Na trzy głosy o wykluczeniu

LubimyCzytać LubimyCzytać
14.04.2015

(materiały wydawnictwa)

Na trzy głosy o wykluczeniu

Autorzy najbardziej poczytnych szwedzkich książek przyzwyczaili nas do pewnego obrazu Szwecji. Tak dobrze znamy sielskie, pełne bezpieczeństwa Bullerbyn. Rozpoznajemy sceny zbrodni, policyjne śledztwa i rozwiązane zagadki z popularnych kryminałów. Obraz Szwecji, jaki wyłania się z debiutanckiej powieści Antona Marklunda "Przyjaciele zwierząt", jest zupełnie inny

Bo tam, „w głębi lądu na północy Västerbotten”, właściwie nie dzieje się nic. Miasteczko Boliden pustoszeje, zostają tu głównie bezrobotni i ich skutery śnieżne. Cytując słowa bohaterki powieści, szwedzka północ to miejsce, gdzie „alkohol może stać tak, żeby było go widać, a wiersze leżą gdzieś ukryte w szafce z bielizną”. Rozległe krajobrazy regionu nie przywodzą na myśl wolności i przestrzeni, wręcz przeciwnie – dojmująca pustka sprawia wręcz klaustrofobiczne wrażenie. W powieściowym Boliden wydaje się też nie działać skandynawskie prawo Jante, według którego wszyscy powinni czuć się równi. Tymczasem wszyscy troje bohaterów, Mona, Lennart i Johannes, czują się wykluczeni i oceniani, każde z nich jednak odbiera to i „przetwarza” na inny sposób. 

Wszystko zaczyna się w zimowy dzień, kiedy staruszka przewraca się na oblodzonym chodniku. Zdarzenie obserwuje czterech nastoletnich chłopców. Zamiast pomóc kobiecie, chłopcy najpierw bawią się jej balkonikiem, a potem kradną jej torebkę z kilkoma tysiącami szwedzkich koron. Jednym z nich jest autystyczny Johannes, który nie potrafi zrozumieć, gdzie w swoim zachowaniu popełnił błąd, przez co nie może zapobiec tragedii. Od czego jednak zaczęło się tak naprawdę? O tym, jakie sploty wydarzeń doprowadziły do katastrofy, opowiada na trzy głosy troje narratorów: Johannes oraz jego rodzice, Mona i Lennart.

W powieści centralnym problemem jest nie tylko autyzm. Na pierwszy plan wysuwa się też walka z rzeczywistością, którą codziennie musi toczyć cała rodzina, ale która jednak spaja ich niezwykłą miłością. Choć autor sprawnie wykreował sylwetki postaci tak, że nie sposób jednoznacznie oceniać ich zachowania, to pytanie, kto ponosi winę za zaistniałą sytuację, wydaje się wybrzmiewać w tle niemal w każdym rozdziale.

Marklund porusza nie tylko ważne kwestie, ale robi to też w niezwykłym stylu. Język, którym przemawiają jego bohaterowie jest właściwie bardzo prosty, lapidarny, zdania są krótkie, często wiele w nich powtórzeń. Wbrew pozorom to właśnie ta cecha okazała się dużym wyzwaniem podczas tłumaczenia powieści, bo to właśnie niuanse odgrywają wielką rolę. Tak jak anegdotyczny trzepot skrzydeł motyla może wywołać burzę piaskową, tak w rodzinie Johannesa z pozoru zupełnie nieszkodliwe słowa mogą ostatecznie doprowadzić do tragedii. 

U Marklunda na pełny obraz składają się drobne elementy: kot u weterynarza, pudełko z Jokkmokk, karteczki radości, zmutowany ziemniak, wyrwane z kontekstu wypowiedzi rodziców, lis przebiegający drogę. Praca nad przekładem wymagała ode mnie kilkakrotnej lektury tekstu, ale za każdym razem oddziaływał na mnie równie mocno. Wobec oszczędności stylu zaskakuje zróżnicowany charakter poszczególnych partii w powieściowym trójgłosie: dziecinna narracja Johannesa, liryczne opisy Mony oraz  pełne goryczy wynurzenia Lennarta. Prostota oraz liczne retrospekcje, nietrzymające się żadnej chronologii okazały się świetnym narzędziem do budowania napięcia; śmiało mogę stwierdzić, że Przyjaciele zwierząt to jedna z najlepszych i najmocniejszych szwedzkich powieści, jakie czytałam. 

Zarówno ze sposobu pisania Marklunda, jak i z wywiadów, które udzielił w szwedzkich mediach można odnieść wrażenie, że to pisarz, któremu można zaufać. Przez ostatnich kilka lat studiował wiele kierunków, między innymi matematykę, fizykę, pedagogikę i biologię. W swoim CV wpisuje zarówno pracę w barze z kanapkami, jak i zawodowe śpiewanie piosenek o zwierzętach. Ale sam przyznaje, że nie żałuje żadnego swojego wyboru. Inspiracją do napisania powieści „Przyjaciele zwierząt” były natomiast jego kilkuletnie doświadczenia z pracy w roli asystenta takich osób jak między innymi Johannes, a niektóre sceny przypominają to, czego był świadkiem, kiedy sam chodził do szkoły. Bohaterowie i otoczenie przedstawione w powieści są tym bardziej wiarygodne, że czterdziestoletni dziś Anton Marklund sam pochodzi z okolic Skellefteå, więc wydaje się, że doskonale zna atmosferę miast, „gdzie nic nie przydarza się bezrobotnym, żeniącym się między sobą rodzinom na skuterach śnieżnych”. O takiej społeczności ma być też kolejna książka Antona Marklunda, nad którą autor kończy pracować.

Autorką tekstu jest Natalia Pecyna – tłumaczka książki, zafascynowana Szwecją (http://szwecjoblog.blogspot.com/).

 


komentarze [2]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
awatar
konto usunięte
14.04.2015 12:09
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

LubimyCzytać  - awatar
LubimyCzytać 14.04.2015 11:14
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post