Rysujemy buźki – czyli kolejna konferencja „Serce Dawida” i kolejne spotkanie z wizualizacją myśli
Jak już pisałam w recenzji poprzedniej książki tego autora („Ogień w moim sercu. Zdumiewająca podróż do krainy modlitwy”),Johannesa poznałam na konferencji „Serce Dawida” w 2018 roku, gdzie był głównym mówcą. Byłam wówczas pod dużym wrażeniem jego wykładów, a szczególnie sposobu formułowania myśli. Mianowicie: Johannes używał pisaka i kartek, kreślił buźki, schodki, strzałki, wizualizował nie zawsze proste treści teologicznie, dzięki czemu stawały się one łatwiejsze do przyswojenia. W tym roku również powtórzył ten patent na kolejnej konferencji z serii „Serce Dawida”, a ja znów powtarzam z aprobatą zdanie Einsteina: „Jeśli nie potrafisz wytłumaczyć czegoś w prosty sposób, to tak naprawdę tego nie rozumiesz”, i dokładam do tego kolejny rok mojego doświadczenia z przygotowaniem maturzystów do egzaminu dojrzałości, kiedy to podczas zajęć każdorazowo wszelkie kwestie tłumaczę w oparciu o ryciny, kształty, kontury i linie. (Śmieję się zawsze, gdy uczeń zabiera do domu kartkę z moimi bazgrołami, na której nie ma ani jednego wyrazu, i uważa to za najbardziej wartościową notatkę).
Jednak styl opisywanej książki Johannesa jest inny niż styl jego wykładów. Książka stanowi trochę esej filozoficzny, trochę refleksje przeplatane cytatami z poezją i Biblii czy też traktat wynurzający się z obserwacji świata i własnego życia. Jest więc niełatwa w odbiorze, wymaga uwagi i skupienia.
Okładka z lwem
W polskim wydaniu (Wydawnictwo Esprit) okładka doskonale koresponduje z zawartością książki. Sprawdziłam zagraniczne edycje. Żadna z nich nie pokazała tak dobitnie, jak edycja polska, potrzeby zwrócenia większej uwagi na fakt, że Bóg jest nie tylko delikatnym barankiem, składającym swoje życie w ofierze, ale też jest lwem, którego nie można opanować rozumem. Czarne tło okładki dodatkowo potęguje wrażenie istnienia pewnego rodzaju otchłani, co uświadamia nam, że człowiek, choćby bardzo się wysilił, nigdy nie dorówna potędze Boga ani jej nie zrozumie.
(...)
Moim zdaniem…
Wszystkie wymienione wyżej fakty łączą się ze sobą, przeplatają i sprawiają, że „ufam” książce Johannesa, chociaż nie zawsze zgadzam się z jej treścią. Gdy autor pisze o kwestiach trudnych, które rodzą we mnie opory, mam ochotę powiedzieć „moim zdaniem tak nie jest”, ale…wtedy właśnie zdaję sobie sprawę, że to dokładnie to, o czym pisze Hartl: że dzisiejszy świat nie ma autorytetów. Że każdy w Internecie może napisać „moim zdaniem”, że mamy czelność wyrażać nasze opinie wobec osób, które poświęciły całe życie, aby badać dane zagadnienie, i nie czujemy żadnego zażenowania. Że dziś naszym bogiem jest nasze zdanie, nasza opinia, „wyrażanie siebie”. Że czujemy się bogami naszego życia, bo wszystko mamy pod kontrolą.
"Kręcenie się człowieka wokół własnego ego to choroba dzisiejszych czasów. Zataczamy przy tym tak wąskie kręgi, że stajemy się oszołomieni".
Kiedy Hartl napisał o selfie na tle Kanionu, od razu przejrzałam swoje zdjęcia na Instagramie i Facebooku. Mam tam zdjęcia natury i innych pięknych rzeczy, ale w przeważającej większości moje fotografie przedstawiają mnie. No więc – miał rację.
"Przed Wielkim Kanionem stoi turysta i robi zdjęcia. Nie fotografuje on jednak kanionu, ale samego siebie. W czasach selfie zabytki architektoniczne, dzieła sztuki w muzeach i zapierające dech w piersiach cuda natury są jedynie tłem dla nas samych".
Bój się Boga!
Jedną z głównych tez książki jest przekonanie, że mądrość zaczyna się od bojaźni Bożej. Ale jak to? Bóg jest groźny? Gniewny? Budzi strach? Te Jego przymioty znajdowały się, przyznam, na ostatnim miejscu mojej listy z cechami Boga. Tymczasem konieczna jest zmiana takiego stanu rzeczy, bo to, jak myślimy o Bogu, ma kluczowe znaczenie dla naszego życia. Powinniśmy myśleć o Nim w sposób godny Jego majestatu.
"Mądrość i poznanie mają swoje źródło w głębokiej bojaźni Bożej, a nie w fałszywym spoufalaniu się. Przyszedł czas, by stanąć wobec takiego Boga, jaki naprawdę jest, nie umniejszając ani nie pomijając żadnego z Jego przymiotów, które nie licują z naszym ego albo bez których jest nam wygodnie".
Bóg musi budzić w nas strach, inaczej nie będziemy czuli przed Nim respektu, nie będziemy mogli Go podziwiać. Ale nie chodzi o lęk, nie chodzi o powrót do średniowiecznych postaw. Chodzi bardziej o świadomość. Jeśli będziemy traktować Boga wyłącznie jak „kumpla”, zniknie nam z oczu widzenia Jego świętość i „inność”.
"Nie ogarnia nas podziw w stosunku do czegoś, wobec czego nie odczuwamy swoistej bojaźni".
"Kocham morze, ale jednocześnie się go boję. I tylko dlatego, że się go boję, mogę je naprawdę podziwiać. Nie chodzi tu o zwykły strach, ale ogółem głęboki szacunek".
Bóg nieokiełznany
Książka „Bóg nieokiełznany. Jak opuścić strefę duchowego komfortu” jest niewątpliwie ważną pozycją. To taka przeciwwaga dla współczesnych prądów kultury, skupiająca się na niepopularnych dziś aspektach Boga. W pełni zgadzam się z tym, że Bóg, którego pojmuję, przestaje być Bogiem. Natomiast Bóg nieokiełznany, wobec którego czuję bojaźń, jest potężny i ta świadomość powinna nam nieustannie towarzyszyć. Nie jest łatwo oddać stery swojego życia Bogu, poczuć się bezradnym wobec Jego potęgi – i to właśnie jest nasze zadanie, owo „wyjście ze strefy komfortu duchowego”.Podejmiesz wyzwanie?
całość na EMUNA.PL