Samotność Boga Antoni Grycuk 8,0
ocenił(a) na 727 tyg. temu Pamiętacie kiedy pani w przedszkolu pytała was, kim będziecie jak dorośniecie? Dziewczynki chciały być nauczycielką, modelką albo fryzjerką, chłopcy kierowcą, policjantem albo pilotem samolotu. A mały Mareczek chciał być lekarzem. I o ile z biegiem lat dzieciom zmieniały się życiowe plany, o tyle Marek trzymał się swoich jak pijany latarni. On. Będzie. Lekarzem. Kropka. Innej opcji nie ma. Szkoła. Studia. Specjalizacja. Lata, miesiące, godziny spędzone na zakuwaniu, zapamiętywaniu, nauce, żeby w końcu dostać fartuch, stetoskop, skalpel. Marek zostaje kardiochirurgiem. I po całym tym znoju unosi głowę znad książek i wali głową w mur; marzenia swoje, życie swoje. W marzeniach leczył ludzi, w prawdziwym życiu ludzie umierają. Do Marka w końcu dociera co znaczy znane w medycznych kręgach powiedzenie, że każdy chirurg ma swój własny cmentarz...
Przyznam się wam, że od skończenia “Samotności boga” Antoniego Grycuka do chwili napisania o niej tych kilku słów, musiało minąć kilka dni. Dni, kiedy przemieliłam w głowie pewne pytania, sytuacje, wątpliwości. Bo tak: każdy z nas był u lekarza. I każdemu zdarzyło się na tego lekarza złościć; bo leki nie takie, bo nie wie co mi jest, bo lekarz nie w humorze, bo powiedział coś niewygodnego, bo odesłał do jeszcze innego lekarza... Patrzymy na sprawę z pozycji “ja, moje, o mnie”. A jak często myślimy “lekarz też człowiek”?! Lekarz ma złe dni, jest niewyspany bo dziecko ząbkuje, też nie wie co nam jest, boli go ząb... My chcemy tylko diagnozy i leku. Lekarz wie, że kiedy się pomyli, może nam zaszkodzić. A jeśli na dodatek jest chirurgiem, jeśli - dosłownie - trzyma nasze życie w swoich dłoniach?! W tych chwilach ma władzę równą boskiej; w tych chwilach jest tylko i aż człowiekiem. I chyba to w książce Grycuka uderzyło mnie najbardziej, ten kontrast pomiędzy chwilami, kiedy lekarz ma na sobie fartuch i decyduje o życiu albo śmierci i tymi, kiedy wraca do domu i nie wie, co ze sobą zrobić, bo w kieszeni ciągle ma emocje z pracy. I co teraz?! Siedzieć i myśleć, pić, biegać, oglądać seriale w nadziei na uciszenie gonitwy myśli?! Każdy jest czasem zmęczony pracą, a bycie lekarzem męczy podwójnie, albo i potrójnie. Bo diagnoza, bo pomyłki, bo różne choroby, bo presja czasu, bo chory i jego rodzina...
O ile książka czytała się praktycznie sama, o tyle pisze mi się o niej trudno, bo nie jest łatwo pisać o emocjach i kłębowisku myśli. Albo coś z tego wyjdzie (wszak na początku był chaos),albo polegnę i zostawię za sobą galimatias. Ale może na tym ma polegać czytanie, na zmianie perspektywy, na zadawaniu sobie pytań, na emocjach, na galimatiasie myślowym? Czytanie to nie tylko miło spędzony wieczór, to też czasami wyjście ze swojej strefy komfortu. I tym razem to mi się właśnie przydarzyło. Nie znam was, nie wiem jakie lektury lubicie, ale jeśli ciągnie was do rozmyślań o tym, co czytacie, możecie po “Samotność boga” sięgnąć. I jeśli nie przeszkadza wam to, że książka jednocześnie dzieje się w kilku planach czasowych, dajcie się wciągnąć w ten świat. Świat fartuchów, sal operacyjnych, rozmyślań o Bogu, śmierci, odpowiedzialności. I o tym, czy marzenia, kiedy już się spełnią, nie zrobią nam aby krzywdy. I jeszcze o tym, że czasem musimy swoje życie kompletnie przemeblować, przestawić zwrotnicę i pojechać w zupełnie inną podróż. A przy okazji mocno ściskać kciuki, żeby nam się kierunki nie pomyliły i żeby znowu nie trzeba było szukać innego toru...