Rok z Hardą Hordą - Ewa Białołęcka

Ewa Ewa
21.03.2018

Kiedy człowiek zaczyna być autorką, nawet jeszcze taką zupełnie zieloną, do puli jej obowiązków pisarskich dochodzi jeszcze jeden, a mianowicie Kontakt z Czytelnikami. Pół biedy, jeśli jest to wywiad robiony drogą mailową, albo nagrywany gdzieś w cichym (stosunkowo) kąciku podczas konwentu. Gorzej kiedy się awansuje i należy się pokazać ludziom w bibliotece lub księgarni. Wtedy człowiek rasy kobieta staje przed lustrem i uświadamia sobie, że od bardzo dawna nie była u fryzjera, ma wory pod oczami – tak tak, nocna praca przed monitorem – oraz jest za gruba, za chuda, za niska, za wysoka, włosy za bardzo kręcone albo za proste, ogólna katastrofa i w dodatku brak liliowego kapelusza.

Rok z Hardą Hordą - Ewa Białołęcka

Kolejny etap: człowiek rasy kobieta staje przed szafą i… kot ostrzył sobie pazury na jej wyjściowych spodniach, które wyglądają teraz tak, że wstyd je podarować nawet wysiedlonemu jeżowi; okazuje się, że autorka posiada milion pińćset T-shirtów z Batmanem, Strażnikami Galaktyki i Doktorem Who oraz zaledwie dwie normalne bluzki, które nie pasują kompletnie do niczego. Tak więc autorka zalicza zakupy, fryzjera, ogarnia makijaż, dziabiąc się spiralką w oko, w ostatniej chwili czyści nowiutką spódnicę z kociej sierści, robi szybki manicure i goli nogi, po czym udaje się na mszę… pardon, na spotkanie autorskie w stanie wewnętrznego wrzenia grożącego wybuchem. Jak chodzący gejzer. Minę ma przyjazną, wesołą i tylko trochę zaciska szczęki. Jest miła i nieskończenie cierpliwa, a czytelnicy są grzeczni i mówią jej same przyjemne rzeczy, bo ich instynkt samozachowawczy działa, nawet jeśli podświadomie.

Spotkanie się toczy bez problemów, aż nagle… pada To Pytanie. Nieważne czy zada je mniej doświadczony prowadzący, czy ktoś z sali. Ono po prostu płynie na fali drgań powietrza i dociera do błon bębenkowych wszystkich obecnych, w tym autorki, która musi na nie odpowiedzieć, chociaż odpowiedzi na To Pytanie jest jednocześnie sto oraz nie ma żadnej.

SKĄD PANI BIERZE POMYSŁY?

W tym momencie rwie się na usta „znikąd”. Albo „same przychodzą”. Każdy, absolutnie każdy zetknął się z Tym Pytaniem w ciągu swojej pisarskiej kariery i nawet uważa się to za coś w rodzaju chrztu bojowego. Ktoś opowiedział o wystawianiu mleka i biszkoptów dla krasnoludków (i kładzeniu obok karteczki do zapisków). Kto inny z natchnieniem bredził o promieniowaniu z kosmosu. Jeszcze ktoś z powagą i zniżonym szeptem dzielił się z widzami wielką tajemnicą: w zakątku starówki (już to Warszawy, już to Wrocławia czy Gdańska) stoi zaniedbana kamieniczka, do drzwi której puka się w specjalnym rytmie, wypowiada hasło (przekazywane z pokolenia na pokolenie lub z mistrza na czeladnika pisarskiego rzemiosła), a w środku można kupić pomysły na książki – na sztuki lub na wagę. Pomysły na światowe bestsellery oczywiście kosztują krocie, więc sensownie jest najpierw dorobić się w innej branży, na przykład handlu futrami.

Skoro jednak To Pytanie nawraca z częstotliwością grypy jelitowej, siłą rzeczy zaczęto się nad nim zastanawiać i dyskutować. Bo rzeczywiście: skąd ja biorę pomysły? Przecież jakoś głupio wyznać przy pełnej sali, że pomysł na kultowego bohatera tak jakoś ni w kij ni w oko pojawił się znikąd podczas zmywania naczyń. To jest niepoważność i w ogóle lekceważenie czytelnika!

Może pytanie należałoby zadać inaczej?

SKĄD PRZYCHODZĄ POMYSŁY?

Nie bierzemy ich znikąd, nie istnieje żaden tajemniczy sklep, bank, ani zewnętrzny twardy dysk. Książka składa się z wielu drobnych elementów i zwykle to z nich wyrasta duża Całość. A ta drobnica…? Gdyby pewna autorka dziecięciem nieletnim będąc nie usiadła na rozpalonej lokówce, nie umieściłaby wiele lat później takiego epizodu w swojej książce. Gdyby inna wielokrotnie nie odwiedzała w dzieciństwie zamku w Malborku, nie powstałby ani Zamek Dłoni w Lengorchii, ani królewski zamek w Kodau – albo byłyby mniej naturalne. Ta „od aniołów” najpierw zaliczyła studia archeologiczne i przeczytała setki mitów oraz pozycji z zakresu etnografii. Panowie i panie postapowcy biegają z atrapami kałasznikowów po lasach oraz jeżdżą na wycieczki do Czarnobyla, by zobaczyć prawdziwe porzucone miasto. Wyraziste, obdarzone indywidualnymi charakterami konie trafiają się w książkach napisanych przez te osoby, które jeżdżą w realu. A pewna specyficzna powieść SF powstała głównie dlatego, że jej autorka uwielbia gotować, zna się na tym i interesuje kuchniami całego świata. I czy sądzicie, że pewna twórczyni kryminałów, która poświęciła kilka ze swoich powieści aferom ze znaczkami pocztowymi, sama ich nie zbierała? O naiwności!

Istnieje również zjawisko zwane w środowisku „słoikowaniem”, „beczkowaniem” lub nawet „kiszeniem”. Otóż pisarz, niezależnie od wieku, płci i zainteresowań jest ciekawskim oglądaczem i macaczem. Margines tego czego nie wypada, jest u nas czasami tak wąski, że prawie nie istnieje. Nie wypada rozebrać się do naga pośrodku rynku, ale pójść na plażę nudystów nie tylko wypada, ale nawet trzeba, bo gdzie indziej zdobędziemy takie doświadczenie? Wypada iść boso po ulicy, przy okazji analizując wrażenia podczas stąpania po rozgrzanym betonie. Trzeba choć raz w życiu stanąć gołymi nogami na śniegu. Polizać kota. Zjeść rdzeń z trzciny. Wsiąść na konia, osła, wielbłąda – co się trafi. Pomacać jeżowca i jeża. Usiąść na krawędzi urwiska i dyndać nogami. Przeżyć mgłę w górach, kiedy Matrix kończy się czterdzieści centymetrów przed nosem. Skoczyć ze spadochronem. Szabrować opuncję na skraju pola na Malcie. Choć raz w życiu spróbować strzelić z łuku i kuszy. Obserwować zaskrońce. Wiosłować. Rozpalić własnymi rękami ognisko. Dokładnie obejrzeć pokryte robactwem zwłoki psa. Pójść na najbardziej zatłoczoną plażę w szczycie sezonu turystycznego (i szybko stamtąd uciec).

Tak, robimy te wszystkie rzeczy i jeszcze więcej. Obserwujemy i podsłuchujemy ludzi w środkach transportu i sklepach. Zapamiętujemy, notujemy w swoich świętych notesikach frazy i hasła, mające wywołać konkretne skojarzenia. A po pewnym czasie, mogącym wydłużyć się nawet na lata, otwieramy słoik z nagromadzonymi wrażeniami i wyłania się z niego „coś”, co można nazwać pomysłem na książkę. I dopiero wtedy zaczynamy już świadomie zbierać materiały na konkretny temat. Bo tak naprawdę pomysły zwykle są owocami długiego procesu. Ładujemy zmysły wrażeniami, nieważne czy coś się przyda czy może nie (nie możemy przecież tego wiedzieć) i czekamy na cud. A cud się zdarza po długim filtrowaniu, macerowaniu się, kiszeniu tego całego bogactwa w naszej podświadomości – a potem hyc! objawia się przy najgłupszym zajęciu, na przykład krojeniu sałatki lub gapieniu się przez okno pociągu na umykający krajobraz.

Taka jest prawda i można o tym opowiedzieć czytelnikom. Jeśli będą grzeczni. Jeśli nie, powracamy do tytanowych płytek w mózgu i kosmicznego promieniowania.

---

Ewa Białołęcka - Urodzona w roku 1967, w Elblągu, mieszka w Gdańsku. Zodiakalny Strzelec. Z wykształcenia pedagog, z zawodu pisarka, redaktor i witreator. Dwukrotna lauretka Zajdla - za opowiadania "Tkacz Iluzji" i "Błękit maga". Uhonorowana tytułem Twórca Roku przyznanego jej przez Śląski Klub Fantastyki. Autorka kilku powieści i kilkunastu opowiadań. Nie przepada za smutnymi zakończeniami, woli się pośmiać. Jej teksty dotąd przekładano na języki: czeski, słowacki, litewski, angielski i rosyjski.

Czas dzieli między pisanie, pracę redaktora i wykonywanie witraży. Uzależniona od książek. Kolekcjonuje stare wydania klasycznej literatury dla dzieci. Wielbicielka kotów, literatury, stylu fun gothic i secesji. Hobby: prace ręczne, grafika tradycyjna i komputerowa, pisanie fanfiction, hazard na allegro. Nie znosi chamstwa, ślepego fanatyzmu, dyskusji politycznych oraz telenoweli. Homo interneticus, żywi się kawą.


komentarze [6]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
konto usunięte
26.03.2018 11:23
Czytelnik

Użytkownik wypowiedzi usunął konto

Ewa 31.03.2018 21:45
Autor

To pytanie proszę zadać Wydawnictwu Jaguar, koniecznie. Być może zostanie zainspirowane.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Monika 21.03.2018 22:52
Czytelnik

Jedno, za to ważne pytanie: będzie wreszcie ciąg dalszy "Kronik Drugiego Kręgu"? Tak naprawdę, nie jakieś bajki od wydawnictwa i pusta zapowiedź okładki, jak się już zdarzyło przed laty? I nie jeden tom z urwanym zakończeniem i znowu lata czekania, ale regularne wydawanie kolejnych albo, jeśli tom tylko jeden, to ostatni, prawdziwie skończony, nie jak ostatni dostępny nam...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Ithilloth 05.12.2018 14:10
Czytelniczka

Nowy tom jest w trakcie tworzenia. Źródło: wywiad z p. Ewą http://polter.pl/ksiazki/Rozmowa-z-Ewa-Bialolecka-c30415
Nie każdy pisarz jest Stephenem Kingiem, trochę wyrozumiałości. Pisanie (szczególnie oryginalnych światów) to nie taśma produkcyjna.
Ja też czekam - od 2003 roku, i mogę poczekać jeszcze trochę jeśli będzie taka potrzeba :) Na dobre historie warto czekać.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Ewa 21.03.2018 13:04
Autor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Magda Luba-Kurpiewska 23.03.2018 14:41
Czytelniczka

A co teraz jest u Pani na liście rzeczy do spróbowania aby potem "zamarynować" w słoiczek na następną książkę?

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się