Sąpierz: powrót do słowiańskości

Sonia  Miniewicz Sonia Miniewicz
08.11.2022

Z Katarzyną Puzyńską rozmawiamy o „Sąpierzu”, który ma właśnie premierę, o literaturze fantasy i powieściach paragrafowych. Autorka zdradza nam, jaki zwyczaj naszych przodków wyjątkowo przypadł jej do gustu, opowiada, jak wygląda dzień pełnoetatowej pisarki, i wyjawia, jaką ważną rolę w jej życiu odgrywają psy.

Sąpierz: powrót do słowiańskości Materiały wydawnictwa

[Opis wydawcy] „Sąpierz” do druga część serii „Grodzisko”. Postapokaliptyczny Nowy Świat spotyka się z magią słowiańskiego fantasty Starego Świata w jedynej w swoim rodzaju opowieści. Pozornie niepasujące do siebie elementy mieszają się w wybuchową całość, niczym w miksturze wołchwa. Czy kiedy wypełni się przepowiednia, znajdziesz się po odpowiedniej stronie? Tak czy inaczej, topór zakończy wszystko.

Kiedy jeden z bogów niefrasobliwie zapomni wspomnieć o najważniejszym sekrecie, można się spodziewać kłopotów. Nie inaczej dzieje się w dwóch bliźniaczych światach zawieszonych w nicości Rozstaju. Jeden z nich jest pełen magii, w drugim nigdy w nią nie wierzono. Jeśli jednak czegoś nie widać, nie znaczy, że tego nie ma. Kiedy obu światom grozi unicestwienie, uwierzyć w magię muszą nawet najwięksi sceptycy. Gorzej, gdy ratunek znajduje się w rękach pewnego zrzędliwego starca z drewnianą nogą (który jest tylko zwykłym katem), pyskatej Marzanny (która chętnie oddałaby swoją boską nieśmiertelność za kilka łyków dobrej ludzkiej niepewności istnienia) oraz pewnej kobiety (która, tak się złożyło, utknęła w zaświatach z dość gadatliwym rumakiem).

W Nowym Świecie większość ludzi wkłada magię między bajki. Są jednak wyjątki - kobiety, które z pokolenia na pokolenie strzegą ziemi przed potworami i demonami przybywającymi ze Starego Świata. Zwano je Obrończyniami. Wykonywały swą misję długo i wytrwale, przekazując wiedzę kolejnym adeptkom i kryjąc ją przed oczami niepowołanych. W końcu została już tylko jedna, samotna wobec przepowiedni, że wkrótce nadejdzie wróg. I właśnie na to czeka Sąpierz. Wie on, że wkrótce wypełni się stara przepowiednia. Potrafi być cierpliwy. Niedługo losy bliźniaczych światów się splotą. Potrzebne są tylko odpowiednie imiona. Wszyscy bowiem wiedzą, że imię ma nieskończenie silną moc, kiedy nada je właściwa osoba.

Sonia Miniewicz: Dla wielu twoich czytelników informacja, że zamierzasz napisać powieść fantasy („Chąśba”, pierwszy tom „Grodziska”), była zaskoczeniem – od lat kojarzona jesteś głównie z powieściami kryminalnymi. Ty jednak nigdy nie ukrywałaś, że uwielbiasz fantastykę, a wśród swoich ulubionych twórców wymieniasz Tolkiena, Sapkowskiego i Pratchetta. Czym według ciebie charakteryzuje się dobra powieść fantasy?

Katarzyna Puzyńska: Tym samym, co każda inna dobra powieść! Fantastyka to jest tylko maska – jakby filtr, który nakładamy na treść. Opowiadamy może i o magicznych stworach czy demonach, ale tak naprawdę o nas i naszym świecie. Trzeba tylko więcej czytać między wierszami niż w przypadku książek opisujących rzeczywistość wprost.

Jestem z wykształcenia psychologiem, więc dla mnie kluczem do dobrej opowieści są postaci. Bardzo dużo czasu spędzam na budowaniu moich bohaterów. Również tych z drugiego planu. Wtedy książka nabiera życia. Mój ukochany Stephen King jest mistrzem nie dlatego, że umie przestraszyć, ale dlatego, że jego bohaterowie są pełnokrwiści. Za to cenię go najbardziej.

W moim przypadku bohaterem staje się również miejsce akcji. W większości moich książek to jest Pojezierze Brodnickie. Choć w Grodzisku pożyczam sobie tylko jego elementy. Przyroda niejako predestynuje te okolice do bycia doskonałą lokalizacją zarówno dla fantastyki, jak i dla kryminału! Rozległe lasy, jeziora z licznymi legendami ich dotyczącymi! Czego chcieć więcej!

Pisarze często umieszczają w książkach siebie, w każdego bohatera wlewają mniejszą lub większą cząstkę własnego ja. Do której postaci z „Sąpierza” jest ci najbliżej?

Faktycznie, ja również przemycam w moich książkach trochę siebie – zwłaszcza w mojej sadze o Lipowie. Nigdy to nie jest jedna postać. Raczej swoje cechy czy przeżycia rozdzielam pomiędzy kilka osób w powieści. Czasem czytelnicy szukają tych analogii – nawet tam, gdzie ich nie ma! W końcu postanowiłam puścić oko i osiedliłam w Lipowie pisarkę.

Ponieważ wiele z przeżyć, które umieściłam w sadze kryminalnej, było dla mnie trudnych, a przez to i proces twórczy bywał bolesny emocjonalnie, w Grodzisku postanowiłam się od tego odciąć. Chciałam, żeby bohaterowie nie byli mną. Żebym dzięki temu mogła spojrzeć na to wszystko z dystansem i lekko. Tak więc żadna z tych postaci nie jest mną i mogę tylko powiedzieć, których bohaterów szczególnie lubię. Marzanna i Dobrowoja to moje ulubione bohaterki z tej serii. No i oczywiście zrzędliwy Zamir, który jednak ma złote serce. No i Kłos, nie zapominajmy o nim. (śmiech) Mam nadzieję, że czytelnicy po lekturze będą wiedzieli, dlaczego tak go lubię!

„Jeśli chcesz najpierw dowiedzieć się, co się dzieje w Starym Świecie, zajrzyj na stronę 79 do części 2. Jeśli chcesz wiedzieć, co słychać w Nowym Świecie, czytaj dalej część 1 na stronie 21”. Seria „Grodzisko” ma nietypową formę – można ją czytać po kolei lub nie. Skąd ten pomysł? Przypomina to popularne niegdyś książki paragrafowe, w których można było decydować o rozwoju fabuły. Grałaś w nie kiedyś?

Tak. W szkole podstawowej cała moja klasa była nimi zafascynowana. Graliśmy w to na przerwach i na wyjazdach klasowych. Trafiłam na klasę miłośników fantastyki. Mówię o szeroko pojętej fantastyce – bo niektórzy lubili fantasy, inni horror czy science fiction, ale wszyscy dobrze się dogadywaliśmy. Zawsze fascynowały mnie gry paragrafowe. Książka jakby ożywała w moich rękach. Jeszcze bardziej niż zazwyczaj, bo czytanie zawsze jest procesem bardzo aktywnym i czytelnik tworzy historię razem z autorem.

Trzeba też pamiętać, że przecież już w klasyce literatury pojawiały się zabiegi tego typu. Chociażby słynna „Gra w klasy” Cortazara.

W ostatnich latach „moda na słowiańskość” przybrała na sile. Pojawia się coraz więcej książek będących wariacjami na temat życia i wierzeń naszych przodków. Co cię skłoniło do zanurzenia się w tej tematyce? Mitologia słowiańska od dawna cię fascynowała?

Tak, to jest temat, który zawsze bardzo mnie interesował. Jestem wielką fanką Wiedźmina. Choć Sapkowski nie trzymał się tam ściśle wierzeń naszych przodków. Uwielbiam też muzykę folk metalową, która odnosi się do naszych dawnych wierzeń. Bardzo odpowiada mi bliskość z naturą, na której wierzenia dawnych Słowian bazowały.

Zawsze starałam się przemycać te słowiańskie elementy do moich książek. W kryminałach stanowiło to jakiś tam element książki, a teraz w fantastyce poszłam już na całość.

Ja również pozwalam sobie na odbieganie od ścisłych ram wierzeń słowiańskich – bo nie są to powieści historyczne, a fantasy. Po premierze „Chąśby” widziałam w jednej z recenzji komentarz, że coś nie było tam jak w Polsce w tym i w tym okresie. A przecież moje Grodzisko nie leży w Polsce!

Cieszę się, że temat wierzeń Słowian staje się coraz bardziej popularny. To nasze dziedzictwo i wcale nie jest mniej ciekawe niż na przykład wierzenia z północy czy z zachodu – tak popularne książki i seriale o wikingach czy nawet klasyka fantasy, Tolkien. To są świetne opowieści, ale nasze też są cudowne. Szkoda, że więcej nie mówi się o nich już w szkole.

Co w naszej słowiańskiej mitologii pociąga cię najbardziej? Któryś bóg lub demon zajmuje w twoim sercu specjalne miejsce? Są jakieś zwyczaje, które najchętniej byś przywróciła?

Moim faworytem oczywiście jest Leszy. W końcu jestem Babą z Lasu. (śmiech) Jestem językowym freakiem i uwielbiam dziwne słowa i ich znaczenie. A także magię słów. Bardzo więc podobał mi się zwyczaj nadawania ostatecznego imienia dopiero, kiedy dziecko osiągało już wiek, w którym wchodziło do społeczności (działo się to podczas postrzyżyn lub zaplecin). Przedtem dzieci nosiły imiona ochronne – na przykład Niemoj. Miało to chronić młodego człowieka przed demonami. Słowiańskie imiona najczęściej miały w sobie mniej lub bardziej ukryte znaczenie. Często składały się z dwóch członów, które opisywały lub podkreślały cechy danej osoby. Na przykład Wojciech to ten, który cieszy się z wojowania. Można powiedzieć, że imiona miały niemal magiczne znaczenie. Były trochę taką wróżbą na całą resztę życia. To też ważny element pojawiający się w „Chąśbie” i „Sąpierzu”.

Czy zgodnie ze zwyczajami naszych przodków, jako Baba z Lasu, starasz się żyć w zgodzie z naturą, czerpać z niej inspiracje?

Tak, zdecydowanie. Jeśli tylko mogę, siedzę w lesie. (śmiech) A tak na poważnie, w mieście czuję się przebodźcowana, las mnie uspokaja. Tak jak wspomniałam, natura jest też ważnym elementem moich powieści. Zarówno kryminałów, jak i fantastyki. Natura, następujące po sobie pory roku, szacunek do przyrody i zwierząt.

Zadedykowałaś swoją książkę „Dziewczynom, Paniom, Babom, Dziewuchom, Dziewczynkom, Panienkom, Wiedźmom i wszystkim innym wspaniałym Kobietom”. To wyjątkowe w czasach, kiedy tak chętnie powtarza się nieprawdziwe hasła, że przyjaźń między przedstawicielkami płci żeńskiej nie istnieje. Kim są najważniejsze kobiety w twoim życiu?

Uważam, że kobiety powinny się wspierać. Takie siostrzeństwo jest bardzo budujące i wiele można dzięki niemu wspólnie osiągnąć. Zawsze noszę na szyi lunulę, czyli słowiański symbol kobiecości i kobiecej siły. W moim życiu miałam szczęście trafić na wiele wspaniałych, silnych kobiet. Co więcej, zawsze kiedy tego potrzebuję, dostaję od nich wsparcie. Począwszy od mojej mamy przez moje najbliższe przyjaciółki. Nie będę wymieniała wszystkich ich imion, bo wiedzą na pewno, że o nich mowa. Mam wielkie szczęście, bo zawsze wiem, że choćbym zadzwoniła w środku nocy, pomogą mi.

Kiedy piszesz kryminały, zazwyczaj starasz się trzymać realiów, korzystasz z wiedzy osób zaznajomionych z tematem. Łatwiej jest pisać powieść fantasy, gdzie można zaszaleć i całkowicie puścić wodze wyobraźni? Jak wygląda research w przypadku tworzenia nieistniejących światów?

Kryminały i fantastykę rzeczywiście pisze się zupełnie inaczej. Kryminał jest specyficznym gatunkiem i potrzeba dużo wiedzy źródłowej – o sposobie funkcjonowania policyjnych procedur, broni, medycynie sądowej i tak dalej. W przypadku fantastyki zależy to od stopnia, w jakim autor chce trzymać się realiów danej epoki czy miejsca. Jeżeli umieszcza akcję w świecie rzeczywistym i dodaje tam elementy horroru czy fantastyki, nadal musi wiedzieć, jak ten świat rzeczywisty funkcjonuje. Jeżeli weźmie sobie za cel stworzenie świata fantastycznego, który jednak trzyma się realiów na przykład średniowiecza, to musi znaleźć informacje na temat średniowiecznej broni, dnia codziennego i tak dalej. Albo w publikacjach naukowych, albo u ekspertów.

Ja osobiście uważam jednak, że fantastyka nie ma granic. Trzeba stworzyć świat, w który czytelnik uwierzy, ale ten świat może być zupełnie inny od tego naszego. Można pożyczać sobie z niego elementy, ale inne tworzyć zupełnie zmyślone. Można mieszać broń ze średniowiecza z tą z drugiej wojny światowej. Bo dlaczego nie, jeśli tworzony przez nas świat akurat tak funkcjonuje?! Tak naprawdę w fantastyce autora ogranicza tylko wyobraźnia. A wszelkie zasady są po to, by je łamać. (śmiech)

Studiowałaś psychologię, potem pracowałaś jako nauczycielka akademicka. Jak znalazłaś siłę i motywację, by po pracy usiąść do pisania?

Pisanie zawsze było moim marzeniem. To była więc wystarczająca motywacja, żeby zacząć. Po prostu bardzo chciałam. Pisanie musi wychodzić z serca. Opowieść musi porwać również pisarza. Inaczej oczywiście też jest możliwe, ale nie sprawia to takiej frajdy.

Czy studia psychologiczne pomogły ci w pisaniu? Łatwiej ci było pracować nad postaciami, opisać mechanizmy rządzące zachowaniami, zgłębić ludzką naturę, by bohaterowie byli pełnokrwiści, a ich motywacje wiarygodne?

Mam nadzieję, że tak. (śmiech) Ale to już mogą ocenić tylko czytelnicy!

Twoje książki odniosły taki sukces, że mogłaś zrezygnować z etatu i całkowicie poświęcić się pisaniu. Jak wygląda typowy dzień pisarki?

Typowy dzień wygląda tak, że pracuję po kilkanaście godzin. Z reguły również w weekendy i święta. Jest to bardzo absorbująca praca. Zwłaszcza że pisanie to nie tylko sam zapis, ale również inne aspekty – robienie researchu, jeżdżenie na spotkania z czytelnikami, sprawdzanie lokalizacji, social media i tak dalej. Najczęściej jest to jednak dość żmudne siedzenie przed komputerem. Z boku nie wygląda to za ciekawie. (śmiech) Wszystko dzieje się w głowie.

Opowiesz coś o swoich zwierzęcych sublokatorach? Łatwo jest pracować, kiedy kręcą się wokół, domagając się uwagi? Czy to właśnie ze względu na miłość do zwierząt zdecydowałaś się przejść na wegetarianizm?

Moje psy zapewniają mi konieczny dystans do tego wszystkiego! Najchętniej pisałabym bez przerwy. Wynika to z kwestii praktycznych. Każde wyjście z historii sprawia, że… no właśnie, się z niej wychodzi. A to oznacza, że trzeba do niej wrócić, i to zajmuje czas. Oczywiście nie da się raczej napisać książki za jednym posiedzeniem. (śmiech) Moje psy dbają o to, żebym robiła przerwy w ciągu dnia. To jest ważne dla głowy. Taki reset jest bardzo potrzebny.

Jeśli chodzi o wegetarianizm, to przestałam jeść mięso w wieku jedenastu lat, a więc już dwadzieścia sześć lat temu. Od kilku lat jestem weganką, czyli w ogóle nie jem produktów pochodzenia zwierzęcego. To bardzo ważny element mojej filozofii życiowej. Właśnie ze względu na zwierzęta.

Jakie rady masz dla początkujących pisarzy? Często w rozmowach wspominasz o niezłym poradniku Stephena Kinga „Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika”. Sama stosujesz się do jego rad? Które uważasz za najcenniejsze?

W tym momencie nie wiem już, do czego się stosuję, a do czego nie. To się po prostu dzieje! (śmiech) A najlepszą radę dała chyba Camilla Läckberg: po prostu siąść i pisać. Zgadzam się z nią. Wiele osób zastanawia się nad dobrym pierwszym zdaniem. A przecież pierwsze zapisane zdanie niekoniecznie musi być potem tym pierwszym w książce. Z czasem pisarz wypracowuje sobie swoją własną metodę pracy, bo nie ma jednej dobrej. Jest tylko ta właściwa dla danej osoby. Na przykład niektórzy pisarze pracują z planem (ja do nich należę), a inni nie. Tekst nie musi być od razu świetny. Przecież potem trzeba zrobić jeszcze redakcję.

Co teraz czytasz i nad czym obecnie pracujesz?

Nigdy nie zdradzam, nad czym pracuję! (śmiech) Mogę za to powiedzieć, że ostatnio skończyłam czytać książkę Harlana Cobena „Brakujący element”.

O autorce

Katarzyna Puzyńska (ur. 1985) – z wykształcenia psycholog. Przez kilka lat pracowała jako nauczyciel akademicki na wydziale psychologii. Teraz całkowicie skupiła się na swojej największej pasji, czyli pisaniu. W wolnych chwilach biega i zajmuje się swoim czworonożnym stadem – psami i końmi. Uwielbia Skandynawię i Hiszpanię. Kocha muzykę rockową, zwłaszcza punk i metal. Mówi się, że jest najbardziej wytatuowaną polską pisarką. Od lat jest weganką.

Książka „Sąpierz” jest dostępna w sprzedaży.

Artykuł sponsorowany


komentarze [4]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Agnieszka Żelazna - awatar
Agnieszka Żelazna 11.11.2022 09:27
Czytelniczka

Nie lubię fantastyki, aczkolwiek podejrzewam, że ta w wykonaniu Pani Puzyńskiej mogłaby mi się spodobać, gdyż magia, słowiańskie wierzenia, to coś, co pojawiło się już w serii o Lipowie i fajnie się to czytało.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Necator  - awatar
Necator 09.11.2022 17:26
Czytelnik

Sąpierz? Czytałam jedynie o Sampierzach, co to z proszku powstały, w proszek się obrócą :)

 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Wisienka  - awatar
Wisienka 09.11.2022 09:41
Czytelniczka

Chętnie przeczytam.  I bardzo fajnie , że to fantastyka, bo książki kryminały- nie dla mnie Ci one. A Panią Kasię Puzyńską bardzo sobie cenię. Tym bardziej się cieszę, że również "robi w fantastyce". Pozdrawiam ciepło pisarkę Kasię Puzyńską. 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Sonia  Miniewicz - awatar
Sonia 08.11.2022 12:00
Redaktorka

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post