Samotność zabójcy — najnowsza powieść Stephena Kinga „Billy Summers”
Plotki o literackiej śmierci Stephena Kinga okazały się być przesadzone. Bo o ile ostatnie jego powieści i zbiory, częściej średnie niż dobre, czytałem siłą rozpędu, z czystego przyzwyczajenia, tak „Billy’ego Summersa”, mimo sporej objętości, połknąłem na dwa razy.

„Billy Summers”, najnowsza powieść Stephena Kinga
Ostatnio przyjaciel podczas naszej rozmowy rzucił niezobowiązująco pytanie, jak może wyglądać zwyczajny dzień z życia Stephena Kinga. Cóż, nie mam, oczywiście, zielonego pojęcia, ale jednak myśl ta nie chce mnie opuścić. Kto jednak jako tako śledzi niezwykłą i zwyczajną zarazem karierę tego ponad siedemdziesięcioletniego pisarza z, jakby nie było prowincjonalnego, Maine, ten zapewne jest świadomy jego nieostentacyjnej niechęci do blichtru, fleszy i tak zwanego salonu.
Nie jest to, rzecz jasna, poziom skrytości Thomasa Pynchona, nic z tych rzeczy, ale Kingowi już od dawna się i nie chce, i nie musi mu się chcieć. Nic dziwnego, bo kiedy jeszcze jeździł na literackie eventy, to od rana do nocy miał na głowie ludzi podsuwających mu pod nos książki do podpisania i dłonie do uściśnięcia, ale nie dlatego sobie odpuścił. Nie chciał, po prostu, aby innym gościom było głupio, że kolejki ciągną się akurat do niego. I to akurat nie żaden mój domysł, powiedział mi o tym nasz wspólny, niestety, nieżyjący już przyjaciel, również pisarz.
A przywołuję tę anegdotkę dlatego, że dzień z życia Stephena Kinga, autora hołubionego przez miliony, niewyobrażalnie bogatego, który dawno już odnalazł spokój po latach wypełnionych po brzegi zdarzeniami, wyobrażam sobie jako najzwyczajniejszy na świecie. Mniej więcej tak jak on sam opisuje podobne do siebie dni bohatera swojej ostatniej książki, Billy’ego Summersa.
Bez znaczenia jest, że facet to płatny morderca, bo czas od świtu do zmroku wypełniają mu drobne przyjemności, od grilla z sąsiadami, przez gry planszowe z ich dziećmi, aż do, przede wszystkim, pisania książki. Nie chcę przez to wszystko powiedzieć, że Billy to swoiste alter ego Kinga, nic z tych rzeczy, ale obaj podobnie postrzegają świat, gdzie młodsze nastolatki nie siedzą na TikToku, tylko pochylają się nad „Monopolem”, a ich rodzice pieką ciasta i zostawiają je na ganku nowym osiedleńcom. Bo choć Summers zarabia na życie zabijaniem — lecz tylko, jak sam podkreśla, „tych złych” — to tęskno mu do świętego spokoju, rozumianego tutaj jako, nieco upraszczając, żywot na przedmieściach, pośród ludzi równie cichych, co okoliczne lasy.
Proszę mnie źle nie zrozumieć, bo najnowsza powieść Stephena Kinga „Billy Summers” to nie jest książka snująca się leniwie przez kolejne pozornie nieznaczące, szare wydarzenia z życia codziennego. Po prostu wydaje się, że nareszcie King przestał ścigać się z nowoczesnością, za którą nie nadążał. Nie mówię tego z wyższością, nic podobnego, lecz do tej pory podejmowane przez niego próby zrozumienia świata cyfrowego były opisane topornie, stąd w owej powieści czuć zaskakującą świeżość obcowania z rzeczywistością, którą poznał na wylot. I to na dwóch poziomach, przy czym pierwszy jest całkiem dosłowny, bo Billy, szykując się do ostatniego zlecenia, konsekwentnie udaje (a może jednak nim jest?) przykładnego obywatela. No i uparcie pisze swoją pierwszą prawdziwą książkę.
Z początku ma to być jedynie przykrywka, ale pech chce, że Summers to zagorzały czytelnik i facet pielęgnujący niejedną opowieść, którą chce przelać na papier, lecz, no cóż, nigdy nie miał ku temu okazji. Narzucony przezeń samemu sobie reżim jest podobny do tego, jaki steruje codziennością Kinga, z czym ten, rutyniarz, nigdy się nie krył. Tym samym staje się „Billy Summers” książką przeplataną inną książką, choć ta pisana na naszych oczach służy jako swoista retrospektywa i introspekcja zarazem, pozwalająca poznać i zrozumieć motywacje bohatera bez serwowania czytelnikom dialogowego słowotoku. Owszem, może się wydawać to wszystko grubymi nićmi szyte, że płatny zabójca zmuszony jest obuć pisarskie kapcie, ale King tak sprawnie przeszywa niemalże sielankowy obyczaj sensacyjną intrygą, że zawieszenie niewiary nie jest tu wyjątkowo trudne czy wymagające. A im dalej, tym wyraźniejszy staje się kierunek powieści, do pewnego momentu rozwijającej się intencjonalnie leniwie, ku ospałej zwyczajności.
I gdy przychodzi ten nieunikniony moment zdarcia kotary i obnażenia tego, co ciągle kipi pod pokrywą gara, jest on i dla czytelnika, i dla Billy’ego niczym wybudzenie się z całkiem przyjemnego snu. King szturcha nas, jakby mówił, że czas do roboty i we trójkę — Summers, ty i sam pisarz — przystępujemy do części nieprzyjemnej, bo lada strona ktoś jak nic padnie trupem. Przejście od gatunku do gatunku wychodzi Kingowi bezszwowo, nie jest to narracyjne i fabularne pęknięcie, ale gładki zjazd w rejony powieści sensacyjnej, i to niespecjalnie oryginalnej. Lecz zaryzykowałbym stwierdzenie, że pisarz specjalnie balansuje na granicy niemalże bezczelnej kliszy, przecież wszystkie te schematy King poznał na wylot i jako odbiorca, i jako twórca, nie może być mowy o przypadku. Nie mogę, niestety, zdradzić konkretnych wydarzeń, które mnie do takiej konkluzji przywiodły, ale zderzenie obyczajowości pierwszego aktu z późniejszym popkulturowym miksem jest sporym atutem „Billy’ego Summersa”, bo znakomicie oddaje konflikt samego bohatera, rozdartego między chęcią spoczynku i koniecznością powrotu do tego, co zna.
Stąd jawne wykorzystanie przez Kinga oklepanego schematu gatunkowego nie może być przypadkowe, służy ono podkreśleniu niemal ironicznej sztampowości tej części powtarzalnego żywota Billy’ego, którą ten ukrył pod maską niezbyt lotnego, acz diablo skutecznego cyngla.
Od lat mówi się, że King nie potrafi przestraszyć, ale może wcale nie musi tego robić? „Billy Summers” nie jest bowiem wyrazem twórczej niemocy, lecz świadomym literackim wyborem pisarza dojrzałego, który nie ma potrzeby uczyć się nowych sztuczek. Nie znajdziemy tu, poza pojedynczym mrugnięciem okiem do starych wyjadaczy, żadnego sygnału, że na świecie istnieje magia, mordercze samochody, ludzie w wilczych skórach i stukające do okien wampiry. King już ich chyba nie potrzebuje, aby napisać dobrą książkę. A ta jest jego najlepszą od paru ładnych lat.
Przeczytaj fragment książki „Billy Summers”
- Kiedy zadzwoniłem do twojego człowieka, Bucky’ego, powiedział, że chcesz przejść na emeryturę.
- Myślę o tym. Długo robię w tej branży. Za długo.
- Święta prawda. Ile właściwie masz lat?
- Czterdzieści cztery.
- Robisz to od czasu, kiedy zrzuciłeś mundur?
- Mniej więcej. – Jest prawie pewien, że Nick to wszystko wie.
- Ilu ich w sumie było?
Billy wzrusza ramionami.
- Nie bardzo pamiętam. – Było ich siedemnastu. Osiemnastu, licząc pierwszego, tego z ręką w gipsie.
- Bucky mówił, że za porządne pieniądze być może dasz się namówić na jeszcze jednego.
Czeka, aż Billy zapyta o szczegóły. Billy milczy, więc Nick mówi dalej.
- Pieniądze za tego są bardzo porządne. Załatwisz to i będziesz mógł resztę życia spędzić w ciepłych krajach. Popijać piñe colady w hamaku. – Znów prezentuje ten swój szeroki uśmiech. – Dwa miliony. Pół bańki z góry, reszta po wykonaniu zadania.
Billy reaguje gwizdnięciem, które nie jest elementem odgrywanej przez niego roli, czy raczej, jak sam to w duchu nazywa, jego „głupawego ja”, maski, którą okazuje typom pokroju Nicka, Franka i Pauliego. To jak pas bezpieczeństwa. Używasz go nie dlatego, że spodziewasz się kraksy, lecz dlatego, że nigdy nie wiesz, kto lub co nagle wyskoczy zza szczytu wzniesienia prosto na ciebie. Tak samo jest na drodze życia, którą ludzie jeżdżą jak im się żywnie podoba, czasem pędzą pod prąd na autostradzie.
- Dlaczego aż tyle? – Do tej pory nigdy nie dostał więcej niż siedemdziesiąt patoli za robotę. – Nie chodzi o polityka, co? Bo takich zleceń nie biorę.
- A gdzie tam.
- To zły człowiek?
Nick śmieje się, kręci głową i patrzy na Billy’ego z autentyczną sympatią.
- Zawsze o to pytasz.
Billy potakuje.
Głupawe ja to może i ściema, ale prawdą jest, że Billy przyjmuje zlecenia tylko na złych ludzi. Dzięki temu dobrze sypia. Zarabia na życie pracą dla złych ludzi, jasne, że tak, ale nie widzi w tym dylematu natury moralnej. Jeśli chcą mu płacić za zabijanie innych złych ludzi, proszę bardzo. W gruncie rzeczy uważa się za śmieciarza z bronią w ręku.
- To bardzo zły człowiek.
- Okej…
Najnowsza powieść Stephena Kinga „Billy Summers” jest już dostępna w sprzedaży.
Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Prószyński i S-ka
komentarze [13]

Autor tego promocyjnego "klikbajta" najpierw stwierdza, że King ma alergię na blichtr i całą tą marketingową otoczkę, i nic nie musi, a końcowy wpis pokazuje, że to tylko jedna wielka blaga, bo celem tej agitko-recenzji jest sprzedanie jak największej liczby egzemplarzy, niezależnie od jakości, lub w bardziej dosadnym języku: zwyczajne napędzenie czytelników wydawnictwu....
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Clickbait (ang. click – kliknięcie, bait [beɪt]
– przynęta) – zjawisko internetowe polegające na przyciąganiu uwagi za
pomocą tytułów bądź miniaturek, które przesadnie wyolbrzymiają faktyczną
treść i/lub znaczenie artykułu
@PedroP Źle użyłeś znaczenia słowa Clickbait w pierwszych słowach Twojego mmmhmm tekstu. Dlatego dalej Twojego "klikbajta" nie czytam 😋

Naprawdę?? Dziś dyskusji na argumenty nawet na portalu czytelniczym nie uświadczysz. Dla Twojej wiadomości: wiem, co to jest "click-bait", jak i znam wymowę tego dwuczłonowego terminu (o dziwo). Jak już wchodzimy na pole językowe, to tak w ogóle termin ten powinno się pisać z użyciem dywizu lub rozdzielnie, tylko ostatnio na fali mody upraszczania i łopatologizowania języka...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej


„ostatnie jego powieści i zbiory, częściej średnie niż dobre”. To już kwestia gustu. Ja jako wyznawca Mistrza od lat jestem dopieszczany Jego literaturą. Dla mnie nieliczne słabsze powieść, Stephen King napisał dawno temu a nie w ostatnich latach. Ba, w ostatnich 10 latach nie znam słabej książki Mistrza. Ale oczywiście co się komu podoba. Dla mnie w ostatnich 10 latach...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej

"ostatnie jego powieści i zbiory" Znaczy takie z ostatnich 20 lat, bo jego naprawdę dobre rzeczy z tego okresu można policzyć na palcach jednej ręki?
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
@Armand_Duval
2011 – Dallas ’63 (11/22/63)
2012 – Wiatr przez dziurkę od klucza (The Dark Tower: The Wind Through the Keyhole)
2013 – Joyland
2013 – Doktor Sen (Dr. Sleep)
2014 – Pan Mercedes (Mr. Mercedes) – pierwsza część cyklu o Billu Hodgesie
2014 – Przebudzenie (Revival)
2015 – Znalezione nie kradzione (Finders Keepers) – druga część cyklu o Billu Hodgesie
2016 –...

To widocznie mamy inne pojecie o tym co dobre albo bardzo dobre, bo ja określiłbym tak Przebudzenie, Rękę mistrza, Czarną bezgwiezdną noc i w sumie tyle.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Armandzie, czepiasz się ;) King to nie Dostojewski czy inny Wilde. To tylko i aż król literatury rozrywkowej bez zapędów do tzw wyższej kultury. Nigdy tego nie ukrywał. Swoją robotę robi jak rzetelny rzemieślnik. Zapewnia czytelnikowi godziwą rozrywkę. Raz lepiej raz gorzej, ale prawie zawsze dobrze.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Ja tylko wyrażam swoje zdanie na temat twórczości typa, którego czytam od dwudziestu lat, nawet jak ma słabsze momenty. ;)
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Dallas 63 - bardzo dobre a nawet znakomite
Trylogia Pan Mercedes - Bardzo dobre
The Outsider- do połowy bardzo dobre, potem dobre :)
Instytut - bardzo dobre dla młodych, ale ja też nie pogardziłem
Później - dla mnie bardzo bardzo dobre, ale za krótkie
de gustibus non est disputandum

