Bretania prawie od A do Z... według Niny George

LubimyCzytać LubimyCzytać
24.04.2015

Autorka bestsellerowego Lawendowego pokoju, którego akcja rozgrywa się w Prowansji, wzięła na warsztat kolejny malowniczy region Francji. Tym razem Nina George zaprasza nas do Bretanii - ojczyzny rybaków i marynarzy, słynącej ze wspaniałej kuchni i ekscentrycznych mieszkańców.

Bretania prawie od A do Z... według Niny George

Księżyc nad Bretanią to czarująca opowieść o Marianne - niedoszłej samobójczyni, której los daje szansę na nowy start własnie w Bretanii - w małej wiosce rybackiej. Marianne zakosztuje tam życia, jakiego dotąd nie znała. 

Na końcu książki Nina George zamieściła krótki przewodnik po Bretanii, w którym z przymróżeniem oka opisuje ten wspaniały region. Przeczytajcie go, a z pewnością nie będziecie już mieli wątpliwości gdzie (i z jaką książką) spędzić zbliżający się długi weekend ;-)

ARMORYKA

Armoryka (Aremorica), nadmorska kraina, wbija się w surowy Atlantyk niczym szpony smoka. Dwa tysiące czterysta kilometrów poszarpanej linii brzegowej, a za nią szary, granitowy ląd z lasami i kaplicami – nie, to nie jest już Francja, to Bretania, kraina Ankou, menhirów, czarodziejskich lasów, galettes, dud i celtyckich korzeni. Ten najdalej na zachód wysunięty rejon Francji, podbity niegdyś przez Irów i Greków, później przez Celtów i Anglosasów z Brytanii, w końcu niezależne królestwo zamieszkane przez żeglarzy, rolników i druidów, posiada swoją własną historię – która do dziś kształtuje często zupełnie niefrancuskie cechy tej krainy, toczącego się w niej życia i mieszkańców.

BAR TABAC

To kawiarnie, restauracje, punkty przyjmowania zakładów, kioski z papierosami i gazetami, bary sportowe oraz gminne punkty informacyjne w jednym: bar tabac, bistra z wyszynkiem i monopolem na sprzedaż papierosów. Najlepszy sposób, żeby nie zyskać sobie sympatii jako przyjezdny w danej miejscowości czy dzielnicy, to nie pojawiać się regularnie w bar tabac na kieliszeczek różowego wina albo wchodząc tam, nie powiedzieć głośno Bonjour!

BRETOŃSKI (BREZHONEG)

Język bretoński (ar brezhoneg), który brzmi niczym taniec kaszlących głosek, uchodzi za ostatnią używaną na kontynencie europejskim odmianę celtyckiego i jest spokrewniony z językiem walijskim. Od początku XX wieku wraz z wprowadzeniem obowiązku szkolnego był systematycznie rugowany jako „bydlęca mowa”. Kto go używał, tego uważano za głupka i wieszano mu na szyi drewniak. Dziś około stu siedemdziesięciu tysięcy Bretończyków mówi bretońskim swoich przodków, w tak zwanych szkołach Diwan dzieci od 1985 roku znowu mogą uczyć się tego języka. W północnej Bretanii dwujęzyczne szyldy z nazwami miejscowości (np. Concarneau – Konk Kerne) dowodzą, że Bretończycy są dumni ze swoich korzeni.

CIASTO MAŚLANE – KOUIGN AMAN

Ciasto maślane to bretoński wyraz buntu – przeciwko kościelnemu zakazowi pieczenia ciast w okresie postu. Niezrażeni piekarze z Douarnenez stworzyli pierwszy bretoński kouign aman (wym.: kłiniamą). Składa się on (pierwotnie w równych proporcjach!) z mąki, jaj, lekko solonego masła (demisel) i cukru pudru (semoule). Ciasto jest wielokrotnie warstwowo układane i wałkowane. Każda piekarnia strzeże swojego własnego ulepszonego przepisu niczym skarbu narodowego.

DUMA

Bretończyk hołduje regionalnej dumie, skierowanej przeciwko Francji, Paryżowi i wszystkim politykom, ale reszcie świata okazuje gościnność. Mieszkańcy Bretanii są dumni ze wszystkiego – z wybrzeża, z jedzenia, z czarno-białej flagi, z długich plaż, z lokalnych produktów, muzyki i sztuki (malarstwa i ceramiki), z umiejętności żeglarzy. Są dumni nawet ze swojej dumy, a także prostolinijności oraz ruchu okrężnego.

FEST-NOZ

Od lat sześćdziesiątych wiejskie nocne święta należą do ulubionych rozrywek turystów w lipcu i w sierpniu: je się, pije i tańczy (często tańce w korowodach) do dźwięków dud, oboju, harfy i elektrycznej gitary. W każdy czwartek tygodnik „Le Trégor” zapowiada najbliższe fest-noz w regionie.

GALETTE

Galette lub crêpe de blé noir to dla Bretończyków potrawa narodowa, coś jak kiełbasa dla Polaków. Tych cieniusieńkich naleśników nie robi się z mąki pszennej, tylko z gryczanej (blé noir). Smaży się je na gorącym kamieniu lub na żelaznej patelni, smaruje słonym masłem i nakłada słone nadzienie. Klasyk to galette compléte: starty ser, gotowana szynka i jajko sadzone, a do tego fajansowy kubek pełen cidre doux (czyli słodkiego cydru; wersja wytrawna wytrząsa plomby z zębów!). Rzucony na szafkę kuchenną galette zapewnia powodzenie po przeprowadzce do nowego domu. Byle bez jajka!

KILKA BRETOŃSKICH SŁÓWEK:

Armor – Kraina Morza

Argoat – Kraina Lasu

Kenavo – do widzenia

ker – wieś, kilka domostw, przysiółek

lan – uświęcone miejsce, pustelnia, opactwo

loc – pustelnia, miejsce odosobnienia

salud – cześć

ty – dom

yec’hed mat – na zdrowie

KUCHNIA

Zupa rybna, muszle Świętego Jakuba, ostrygi (przede wszystkim belon plâtes), homary, małże z frytkami, żabnica i inne owoce morza to specjalności Bretanii. Do tego dochodzą jabłeczniki (cydr albo lambig, bretoński calvados), bretońskie piwo, a nawet whisky! Bretania nie jest tradycyjnym rejonem upraw winorośli, ale Muscadet Sèvre et Maine, który wytwarza się nad bretońskim odcinkiem Loary, bezwarunkowo zasługuje na polecenie. Choć w ciągu dnia Bretończycy preferują kieliszeczek rosé.

Słone łąki wybrzeża nadają delikatnej jagnięcinie, a także warzywom i krowiemu mleku, z którego wytwarza się wspaniałe bretońskie masło, niezrównany smak.

Sól z salin w Guerande (Gwen Ran) uchodzi z kolei za jedną z najlepszych soli kuchennych na świecie.

Supermarkety oferują obfity wybór lokalnych produktów, a ich jakość jest najlepsza w całej Francji. Jeśli nocować będziecie w hotelu z bufetem na śniadanie, uwaga na jajka. Są nieugotowane, urządzenie do gotowania dla gości znajduje się zwykle obok tostera.

LEGENDA O ŚWIĘTYM GRAALU

Przez gęste poszycie lasu obok Paimport pod Rennes przedzierali się ponoć rycerze Okrągłego Stołu, poszukując Świętego Graala. Choć prawa do legendy o królu Arturze roszczą sobie zarówno Bretończycy, jak i Brytowie, to pierwszą opowieść o nim napisał Francuz, osadzając historię o Lancelocie, Excaliburze i Merlinie w Bretanii. Stamtąd Artur udał się na wyspę Avalon, Wyspę Jabłek, po drugiej stronie życia i śmierci, gdzie włada wróżka Morgana. Tam na każdego zmarłego czekają odmładzające jabłka, by któregoś dnia mogli powrócić...

MARYNARSKIE PODKOSZULKI

Pablo Picasso i Coco Chanel pozowali kiedyś w biało-granatowych podkoszulkach w paski dla bretońskiej manufaktury Saint James, tworząc z elementu stroju rybaka obiekt modowego pożądania. Na wieszakach sklepów w nadmorskich miejscowościach paski kołyszą się wszędzie, w tysiącach odmian, pośród nieustannie wiejącego wiatru. Kto je nosi, na dziewięćdziesiąt pięć procent jest turystą. Prawdziwa koszula bretońskiego rybaka wygląda tak: listwa z guzikami jest od spodu (żeby nie zahaczała się o nią sieć), rękawy są trochę przykrótkie (żeby nie ubrudziły się podczas wyciągania ryb), a w kieszonce idealnie mieści się paczka Gauloises. Ach, i jest jednobarwna.

MEGALITY

Kult słońca? Zamienieni w kamień wojownicy? A może grobowce? Bretońskie menhiry (ustawione pionowo kamienie) i dolmeny (stoły z kamieni, megality) są starsze od piramid. Tych pierwszych jest pięć tysięcy, tych drugich tysiąc. Te olbrzymie odłamki skał ustawiano na sztorc od połowy piątego tysiąclecia przed naszą erą. Pytanie, kto je ustawiał, kiedy i po co (na pewno nie byli to Celtowie, którzy przybyli później) rodzi mity i nocne wycieczki do kamieni. Większości z nich przypisuje się moc leczenia niepłodności.

PARYŻANIE

Bretania uchodzi za najbardziej zacofany region Francji i aż do dziś Bretończyka uważa się za absolutne przeciwieństwo kulturalnego paryskiego intelektualisty. Mieszkańcy francuskiej stolicy widzą w Bretończykach upartych, nieco ciężkich na umyśle chłopów, choć jednocześnie podziwiają ich (oczywiście utopijny) pierwotny, zdrowy, zanurzony w tradycji tryb życia pośród natury. Bretończycy zarzucają paryżanom pychę i arogancję oraz manualną nieporadność. Nigdy nie chwalcie przy Bretończykach Paryża, narzekajcie na niego, a zdobędziecie nowych przyjaciół.

PŁYWY

Nigdzie indziej pływy nie są tak potężne jak na bretońskim wybrzeżu Atlantyku – poziom wody może wzrosnąć lub opaść o czternaście metrów (Mont St. Michel), na dodatek pory przypływu i odpływu codziennie przesuwają się o dwadzieścia, trzydzieści minut. Dlatego Bretończycy czytają w gazetach godziny pływów: żeby podczas kąpieli w morzu nie znaleźć się nagle zbyt daleko, żeby podczas grillowania na plaży nie zostać zaskoczonym przypływem i żeby podczas amatorskiego wędkowania (dwutygodniowe pozwolenie za trzydzieści pięć euro) nie znaleźć się nagle w zupełnie suchej zatoczce.

PONIEDZIAŁEK

Kto nie ma w domku letniskowym lodówki, ten ma w poniedziałek pecha. Bowiem dla Bretończyków poniedziałek jest niedzielą – muzea i centra informacji turystycznej są nieczynne, podobnie jak banki, ponieważ są otwarte w sobotę, a także większość sklepów spożywczych, które działają w sobotnie przedpołudnia! Bretończycy robią zakupy na zapas w jednym ze świetnych supermarketów E.Leclerc albo na cotygodniowym targu. Tam oprócz żywności oferuje się przede wszystkim ubrania (między innymi damską bieliznę!). W niedzielny wieczór i w poniedziałek często nieczynne są także restauracje.

PRZERWA OBIADOWA

Pomiędzy dwunastą a drugą je się obiad – wtedy restauracje są pełne (lepiej zarezerwować wcześniej stolik!), ulice świecą pustkami, a sklepy są zamknięte. Poza tym Bretończycy nie lubią oddzielnych rachunków, podobnie jak gości, którzy bez pytania wybierają sobie stolik.

TANKOWANIE

Bretończyk tankuje zazwyczaj przy dystrybutorach przy supermarkecie i płaci w budce przy wyjeździe, u będących zwykle w świetnym humorze pracowników. Supermarkety są czynne tylko do dziewiętnastej czy dwudziestej, a na zdumiewająco nielicznych stacjach benzynowych można płacić wyłącznie kartą. Jednak według mojego doświadczenia na tych durnych stacjach nie działają ani karty debetowe, ani MasterCard. Krótko mówiąc: tankuj od razu po zakupach. I płać gotówką.

WIERZENIA I PRZESĄDY

Kurhany, tumuli, uchodzą za bramy do królestwa trolli, źródła za zwierciadła wróżek, a kapliczki zgodnie zamieszkują Dziewica Maryja, lokalny patron i tańcząca śmierć. W Małej Brytanii pogańscy potomkowie celtyckich przybyszów w pomysłowy sposób opierali się chrystianizacji i łączyli pasujące do ich życia elementy ze światów obu religii. Obok wiary katolickiej pomagało im siedem tysięcy siedmiuset siedemdziesięciu siedmiu świętych i patronów, którzy zajmowali się bólem zębów, kawalerskim życiem albo tonącymi statkami. Do tego jeszcze około trzydziestu tysięcy niezależnych druidów, uprawiających białą lub czarną magię czarownic oraz znachorów – duchowych uzdrowicieli.

Coroczne pardon w niemal każdej wiosce – procesja odbywana, by przeprosić za wszystkie grzechy minionego roku – to msza pod gołym niebem, która kończy się piknikiem pośród kalwarii, czyli kostnic pokrytych reliefami i rzeźbami ze scenami biblijnymi. Największe pardons odbywają się 19 maja ku czci świętego Iwa, patrona Bretanii i prawników. A ci, jak wiadomo, mają za co przepraszać.

źródło: materiały wydawnictwa


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
LubimyCzytać 24.04.2015 13:55
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post