The Book of Azrael Amber V. Nicole 7,5
ocenił(a) na 45 tyg. temu Nie będę robić wnikliwej analizy dziur logicznych i absurdów tej książki, ponieważ brzydzę się spojlerami w recenzjach. Spróbuję jednak odnieść się do największych dziur, które niestety wyłapałam. Pomysł był dobry, ale wykonanie bardzo kuleje.
Bohaterka podkreśla wiele razy, że żyje w przymusowym układzie kilka setek lat, powinna już znać zasady tej gry, jednak wciąż jest naiwna jak nieobsrana łąka, cytując Bastiana. Dziwi się, że (nie)ludzie których zna tak długo i którzy udowadniają jej na każdym kroku, że mają ją za ścierkę do podłogi, okłamują ją i są niegodni zaufania. Ba, ona się dziwi, że jej nie kochają. Czy to miało obrazować rodzaj skrzywionego, nieśmiertelnego syndromu sztokholmskiego? Mam nadzieję, że nie, bo u mnie wywoływało tylko przewrócenie oczami. Jeżeli ich relacja miała być chorym odwzorowaniem przemocowego związku i wyrwaniem się z niego, to niech książkowe siły wyższe mają nas w swojej opiece, bo jest to po prostu krzywdzące.
Emocjonalne reakcje bohaterki na własne czyny są kolejny raz pozbawione logiki. Brak reakcji tam, gdzie powinna być, zmienia się nagle na kompletne zdruzgotanie i monolog wewnętrzny na temat rzeczy błahych. Liam i jego „walka” z PTSD jest równie nieumiejętnie pokazana, nagle okazuje się, że 30 minut rozmowy rozwiązuje wszystkie jego problemy. Bardzo niekonsekwentne podejście do zdolności nadnaturalnych i mocy bohaterów. Teleportacja działa kiedy to wygodne dla autorki, a kiedy akurat nikt nie powinien się teleportować to bohaterowie magicznie zapominają, że mogą to zrobić. To samo w przypadku uzdrawiania i wyczuwania cudzych mocy. Światotwórstwo kuleje najbardziej, to że czytelnik nic nie rozumie jest jeszcze do wybaczenia, ale mam wrażenie, że bohaterowie też niewiele rozumieją ze świata, w którym przyszło im żyć 😅
Dostajemy drobiazgowe opisy komnat sprzed 1000 lat i zdobień zbroi i wiemy, że mają tam dolary, ale nie wiemy nic o tym świecie, celestialskiej technologii i co tak naprawdę się zmieniło, po ewakuacji planety. Wszystko to zostało doprawione jeszcze dialogami na 4 strony podczas walk trwających w teorii 2 minuty oraz rozpisywaniem się, o rzeczach bez znaczenia przy pomijaniu scen kluczowych dla fabuły.
Całość przypomina kiepski film o superbohaterach. Nie zrozumcie mnie źle, sama jestem fanką Marvela, ale ta książka to przerost efektów specjalnych nad treścią. Takie filmy rządzą się swoimi prawami i logika nie jest jednym z nich 😅 Jednak tutaj zabrakło porwania mnie w wir wydarzeń, gdyby fabuła była wystarczająco wciągająca, pewnie nie wyłapałabym tyle absurdalnych momentów. Dużo rozpierduchy bez sensu, trzecia noga, muskularne torsy, zgliszcza i ruiny - mogła być to dobra, niewymagająca myślenia rozrywka jak film akcji, ale nie była 😅 Ciężko mi nawet opisać o czym jest ta książka, ot szukają jakiegoś artefaktu bez szczególnego przekonania, przy okazji rozwalając połowę planety. To mógłby być średni romans, dwóch skrzywdzonych przez świat jednostek, ale wyszła z tego słaba fantastyka.
Zaczęłam od tego co mi się nie podobało (wiele),ale są na szczęście, też aspekty tej historii, które przypadły mi do gustu. Relacja bohaterów rozwija się bardzo powoli, z nastawieniem na stronę emocjonalną, a nie fizyczną, co mnie mile zaskoczyło. Zabrakło mi, co prawda, jakiegoś naprawdę przełomowego momentu w ich relacji, który wywołałby powolną zmianę ról. Jednak uśmiechnęłam się pare razy pod nosem czytając ich perypetie.
Podsumowując, dwa pierwsze rozdziały są dobre, potem równia pochyła do wycięcia i końcówka, która próbuje ratować sytuację. Gdyby ta książka miała 300 stron, przeszła porządną redakcję i zostało dopisane trochę tła zamiast przydługich dyskusji z siostrą, bawiłabym się lepiej.