Najnowsze artykuły
- ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant5
- ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński37
- ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać420
- Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Hubert Gruszczyński
Znany jako: Hunter
2
7,3/10
Pisze książki: fantasy, science fiction
Sam o sobie zwykł mawiać, iż jest człowiekiem renesansu. Z wykształcenia hotelarz, masażysta, instruktor samoobrony i survivalu, ale przede wszystkim wychowawca młodzieży. Na co dzień łączy swoją pracę z działalnością charytatywną oraz w grupach rekonstrukcyjnych i paramilitarnych. Ośmiokrotnie odznaczony za swoją działalność, w tym odznaczeniami państwowymi.
7,3/10średnia ocena książek autora
14 przeczytało książki autora
26 chce przeczytać książki autora
2fanów autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Program Wahadło
Hubert Gruszczyński
Cykl: Wielki układ (tom 2)
7,0 z 2 ocen
9 czytelników 1 opinia
2017
Najnowsze opinie o książkach autora
Program Wahadło Hubert Gruszczyński
7,0
Zdarza mi się czasami, gdy zamierzam zacząć czytać nowo nabytą książkę z gatunku fantastyki, że automatycznie zakładam to, że mi się nie spodoba, zanudzę się i będę się męczyć podczas lektury. Ale wiecie, jakie to fajne uczucie, gdy nie mam racji i książka nie dość, że podoba się bardzo, to jeszcze pozostaje niedosyt po skończonej książce? Takie zaskoczenie spotkało mnie czytając drugą część „Wielkiego układu” autorstwa Huberta „Huntera” Gruszczyńskiego, czyli „Program wahadło”.
Akcja książki rozpoczyna się dokładnie dziesięć lat od zakończenia wydarzeń z „Racji stanu”. Michael Stern (Miedziak) skazany wyrokiem najpierw przebywa w kolonii karnej, a później zapija się na śmierć w jakieś norze. Przekonana o śmierci Michaela jego przyjaciółka i ukochana Vaux Lothar wychodzi za mąż za przyszłego króla Sunnysvard i skupia się na wychowaniu małego syna. Obydwoje są już innymi ludźmi, a wcześniejsze doświadczenia wojenne boleśnie odcisnęły się nie tylko na ich ciałach, ale i na duszach. Gdy nowo obrany władca, król Daniel Drugi Zundorf podejmuje decyzję o skierowaniu państwa na inne tory, Vaux i Michael muszą powrócić do gry jako królewscy szpiedzy. Od teraz, razem z Anką i Hexe, tworzą drużynę, która ma do wykonania tajną misję. Wysoko postawionym wojskowym i urzędnikom wrogiego państwa przedstawiają pewną propozycję bez precedensu. Decyzja może zmienić nie tylko sposób i cel prowadzenia wojny, ale też i historię Sunnysvard oraz Ravenclowd. Kto w tej grze będzie wierny państwu, kto okaże się zdrajcą? Jak zakończy się historia Michaela i Vaux?
Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w książce „Program wahadło”. Na początku muszę wspomnieć o okładce, dwie znajdujące się tam postaci przykuwają wzrok i intrygują. Zaskoczeniem była także objętość książki – ma ona niecałe 300 stron i nasuwało mi się pytanie, czy w tak cienkiej książce czytelnik znajdzie ciekawą fabułę i jak będzie przeprowadzona sama akcja. Na szczęście dzieje się tu sporo! Trup się pojawia i to gęsto! Akcja jest wciągająca i porywająca a dzięki narracji z perspektywy Michaela oraz Vaux znamy szczegóły każdego wydarzenia. Sporadycznie pojawia się także narracja króla Daniela oraz Hexe. Osobom, które od tej części dopiero zaczynają przygodę „Programem wahadło” polecam najpierw zapoznać się z pierwszą częścią, by lepiej zrozumieć bohaterów, ich motywy i działania a także by nie kończyć tej historii zbyt szybko. Bohaterowie są wykreowani w taki sposób, że od razu je polubimy. Minusem było to, że autor za bardzo skupił się na postaci Michaela a zapomniał trochę o Vaux.
Świat jest bardzo drobiazgowo wykreowany, jednak miałam wrażenie, że nie różni się niczym od naszego współczesnego świata. Motyw fantastyki co prawda występuję – Vaux włada magią – jednak za mało fantastyki w fantastyce! Zamiast szczegółowo skupiać się na opisie broni, które bardzo przypominają militaria z naszego świata oraz bardzo szczegółowo opisywać wnętrza autor mógł bardziej rozpisać wątek związany z magią. Nie wystarczające dla mnie jest tylko zmienienie nazw miesięcy i bóstw. Ma się tutaj wrażenie, że jest to tylko dodatek, a nie element fabuły. Przyznaję także, że watek romantyczny między Michaelem a Vaux został potraktowany trochę po macoszemu. Tyle tu scen autor mógł dopisać. Pozostał jedynie niedosyt i jedynie mamy możliwość dać upust swojej wyobraźni.
„Projekt wahadło” to wciągająca książka, z dobrze nakreślonymi postaciami i niewykorzystanym potencjałem. Chciałoby się jeszcze więcej. Niejednoznaczne i otwarte zakończenie sprawia, że chętnie przeczytałabym trzecią część „Wielkiego układu”. Pytanie tylko, czy powstanie
Racja stanu Hubert Gruszczyński
7,6
Są książki, które swoim blaskiem potrafią już na wstępie oczarować czytelnika. Jest to wartość najcenniejsza, której autorzy pożądają. Chcą ją okiełznać, posiąść i stworzyć coś, co zostanie w pamięci czytelnika na wieczność. Są też takie, które przeglądamy bezmyślnie, wobec których nie potrafimy wykrzesać ikry zainteresowania. Ten czarno — biały schemat pomaga czytelnikowi w odbiorze danej powieści, w ocenie jej zawartości. Rozwiązuję wszelkie rodzące się wątpliwości i pozwala zakwalifikować dzieło do jednej szufladki. Ale co jeśli, książka balansuję gdzieś pomiędzy? Co, jeśli czerpie jednocześnie z czerni i bieli? W jaki sposób ją spamiętać, w jaki ocenić, jak do niej podejść? Wierzę w to, że każdy czytelnik zmierzył się kiedyś z podobnym dylematem. Nie ukrywam, że mnie takie wątpliwości naszły po raz pierwszy, a to za sprawą „Wielkiego układu”, o którym trudno powiedzieć cokolwiek jednoznacznego.
Są książki, które swoim blaskiem potrafią już na wstępie oczarować czytelnika. Jest to wartość najcenniejsza, której autorzy pożądają. Chcą ją okiełznać, posiąść i stworzyć coś, co zostanie w pamięci czytelnika na wieczność. Są też takie, które przeglądamy bezmyślnie, wobec których nie potrafimy wykrzesać ikry zainteresowania. Ten czarno — biały schemat pomaga czytelnikowi w odbiorze danej powieści, w ocenie jej zawartości. Rozwiązuję wszelkie rodzące się wątpliwości i pozwala zakwalifikować dzieło do jednej szufladki. Ale co jeśli, książka balansuję gdzieś pomiędzy? Co, jeśli czerpie jednocześnie z czerni i bieli? W jaki sposób ją spamiętać, w jaki ocenić, jak do niej podejść? Wierzę w to, że każdy czytelnik zmierzył się kiedyś z podobnym dylematem. Nie ukrywam, że mnie takie wątpliwości naszły po raz pierwszy, a to za sprawą „Wielkiego układu”, o którym trudno powiedzieć cokolwiek jednoznacznego.
Aby napisać cokolwiek o tej książce, potrzebowałam odstępu w czasie. Nie mogłam od razu o niej opowiedzieć, gdyż nadal jestem pełna wątpliwości, czy ostatecznie to, co zaprezentował Hubert „Hunter” Gruszczyński, przypadło mi do gustu. Nie można jednak odmówić autorowi talentu oraz tego w jak płynny sposób potrafi przedstawić stworzoną historię, a co ważniejsze, połączyć ze sobą wątki, których w tym dziele jest naprawdę sporo. Historia Vaux i Michaela została porządnie napisana i to pod wieloma względami. Posiada ona wiele zalet, ale także nieliczne wady, które pomimo swojej rzadkości są na tyle istotne, że w ostateczności przeszkadzają w odbiorze. Dlatego tak problematyczne okazało się przedstawienie książki szerszemu gronu odbiorców. Bo jak napisać cokolwiek na jej temat jednocześnie nie zniechęcając, ale równocześnie nie zachęcając zbyt pochopnie? Mam świadomość tego, że powieść nie jest kierowana do wszystkich, że tylko nieliczny odnajdą w niej wartość, a co najważniejsze jedynie wybrani dotrwają do jej końca..
Urzekło mnie to, w jaki sposób autor postanowił rozpocząć swoją opowieść. W pierwszym rozdziale umieścił, jak się później okazuję, retrospekcję, w której poznajemy głównych bohaterów jako już dorosłych ludzi rozmawiających ze sobą, wspominających dawne czasy. Staje się to pretekstem do snucia historii życia Vaux i Michaela. Retrospekcję towarzyszą czytelnikowi przez całą treść, są przerywnikami pomiędzy ważnymi wydarzeniami z życia bohaterów. Buduję to niepewność, ciekawość i chęć poznawania dalszych losów. Są to jednocześnie fragmenty najlepiej przyswajalne, bowiem pozostała część książki nie jest już tak łatwa w odbiorze.
Na uwagę zasługuję to, w jaki sposób autor wykreował magię, obrzędy z nią związane i sposób jej użycia. Jest to najbardziej atrakcyjna strona książki oraz najmocniejszy atut tej powieści. Nie znajdziecie tutaj szablonowych rozwiązań, rzucania zaklęć posługując się różdżką, rzucania czarów czy uroków. Autor postanowił zbudować swój magiczny świat od podstaw i wyszło mu to nad wyraz dobrze. A, jako że jest to powieść z gatunku fantasty, to tym bardziej należą się słowa uznania. Niewielu autorów jest na tyle odważnych, aby wykreować coś nowego, coś nietuzinkowego. Wiążę się to z pewnym ryzykiem, z jakim postanowił się zmierzyć Hubert Gruszczyński. Według autora siła magii nie tkwi w wypowiedzianych słowach, ale w tych pisanych, a czar powoływany jest do istnienia dzięki specjalnemu atramentowi. Oprócz tego w świecie wykreowanym przez Huntera duszę zmarłych można przechowywać w specjalnych fiolkach, a dzięki takiemu zabiegowi mądrość umarłych może służyć kolejnym pokoleniom. Brzmi interesująco?
Opisy, opisy i jeszcze raz opisy. Tak w skrócie można opisać tę powieść. Jest ona przepełniona opisami, co nie każdemu może się spodobać. Autor z pieszczotliwością oddaję klimat i wygląd miejsc odwiedzanych przez czytelnika. Zarysowuje detale, opisuje je w sposób szczegółowy. Według mnie autor niektórym kwestiom poświęcił zbyt wiele czasu. Doceniam to, że zadbał o czytelnika i chciał opisać najwiarygodniej to, co sam stworzył, jednak na dłuższą metę to się niestety nie sprawdza. Nie ukrywam, że przez ten zabieg wielokrotnie musiałam zrobić sobie przerwę od powieści Gruszczyńskiego. Nie sposób przyswoić tego dzieło w jeden dzień. Jest to taki typ literatury, do której trzeba podejść z pełnym skupieniem, z pełnym oddaniem i z pełną świadomością przeznaczonego na nią czasu, aby cokolwiek z niej wynieść. Tu wydarzenia nie mkną w zawrotnym tempie. Tu jest czas na chwilę zastanowienia, czas na podziwianie wykreowanego przez autora świata.
Wspomniałam już o tym, że autor w swoim dziele porusza bardzo wiele wątków, co czyni tę powieść barwnym ptakiem. Niestety pisarz nie jest sprawiedliwy, gdyż niektórym kwestiom poświęcił więcej czasu niż pozostałym. Hunter porusza w dziele takie kwestie jak miłość, wojna, niewolnictwo, intryga polityczna, przyjaźń, oddanie, patriotyzm, służba w wojsku, nauka w szkole magii aż w końcu życie w więziennej rzeczywistości. Nie wydaje mi się, abym wymieniła wszytko to, do czego odwołuje się autor. Myślę, że w powieści znajduję się jeszcze więcej ważnych sprawach, o których trudno jest mówić. Potencjalny czytelnik musi wiedzieć o tym, że Gruszczyński w swoim dziele przedstawia sytuację niezwykle realistycznie i z nie ukrywaną brutalnością. Jest to zrozumiałe, bo w końcu jak oddać okrucieństwo wojny nie stosując się do wspomnianych zasad? To czyni tę pozycję zakazaną dla osób zbyt wrażliwych na krzywdę ludzką.
Wracając jednak do poruszanych przez autora wątków, niewiele jest mowy o tym, jak przebiegała edukacja Vaux, nad czym bardzo ubolewam, gdyż jej losy były dla mnie o wiele ciekawsze niż Michaela. Tymczasem to właśnie jemu autor poświęca najwięcej uwagi. Być może to dlatego, książkę nie potrafiłam docenić. Jest w niej zbyt wiele opisów wziętych z życia Michaela, którego los rzuca w sidła wojny. Oczywiście wojna sama w sobie jest tematem, o którym można napisać w sposób nie tyle ciekawy, ile kontrowersyjny, jednakże mam wrażenie, że autor nie wykorzystał odpowiednio tego, w jakich okolicznościach znalazł się główny bohater. Te niedociągnięcia ostatecznie przerodziły się w niedosyt, który pozostał po zakończeniu lektury i którego niezwykle trudno jest się pozbyć. Żywię nadzieję, że w kolejnych częściach trylogii „Wielki układ”, do której należy „Racja stanu”, autor w jakiś znany tylko jemu sposób, wynagrodzi mi wszystko to, co uważam za nierozwinięte.
Ów niedosyt poniekąd wynagrodziły mi zalety, których w ostatecznym rozrachunku książka posiada o wiele więcej niż samych wad. Otóż dla osoby, która nie lubi „babrać” się w wątkach romantycznych, było wielką przyjemnością nie musieć takowej ze szczegółowością charakterystyczną dla tego autora, poznawać. Autor potraktował ten wątek po macoszemu, nie pogłębiał go zanadto i w ten sposób nie naraził się na niechęć czytelników. W końcu pisarz opowiada o ważniejszych kwestiach niż o miłości. Nie podobały mi się natomiast sceny erotyczne, których opisów tu nie znajdziecie. Kilka razy dochodzi do zbliżeń, ale autor ich nie opisuje, jakby bał się wgłębiać w ten temat, albo może po prostu nie jest w tym dobry. To niewielka wada, na którą w ostateczności można przymknąć oko, ze względu na to, że jak już wspomniałam wątek miłosny nie gra tu głównej roli. Ponadto bohaterowie, jak i świat zostali wykreowani z niezwykłą poprawnością, co jest kolejnym dowodem na to, jak wielki talent posiada autor. Zarówno Vaux, jak i Michael posiadali coś, co sprawia, że postacie stają się nam bliższe, bardziej wiarygodne. Mowa tu o przeszłości, o trudnych przeżyciach, które rzucają cień na ich dotychczasowe życie. To, co przeżyli, trwale utkwiło w ich psychice, a dzięki temu autor stworzył sobie idealnie warunki do stworzenia w książce tego, co tak bardzo doceniam. Mianowicie, chodzi mi tu o przemianę głównych bohaterów, których poznajemy jako dzieci i towarzyszymy im aż do dorosłości. Jako osoba, która docenia wszelkie metamorfozy, przemiany wykreowane w literaturze byłam tym zabiegiem niezwykle usatysfakcjonowana. Ten okres, nie jest w książce rozwleczony. Autor w sprytny i płynny sposób przeniósł wydarzenia w czasie, a czytelnik ma wrażenie, że towarzyszy bohaterom od dawna, a tymczasem okazuję się, że znamy ich dopiero przeszło sto stron.
„Racja stanu” jest powieścią, o której czytelnicy długo pamiętają. Jest w niej coś, co nie pozwala o niej zapomnieć. Czy chodzi o fabułę? Czy chodzi o nowe spojrzenie na magię? A może ten nieznośny niedosyt, który pojawia się zaraz po zamknięciu książki? Tego nie jestem w stanie określić, gdyż dla każdego to zawsze będzie coś innego. Doceniam wkład, jaki autor włożył w stworzenie tej książki, a biorąc pod uwagę, że jest to jego debiutanckie dzieło, jestem skłonna stwierdzić, że to jeden z najlepszych debiutów, jakie ostatnio czytałam. Warto poświęcić mu chwilę uwagi, zwłaszcza gdy jesteś wymagającym czytelnikiem, a jednocześnie pełnym cierpliwości. Siła w „Racji stanu” tkwi w bohaterach, którzy są wiarygodni, a przede wszystkim w świecie, jaki stworzył Hunter. Pomimo tego, iż rozległe opisy nie ułatwiają lektury, warto dać powieści szansę.