Pożeracze fabuł, koneserzy i niepraktykujący
Czytelnik należy w społeczeństwie do zacnej, czytającej mniejszości, jest zatem gatunkiem zasługującym na szacunek i ochronę. Przy tym każdy czytelnik to niepowtarzalna istota, obdarzona unikatową wrażliwością, inteligencją, określonym bagażem życiowych i lekturowych doświadczeń. Podciąganie tak niepowtarzalnego fenomenu pod jakieś z góry określone kategorie byłoby działaniem ryzykownym, jeśli nie zwykłą bezczelnością. Mimo wszystko zaryzykuję. Oto kilka podstawowych typów czytelników, napotykanych przeze mnie od lat:
Pożeracz fabuł – to typ najpospolitszy, dominujący we wszystkich grupach wiekowych. Charakteryzuje go zamiłowanie do wciągającej fabuły, czyta dużo i szybko, najchętniej całe serie. Forma prozy, jej wartość artystyczna mają dla niego znaczenie drugorzędne. Walory literackie (które często utożsamia z „opisami przyrody”) toleruje, byle nie przeszkadzały zbytnio w śledzeniu perypetii bohaterów. Typ pożeracza jest bardzo lubiany przez wydawców i pisarzy, zwłaszcza tych, których specjalnością jest literacki fast-food. Pożeracz ma najczęściej specjalizację gatunkową: fantastyka, sensacja, kryminał, romans (płeć nie jest bez znaczenia). Przeczytane książkę ocenia lakonicznie, najczęściej metodą zero-jedynkową, używając określeń: „fajna” lub „niefajna”. I sięga po następną.
Ze względu na stosunek do ulubionych książek i ich autorów pożeraczy można podzielić na dumnych i zawstydzonych. Ci dumni (lub dumne) uważają, że ich ulubieni pisarze są twórcami wybitnymi, wspaniałymi, jedynie przez czystą zawiść i złośliwość niedocenianymi przez wrednych, zarozumiałych i zakompleksionych krytyków. W ich przekonaniu literacką Nagrodę Nobla w pierwszej kolejności powinna otrzymać Jodi Picoult, w następnej może James Patterson, ale już na pewno nie jakiś nikomu nieznany Francuz, którego książek nie można nigdzie kupić (bo pewnie przynudza). Z kolei pożeracz zawstydzony wie, że jego codzienna strawa to raczej literacka kaszanka niż foie gras. Dlatego w miejscach publicznych nie eksponuje okładek czytanych książek (czasem dla niepoznaki obłożonych w nieprzezroczysty papier), a od czasu do czasu sięga po strawę stojącą na wyższej półce w literackiej hierarchii (wtedy okładkę eksponuje). Stawia wówczas najczęściej na klasykę lub docenione nowości. Lektura trwa wiele dni, jest mniej przyjemna, ale za to pozwala z podniesionym czołem i poczuciem dobrze spełnionego obowiązku zaraz potem pochłonąć w jeden dzień (i ewentualnie nieprzespaną noc) nową, absolutnie wspaniałą, sto dwudziestą pierwszą powieść w dorobku Grahama Mastertona.
Koneser – czyta wyłącznie dzieła ambitne, trudne, chwalone przez krytykę. Uwielbia eksperymenty językowe, oniryzm, gry intertekstualne oraz wszelkie inne narracyjne komplikacje. Literatura to dla konesera nie jakaś tam rozrywka, ale poznawcza przygoda, wędrówka trudnym szlakiem niebanalnych doznań, analogicznych do tych, jakie zapewnia teatr, filharmonia czy opera. Niestety, jak wiadomo, duża część bywalców tych zacnych miejsc to pozerzy, snobujący się na odbiorców elitarnej sztuki. Podobnie bywa z wysokoartystyczną literaturą. Dlatego stwierdzenie, ile rzeczywiście jest konesera w koneserze, bywa trudne. Bardzo często mamy do czynienia po prostu z pseudokoneserem, który to gatunek dość powszechnie występował w PRL-u. Przekazy historyczne mówią np. o licznych młodych ludziach obnoszących się w 1969 roku w centrach dużych miast z egzemplarzem właśnie wydanego „Ulissesa” Joyce'a. Na szczęście pseudokoneser to gatunek słusznie ginący, w czym duża zasługa płci pięknej, w przeważającej liczbie preferującej książki prawdziwie poruszające i nie pozwalającej sobie zaimponować jakimiś niestrawnymi cegłami, obnoszonymi po uczelnianych korytarzach przez wątłych okularników.
Niepraktykujący – wbrew pozorom „czytelnik niepraktykujący” to żaden oksymoron, ale bardzo istotny element rynku wydawniczego, gdyż książki nie tylko lubi i ceni, ale - co najważniejsze - również je kupuje. Tyle tylko, że ich wcale (lub prawie wcale) nie czyta. Powodów jest mnóstwo: od zmęczenie po wyczerpującej pracy/nauce, do zmęczenia w trakcie wypełnionego innymi atrakcjami urlopu. W lekturze przeszkadza też rodzina, sąsiedzi, domowe obowiązki, a nie pomaga poczta mailowa ani serwisy społecznościowe, zwłaszcza gdy są sprawdzane kilkanaście razy dziennie. Na obronę niepraktykujących trzeba przyznać, że na ogół dość często zapewniają o swoim stanowczym zamiarze zwiększenia czytelniczej aktywności. Nie do końca tylko wiadomo, kiedy dokładnie miałoby to nastąpić. Terminy padają bardzo różne: najbliższy weekend, najbliższy długi weekend, urlop, wiosna, lato, w skrajnej wersji – dopiero emerytura. Póki co, półki niepraktykujących zdobią liczne, dziewicze tomy – z reguły ładnie wydane, w gustownej twardej oprawie, bo przecież wszelkiego rodzaju wydawnictwa albumowe, dzieła wybrane i zebrane adresowane są głównie do nich.
Interesującym podtypem grupy niepraktykujących są byli czytelnicy. Niezależnie od tego, czy mają lat 60, 40 czy 25, w swoim życiu bardzo dużo przeczytali, a miało to miejsce „kiedyś”. Obecnie ogromnie by chcieli czytać, ale po prostu nie wyrabiają, z powodów jak wyżej. Charakterystyczną cechą byłych czytelników jest podawanie przy okazji każdej dyskusji o książkach kilku tych samych tytułów, które (przed laty) zrobiły na nich ogromne wrażenie. Najczęściej wymieniane w takich sytuacjach, wręcz „dyżurne” powieści to „Mistrz i Małgorzata” oraz „Zbrodnia i kara” (choć zdarza się i „Głód” Hamsuna, i opowiadania Hrabala). Ciekawostką jest fakt, że byli czytelnicy bardzo chętnie opowiadają także o swoich innych, licznych pasjach, takich jak występy w amatorskim teatrze, długie wyprawy rowerowe czy twórczość poetycka. Na dobrą sprawę to niemal ludzie renesansu – niemal, gdyż wszystkie te godne podziwu i uznania, fascynujące czynności wykonywali, niestety, w odległym „kiedyś”.
Zaznaczam, że opisane obserwacje poczyniłem na zupełnie niereprezentatywnej próbie swoich znajomych, znajomych znajomych, a także zupełnie nieznajomych, których biblioteczkom (i zachowaniom) przyjrzałem się w celach badawczych. Oczywiście wymienione kategorie nie stanowią żadnego wyczerpującego katalogu, gdyż nie są to przecież typy jedyne. Można by dodać: na szczęście.
komentarze [85]
Oj, ZaaQu miły:)
Zaliczanie nie kojarzy mi się z tym samym co Tobie - stąd nieporozumienie. A na pewno nie kojarzy mi się z seksem. Poza skojarzeniem zawodowym, bo słowo zaliczanie kojarzy mi się ze zdawaniem np. kolokwium, to jeszcze kojarzy mi się również z odfajkowaniem, odhaczeniem, odp...niem itd. Stąd moja niezgoda na takie traktowanie książki. I tyle!
Tobie też...
mnie zawsze ciekawi co czytają Ci którzy mają obłożoną okładkę książki gazetą... Sama czytam bez okładek, ostatnio nawet zastanawiałam się czy nie obłożyć bo ciut uległa zniszczeniu.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postUżytkownik wypowiedzi usunął konto
Nie czuję się obrażona, bo każdy ma oprawo do swojego zdania. Zgadza się, że mało jest dobrych tekstów, a więc bawimy się tym co jest. Każdy temat można potraktować humorystycznie.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Jestem pożeraczem fabuł. Czasem czytam dla zabicia czasu, czasem dla poszerzenia zainteresowań, dla ładnych widoków, podróży... Dumna ze swoich ulubionych autorów, raczej się nie wstydzę - czytam bo lubię i to co lubię, właściwie co wpadnie w ręce, co zrobić. Lekturami, których wydaje mi się, że mogłabym się wstydzić po prostu nie jestem zainteresowana.
Hm lubię MIEĆ...
Użytkownik wypowiedzi usunął konto
To znaczy, że wszyscy którzy zechcieli się tu wypowiedzieć to szkolna dziatwa lub wielbiciele/wielbicielki miałkiej rozrywki?
Wyluzuj Mosadi, spróbuj znaleźć w sobie radość z tego, że czytasz.
Poza tym obowiązku odpowiedzi na takie artykuły nie ma :-))
Może zaproponujesz portalowi jakiś temat nie z gazetki szkolnej.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Nie jestem zwolennikiem poglądu, że ludzie którzy czytają są z jakiegoś powodu lepsi od tych, którzy tego nie robią. Skoro jednak taka teza w artykule padła chciałabym zgłosić pewien postulat.
Otóż ci co czytają niech mają tylko 5-cio godzinny dzień pracy. Cel oczywisty – więcej czasu na lekturę.
A wracając do meritum to jestem osobnikiem należącym do gatunku pożeraczy...
Każdy z nas jest pożeraczem fabuł, gdyż większość książek zawiera jakąś fabułe, czy to będą książki Dostojewskiego, Grocholi, , Cabre, Gene Wolfe, czy Hermanna Hesse. Ale niektóre z nich zawierają coś jeszcze. I właśnie to coś jeszcze jest najważniejsze.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
@bookpositive:)
Błagam! Nie zaliczaj książek!
Serdeczności
Przepraszam, ale bibliofilii nie ma w międzynarodowej klasyfikacji chorób. Więc... Co nie jest zabronione - jest dozwolone :p
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
@ZaaQ
Pomimo maksymalnie włożonego wysiłku nie zrozumiałem:/
serdeczności:)
@Kaliber48
Przepraszam za zawiłe sformułowanie.
Bibliofilia nie jest okreslana jako jednostka chorobowa w zakresie zaburzeń preferencji seksualnych i nie jest ujęta w prawie karnym. A w spoleczeństwie demokratycznym obywatel może wszystko, co nie jest zabronione. Więc...
Jeśli chce, to może książki zaliczać :)
Usmiechu życzę
Oj, nieco płytko i po łepkach pisane!
A gdzie:
- czytelnik-kolekcjoner - czyta (co warto podkreslić) i kolekcjonuje różne tłumaczenia tej samej książki / różne wdania polskie tejże / wydania w różnych językach albo serie np. Don Kichot i Sancho Pansa, Kameleon, Nike itp.,
- czytelnik geograficzny: czyta literaturę z konkretnego kraju lub kontynentu,
- czytelnik lokalny:...
czytelnik antysnob totroche jak czytelnik-hipster ;)
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
A właśnie wprost przeciwnie!
Czytelnik-antysnob nie trąbi na prawo i lewo, o tym, co czyta, nie zachęca do lajkowania swych wynurzeń na mordoksiążce ani innych takich.
Rzadko o tym mówi i tylko w celu zachęcenia innych do lektury albo przyłapany i zapytany przez przyjaciół.
Dumny pożeracz fabuł :)
Czytam same dobre książki, to inni się nie znają :)))