Cywilizacja życia Łukasz Winiarski 6,9
ocenił(a) na 517 tyg. temu Sięgnąłem po tę pozycję, mimo że nie znałem w ogóle autora i jego twórczości, zarówno tej internetowej, jak i książkowej. Moja opinia wysnuta więc będzie tylko na podstawie tej lektury. Autor pisze lekkim piórem o bardzo trudnych sprawach, błyskotliwie, ze swadą i humorem. Lubi budować obrazowe porównania i przykłady, aby tłumaczyć mechanizmy i błędy w argumentacji stręczycieli dzieciobójstwa. Dwoi się i troi, żeby trafić do czytelnika ze swoim przekazem bez niedomówień i niejasności. Przywołuje liczne artykuły i wypowiedzi zarówno przeciwników, jak i zwolenników "aborcji", a także historie ludzi, którzy żyją lub nie zabili dziecka wbrew wszystkiemu.
Z drugiej strony w książce panuje pewien chaos i miałem wrażenie, że przydałoby się na wstępie np. usystematyzowanie argumentów i kontrargumentów obu stron, omówienie tła historycznego i religijnego itp. Zamiast tego autor rzuca nas od razu w wir dyskusji, podobnej do tych, jakie często widzimy w internecie. Wrażenie to potęgują stosowane przez niego kolokwializmy i wulgaryzmy.
Tyle o formie. Jeśli chodzi o treść, dla której to sięgnąłem po tę książkę, to niestety zawiodłem się i przerwałem czytanie. Okazuje się, że jako katolik i po prostu jako człowiek mam inne spojrzenie na pewne kwestie niż autor, który według mnie zatrzymuje się w swoich poglądach za pięć dwunasta. Dlatego też ta książka, według mnie, nie powinna być uznana nigdy za jakąś lekturę obowiązkową dla pro-liferów i katolików, a i komuś, kto jest "za aborcją", bałbym się ją dać, bo lepiej, żeby pić ze źródła wody czystej i nawracać się na całego. A tu mamy beczkę miodu z łyżką dziegciu, która mocno psuje smak.
O co mi chodzi? Jak pisze autor: "Aborcja natomiast, i to każda aborcja, ma tylko jeden cel: odebranie życia niewinnemu dziecku". Pełna zgoda. Niestety w rozdziale o gwałcie padają słowa: "Co jeśli trauma zgwałconej kobiety, ZMUSZONEJ do urodzenia, będzie tak wielka, że stanie się przyczyną samobójstwa? Moim zdaniem zahaczamy tu o dylemat podobny jak w przypadku debaty o tym, czy życie matki jest WAŻNIEJSZE niż nienarodzonego dziecka - moim zdaniem tak. Uśmiercenie takiego dziecka nadal będzie tragedią, ale nazwałbym to w takich skrajnych przypadkach 》tragedią usprawiedliwioną《. Jestem gorącym zwolennikiem podjęcia prób przekonania takiej kobiety, żeby spróbowała wzbić się na wyżyny człowieczeństwa i żeby nie karała dziecka za grzechy ojca, jestem za namawianiem jej do wybrania życia, jestem za tym, żeby miała pełne wsparcie ze strony państwa - ale mam wielkie opory przed ideą zmuszania jej do tego".
I dalej: "W zdecydowanej większości przypadków jest wystarczająco dużo czasu, żeby po wielkim dramacie, jakim jest gwałt, uniknąć innego dramatu, jakim jest niechciana ciąża i aborcja. Istnieje tak zwana antykoncepcja awaryjna, która może zapobiec ciąży w pierwszych dniach po gwałcie".
W rozdziale o odpowiedzialności pada porada: "Nie chcesz konsekwencji, odpowiedzialnego życia, alimentów i innych problemów? To płacz i płać za antykoncepcję".
W jednym z wcześniejszych rozdziałów: "Jeśli mowa o aborcji po gwałcie i kobiecie, która się na to zdecydowała, bez trudu jestem w stanie wyobrazić sobie Chrystusa odpowiadającego tłumowi wściekłych fundamentalistów, którzy chcieliby ją za to ukamieniować: 》Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem《".
W rozdziale o fanatycznych pro-liferach: "Można być pro-life, ale na zasadzie: tak, kobiety muszą rodzić zdeformowane płody również, po gwałcie również, mając zaawansowaną depresję również - a co potem? A niech sobie radzą, (...) nie mój problem. Nie, jeśli zostawiamy kobiety w tak trudnych, traumatycznych sytuacjach same sobie, jeśli nie jesteśmy za systemową pomocą dla nich, jeśli nie mamy dla nich kolosalnego współczucia i troski o nie, to wtedy stajemy się pro-babies, ale tracimy prawo do miana pro-life. Bo nie dbamy wówczas o bardzo ważne life - o życie tej kobiety. Jeśli kobieta umrze albo zabije się przez naszą obojętność, brak empatii i znieczulicę, to w tym konkretnym przypadku zmieniamy się w ruch pro-death. A granica między nimi nie jest aż taka gruba, jak chcielibyśmy wierzyć".
W rozdziale o niepełnosprawności: "Jeśli zgodzimy się, że usuwanie 》płodu《 z niepełnosprawnością nie powinno być brane pod uwagę, to takie porozumienie powinno łączyć się z braniem przez nas, jako społeczeństwo, współodpowiedzialności za to dziecko. Nie powinniśmy domagać się, żeby rodzice musieli urodzić niepełnosprawne dziecko, jeśli całą odpowiedzialność i cały ciężar tego zadania chcemy przerzucić na tych rodziców". I wcześniej: "Czasem walcząc o dobrą sprawę, stosuje się złe metody, a to bardzo niedobrze. Pomijając wszystkie inne aspekty, nie bardzo widzę szanse na trwałe rozwiązanie problemu metodami radykalnymi. No bo załóżmy, że będą dwa obozy polityczne (...). No i co - jedni wygrywają wybory, wprowadzają całkowity zakaz, ludzie wychodzą na ulice, ale sytuacja 》opanowana《na cztery lata? A potem do głosu dochodzą ci drudzy i rzucają hasło: skrobta co chceta? A potem znowu pierwsi? A po nich znowu ci drudzy?".
Po tych fragmentach widać, że są sytuacje, w których autor kapituluje i uznaje, że można to niewinnie dziecko zabić. Nie znamy przyszłości, ale w imię hipotezy o wahadle politycznym pozwalajmy na dzieciobójstwo tysięcy dzieci tu i teraz. Nie znamy przyszłości, ale teraz matka ma poważny problem psychiczny, więc żeby go rozwiązać - zabijmy, skoro ona tak chce. Teraz tak chce, ale może jednak wyszłaby z tego kryzysu? A tak to dziecko nieodwracalnie już stracone. Nikt o zdanie się go nie spytał. Społeczeństwo nie dorosło do pomocy niepełnosprawnym osobom - autor twierdzi, że w takim razie zostawmy furtkę do pozbycia się dziecka. A może wsparcie by się pojawiło? Za rok, za dwa? No i jeszcze antykoncepcja podawana jako rozwiązanie problemów...
Katolicy powinni wiedzieć też, że niedopuszczalna jest każda aborcja, także dla ratowania życia matki. Moralnie dozwolone są tylko działania służące ratowaniu życia matki, których skutkiem ubocznym może być śmierć dziecka. Autor takiego rozróżnienia nie robi.
Żywię nadzieję, że autor przemyśli jeszcze te sprawy i naprostuje je w jakimś drugim wydaniu lub nowej, lepszej książce. Lubię mieć nadzieję.