płomyczek dla Ciebie, po prostu przy jakimś kamieniu, przycupnąć w ciszy, wystawić twarz do słońca i znowu, tak jak wczoraj, tak jak przedwczoraj, tak jak tydzień temu, tak jak co dzień, powspominać Cię, przywołać Twoją twarz.
Nie warto płakać, każdy następny dzień może przynieść nowe szczęście.
Nie wiem, czego mi brak, myślę, że (...) prostoty. Zaplątana jestem, zakomplikowana i okropnie zamknięta. Może też nigdy nie miałam poczucia, że dotknęłam dna [...] Jeśli człowiek tego doświadczy, staje się wolny, bo nie boi się już niczego...
Ja myślę, że kochamy wszystko to, co pokochaliśmy w młodości i te rzeczy zestarzały się razem z nami.
Kiedy przychodzę do domu, siadam na fotelu, podkurczam nogi, zapalam papierosa i zastygam, zamieram w nieczuciu, w niemyśleniu, godziny przepływają koło mnie i niczego nie niosą, niczego nie obiecują. (...) Siedzę tak i czekam, aż zajdzie słońce, a kiedy zajdzie, nie chce mi się nawet włączyć światła, więc siedzę w ciemności.
Strach przed zmianą na gorsze jest tak paraliżujący, że nie mamy odwagi zrobić nawet kroku w stronę lepszego. Dobrze jest jak jest.Zawsze może być gorzej. Lepsze jest wrogiem dobrego.I tak dalej. Głupie gadanie. Po prostu trzeba się pogodzić z tym, że nic nie trwa wiecznie. Cieszyć się, gdy jest dobrze, a gdy jest źle albo byle jak, walczyć o coś, szukać szczęścia.
Mam poczucie, że całe życie jadę w koleinach, a one prowadzą mnie przez wygodne, ale nudne okolice. Chciałabym odejść w bok, na oślep, pobiec prosto przez pola, nie zastanawiać się, czy w ten sposób dojdę gdziekolwiek, poznać urok chodzenia po bezdrożach, potykania się o kamienie, doświadczyć radości i męki błądzenia.
Widziałam, jak jeden człowiek potrafi niszczyć drugiego, poniewierać i doprowadzić do wszystkiego,co najgorsze, ale też straszne jest to, co człowiek sam sobie umie zrobić, jeśli już się podda, gdy pomyśli, że nie warto, że nic już się nie liczy i nic nie nastąpi.
Dopóki się kocha, dopóki się za czymś w tym życiu biegnie, o kulach albo po omacku, kuśtykając albo jakkolwiek, dopóki tak jest, to jeszcze warto żyć, a jak już nic nie ma, to lepiej zgłupieć, zszarzeć, zmiąć się jak stare palto, jak dziurawe kalesony, jak śmierdzące skarpetki, wyświechtać, żeby ludzie się krzywili, żeby się odsuwali, żeby została już tylko pogarda i tylko zniszczenie, żeby przekreślić całego siebie. Może ja też bym tak poszła w noc.
Nie da się nic powiedzieć o człowieku tylko po tym, jak wygląda, bo może być pięknym mężczyzną i mieć jasne oczy, a może robić takie straszne rzeczy.
Muzykę rozumieją wszyscy. Bóg w złości pomieszał kiedyś ludziom języki (...) ale muzykę wszyscy rozumieją tak samo, no, może prawie wszyscy.
Czasami jest mi tak smutno, że zniknę nagle z tego świata, jak kosz na śmieci z rogu ulicy, i zupełnie nikomu nic od tego nie zabraknie, a nawet jeżeli, to na pewno nie na długo.
Bywało, że stałam przed lustrem i myślałam sobie: na co mi to moje ciało, te piersi, te długie włosy, po co mi to wszystko, i żyć mi się już nie chciało, a najbardziej wtedy, gdy mnie całował i pieścił, a we mnie była cisza, głucha cisza.
Chodzę na spacery w miejsca, w których byłam z Tobą, stąpam po śladach sprzed miesięcy. Patrzę przed siebie albo pod nogi, czasem odwracając głowę, aby sprawdzić, czy nie idziesz obok mnie. Gdy słyszę kroki za plecami, odwracam się z łomoczącym sercem, pełna nadziei, że może i Ciebie tu przyniosło to samo szaleństwo. Ale gdy się odwracam, Ciebie nie na....
Im gorzej, tym gorzej, a biednemu wiatr w oczy, chuj w dupę i kawałek szkła.
Jakoś nie mam planu, ani na dziś, ani na jutro, w ogóle nie mam żadnych planów, może tylko jeden: żeby dojść do końca, zupełnie jakbym wchodziła na pustynię, jakby przede mną było tylko morze piasku i jedyny cel, po prostu przez to przebrnąć...
Dziwne, że nie płaczę, bez względu na to, co robię, i jakie mnie goni szaleństwo, po prostu nie płaczę, jakby wyschło we mnie źródło łez, jakbym już wszystkie wypłakała.
Takie właśnie jest życie: niezbadane, nigdy nie wiemy, co przyniesie następnego dnia. Kiedy już nam się wydaje, że przewidzieliśmy wszystkie możliwości, że wiadomo, czego się bać i o co modlić, nagle los gra nam na nosie. Wszystko, co było niezmienne i pewne, okazuje się iluzją.