Wołyniacy. Jedno życie Jan Kuriata 8,2
ocenił(a) na 101 rok temu Jan Kuriata utkał historię swojej rodzinny ze wspomnień ojca.
Pełną stłamszonych uczuć, na które często nie mogli sobie pozwolić. Po każdej tragedii musieli, szybko dojść do siebie, szukać rozwiązań, tam gdzie ciężko było je znaleźć. Losy rodziny Kuriatów zaczynają się na Wołyniu a kończą na Polsce. Kiedy w Rudni Łęczyńskiej ,,szalały" oddziały UPA, żołnierze niemieccy i rosyjscy, cała rodzina ukrywała się w lesie. Przez dwa lata. Najgorsze jednak ich nie ominęło, wielu straciło życie z rąk jednych albo drugich. Teraz w Rudni jest pomnik ,,wydmuszka". Fałszywa narracja, raz rzucona w obieg, nie spotkała się nigdy z prawdą historyczną. A o tym jak było, pamiętają tylko, nieliczni już, świadkowie tamtych tragedii. Wyrzuceni z własnych ziem, z ojcowizny, zostali rozrzuceni po Polsce. Historia jednak się nie kończy w momencie osiedlenia. Tutaj trzeba wszystko zacząć od początku...
Niezwykle cenie tego typy lektury, w formie reportaży, wspomnień, za ich autentyczność i niepodkoloryzowaną rzeczywistość. Autor, dzięki opowieściom ojca, pokazał czytelnikowi, jak trudno było się z wieloma rzeczami pogodzić. Jak ludzka tragedia, broczenie w krwi, strata bliskich, wpłynęły na jego losy i jego rodziny. Wiele stłamszonych i uśpionych przez lata emocji, wybija się na karty tej książki. Uczuć, na które w sytuacji zagrożenia, człowiek nastawiony na przetrwanie, zwyczajnie do siebie nie dopuszcza. Smutna, nostalgiczna, niezwykle szczera i pouczająca.
Czytając te wspomnienia na myśl przyszedł mi reportaż Tomasza Grzywaczewskiego ,,Wymazana granica", który obfitował w takie właśnie trudne, życiowe historie, w których strasze pokolenia, nie umiały zaakceptować nowych granic RP. Historie ludzi zepchniętych do tabelek i statystyk. Przesiedleńców, którzy nie odnajdywali siebie już ani tam ani tu.