Bardzo przyzwoity kryminal hiszpanskiego debiutanta. Atmosfera sennego,morskiego miasteczka zostala fajnie zbudowana,czulam klimat wioski rybackiej,choc dochodzenie inspektora Leo w roli glownej posuwalo sie bardzo wolno to lekture czytalam z wielka przyjemnoscia. Nie ma w niej dluzyzn czy watkow zapychajacych stronice.
Nic nie jest tym, czym się wydaje.
Małe, senne miasteczko. Lakoniczny inspektor Leo, który jako postać zdobył moje serce. Rozbuchany Estevez. Rybacy. I tajemnica. Zbrodnia.
Książkę czyta się z dużym zainteresowaniem od samego początku. Mimo, że teoretycznie każdy mógł zabić to w praktyce nikt nie ma powodu. Leo Caldas musiał wniknąć w małą rybacką społeczność, co nie było łatwe. Ludzie są tam skryci i przesądni. Jednak inspektor mimo częstego zakrapiania i palenia papierosów umie racjonalnie myśleć i na kilometr czuje kłamstwo. Dynamicznie robi się tylko w punkcie kulminacyjnym, ale powieść czyta się szybko, mimo że akcja jest raczej statyczna. Okazuje się, że w całą aferę zamieszane jest więcej osób niż przewidywano. Nikt nie jest tym, za kogo się podaje, każdy kłamie. Do tego wszystkiego dochodzą niewyjaśnione tajemnice przeszłości. Początkowo akcja skupia się jedynie na małej miejscowości Panxon, potem pojawiają się osoby spoza, aby nas oświetlić i żebyśmy myśleli, że zagadka jest rozwiązana. Ale wtedy historia zatacza koło i musimy wrócić do punktu wyjścia.