The Bone Witch Rin Chupeco 7,2
ocenił(a) na 106 lata temu Zapraszam na tumblra, gdzie recenzja jest z obrazkami :)
https://biegampoksiazkiiczekolade.tumblr.com/post/169193749319/gejsza-nekromantka-w-sam-raz-czyli-the-bone
Problem z literaturą YA jest taki, że większość książek jest powtarzalna, nudna i do bólu kiepska. Żeby dotrzeć do kilku diamentów trzeba przekopać się przez całe tony szlamu. The bone witch potwierdza jednak moją teorię o tym, że całe to babranie się jest tego warte.
Wyobraźcie sobie rzeczywistość, w której każdy człowiek nosi swoje serce na wierzchu - oprawione w metal, wiszące na łańcuszku wokół szyi. Dodajcie do tego fantastyczny odpowiednik Japonii, w którym gejsze - nazywane tutaj asha - szkolone są nie tylko w śpiewie i tańcu, ale także w sztukach walki i runach magicznych. Świat, w którym asha są potężne, poważane i pożądane jako doradczynie, uzdrowicielki i ochroniarze.
I świat, w którym istnieją Czarne asha, zwane bone witch - kościanymi wiedźmami.
O istnieniu których Tea dowiaduje się po tym, gdy w chwili wielkiego smutku ożywia swojego świeżo pochowanego brata i zostaje wciągnięta w magiczny świat asha, jako niezwykle uzdolniona kościana wiedźma.
O istnieniu Rin Chupeco dowiedziałam się przez przypadek, szukając YA, w których bohaterowie nie byliby emowatymi białymi nastolatkami z bliżej nieokreślonej części USA, bohaterka nie miałaby idiotycznie niewyparzonej gęby i dramat nie malowałby stron na czarno smolistymi oparami nieszczęścia wynikającego z równie idiotycznego wątku romantycznego. The bone witch była reklamowana jako historia o młodej badassowej tak-jakby-gejszy, która obraca się w towarzystwie kobiet znacznie silniejszych od siebie.
Nie zostałam okłamana, ale The bone witch jest czymś o wiele, wiele większym.
Nie od dziś powtarzam, że nie czytam książek dla fabuły, a przynajmniej niekoniecznie. Tym, co mnie pociąga, są bohaterowie. Jeśli są dobrze nakreśleni i poprowadzeni, jestem gotowa przebrnąć przez tony nijakości fabularno-fantastycznej. O ile bohaterowie absolutnie mnie nie zawiedli - ale nie będę się nad nimi rozwodzić, bo SPOILERY - to zaskoczona byłam spokojną, ale jednocześnie dynamiczną fabułą.
W The bone witch pozornie nic się nie dzieje, mamy dwa wątki czasowe - jeden przed jakimś zdarzeniem i drugi już po nim, przy czym wzajemnie się uzupełniają i dopełniają. Pomimo mnogości szczegółowych opisów i momentami ciągnacych się scen, nie mogłam doczekać się tego wszystkiego, co zapowiadała część fabuły "po wydarzeniu", którego również nie znamy. I nie zawiodłam się. Oooo ludzie, nie zawiodłam się ani trochę. Przez cały czas kilka wątków nie dawało mi spokoju, ale spychałam je na bok, uznając je za mało istotne, by blisko końca wrzasnąć głośno HA! WIEDZIAŁAM! (nie wiedziałam, bo wypierałam, ale ćśśś...)
Tym jednak co najbardziej wyróżnia The bone witch spośród wszystkich innych historyjek o bohaterkach, anty-bohaterkach i ich niesamowitych przygodach, jest sposób, w jaki całość została podana. Język, jakim posługuje się Rin Chupeco jest absolutnie zachwycający. Jako nie-native speaker nie jestem oczywiście w stanie w pełni oddać sprawiedliwości jej stylowi, ale jako osoba, która przeszła już przez tony anglojęzycznych książek, muszę chylić czoła. Zdania są przepiękne. Cytatogenność wysoka. Opisy barwne i wyraziste. Sceny walk czy tańca chwytają za serce. Cliffhangery niby oczywiste, ale nie rażą i podsycają ciekawość. Piękne, piękne, piękne! Nie pamiętam kiedy ostatnim razem byłam tak oczarowana stylem autora.
Absolutnie polecam każdemu, kto szuka czegoś trochę innego - bez biegania od punktu do punktu, bez niepotrzebnych dramaturgii, za to ze zrównoważoną bohaterką, konkretnymi postaciami kobiecymi, porządnym rozwojem postaci i nienachalnym, bardzo subtelnym romansem. Z ręką na sercu mogę przyznać, że była to jednak z najlepszych książęk, jakie w tym roku czytałam - a może nawet najlepsza.
Bonusy:
Girl Power - Tea jest niesamowicie silną postacią. Jej mentorki mają barwne, kontrastowe wręcz osobowości i możliwości, a jednak żadnej z nich nie można nazwać słabą i wszyscy to widzą. Od dłuższego czasu nie widziałam takiej plejady silnych, bezpretensjonalnych kobiecych postaci. I nie jest istotne czy ktoś jest Tym Dobrym, Tym Złym, czy Kimś Kto Może Stać Się Zły (wiem, ale nie powiem!)
Nie mów do mnie Mary Sue - Tea jest być może special snowflakiem, czyli absolutnie wyjątkowym elementem świata stworzonego (choć jej mentorka również się do tego zalicza),ale nie zachowuje się w ten sposób. Nie ma wyłącznie zalet. Nie jest wyjątkowo uzdolniona i piękna. Ludzie nie padają jej do stóp tylko dlatego, że istnieje. I nie każdy napotkany mężczyzna ma ochotę rozpłatać sobie gardło, byleby tylko raczyła na niego spojrzeć. Tea jest naturalna i to w niej kocham.
Wielka sztuka - STYL. STYL RIN CHUPECO. 'nuff said
Jaka to melodia? - Wbrew wszystkim moim zachwytom powyżej The bone witch jest bardzo dobrze odgrzanym i doprawionym niedzielnym obiadem. Niewątpliwie samo umiejscowienie historii oraz Azjatycka główna bohaterka starają się zbić czytelnika z pantałyku, jednak czytając miałam niesamowite wrażenie, że całość jest jedynie ciekawym miksem "Wyznań gejszy", "Claymore", Aes Sedai z "Koła czasu" Roberta Jordana i Mulan. Co nie oznacza, że jest złe. Wręcz przeciwnie - z każdej historii wyciagnięto to, co najlepsze.