rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Jest to jedna z tych pozycji fantasy koncentrujących się na eksploracji nieznanego i szybkich zwrotach akcji, nasycona duchem braterstwa i poczucia jedności bohaterów.

Świat przedstawiony prezentuje się intrygująco, wszak rządzą nim czarownice, które są jakoby ponad wszystkim i wszystkimi dzięki mocom które posiadają. W tym oto świecie poznajemy Kyllana, Kemoca i Kattheę dzieci jak mniemam bohaterów poprzednich utworów tego cyklu. Rodzeństwo niezwykłe bo połączone mocą, zdolne do porozumiewania się telepatycznie i o mocy tym większej im większe jest w nim zjednanie.

Opowieść snuje nam Kyllan. Opowiada pokrótce o wspólnej młodości bohaterów, oraz przybliża nam ich talenty, gdyż mimo że razem są najsilniejsi to bardzo się od siebie różnią; zarówno talentami jak i temperamentem. Poznajemy również zgoła krainę w której żyją, jej historię, geografię oraz ludy które ją zamieszkują

Wkrótce rodzeństwo zostaje rozdzielone. Kyllan i Kemoc muszą podjąć decyzję czy mają zdradzić ojczyznę by ocalić siostrę przed rytuałem czarownic który na zawsze by im ją odebrał. Strategiczne umiejętności Kemoca i talent zwiadowczy Kylliana zostaną poddane próbie. Dane im będzie eksplorować nieznany, nieistniejący wręcz w umysłach ich ludu teren na wschód od swej ojczyzny.

Szkoda że nie posiadam poprzednich części tego cyklu. Mimo irytującej oszczędności w treści książka przekonuje dynamizmem zdarzeń i czuć w niej żywo ducha przygody.

Jest to jedna z tych pozycji fantasy koncentrujących się na eksploracji nieznanego i szybkich zwrotach akcji, nasycona duchem braterstwa i poczucia jedności bohaterów.

Świat przedstawiony prezentuje się intrygująco, wszak rządzą nim czarownice, które są jakoby ponad wszystkim i wszystkimi dzięki mocom które posiadają. W tym oto świecie poznajemy Kyllana, Kemoca i Kattheę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy wiecie, że Brown jest Iluminati? Ale to taki specjalny Iluminati od robienia pieniędzy.
Największą bronią Iluminati jest infiltracja oraz manipulacja. A „Anioły i Demony” lub „Kod Da Vinci”? Jest takie stare powiedzenie: Nieważne jak o Tobie mówią, ważne że w ogóle mówią. Pan Brown wykorzystał najstarszy na świecie numer, żeby zwrócić na siebie oczy wszystkich, co może godne potępienia nie jest, acz nie poznawszy motywów takiego postępowania można przypuścić, że chodziło o twardą walutę. Cóż to za mistyczna technika manipulacji, o której stosowanie oskarżam autora? To proste. Atak. I to nie byle jaki, ale taki najbardziej kontrowersyjny ze wszystkich. Brown atakuje dogmaty wiary. Mało tego. Atakuje je w najbardziej dogodnym do tego momencie - na fali popularyzacji poglądów i filozofii New Age, jak również coraz głośniejszych kontrowersji związanych z Kościołem oraz samą stolicą apostolską. Fala ta odbiera kościołowi katolickiemu coraz więcej wiernych i przysparza gorliwych przeciwników. W czasach, w których właściwie „modne” jest bycie ateistą, agnostykiem itp. był to po prostu strzał w dziesiątkę. Dla jasności - nie jestem obrońcą wiary; piszę tylko co widzę jak na dłoni.
Sama książka jest jak to mówią na zachodzie „fifty-fifty”. Pierwszą połowę czyta się z zapartym tchem, napięcie rośnie i chce się wiedzieć co dalej... i nagle łup! Napięcie zaliczyło efektowny skok na główkę z kopuły Bazyliki Św. Piotra i wyzionęło ducha w błysku fleszy. Literackie seppuku na całego.
CERN. Miejsce owiane niezwykłą aurą łączącą tajemniczość, podziw, fascynacje i niepokój. Idealne miejsce na dokonanie zbrodni. Okazuję się, że zbrodnia ma charakter nie mniej tajemniczy jak badania prowadzone przez denata. Czy mówi państwu coś termin antymateria? Bez wdawania się w szczegóły antymateria jest czymś w rodzaju paliw nuklearnych w wersji 2.0. Paliwa te mają to do siebie że człowiek robi z nimi jedną z dwóch rzeczy - albo przetwarza na energię elektryczną, albo wytwarza broń. Nie inaczej jest w tym wypadku.
Tak więc jest on – trup z wypalonym znamieniem na piersi i oni – to znaczy antyreligijne bractwo pozostające w uśpieniu przez ostatnie 300 lat oraz ona... antymateria która właśnie zmieniła właściciela. A nasz ulubieniec prof. Langdon? Zjawia się na miejscu zbrodni wezwany przez szefa CERNu, poznaje nietuzinkową kobietę jaką jest córka denata i zostaje wplątany w wir wydarzeń, który ma zmienić świat na zawsze.
Sam Langdon jest niestety postacią bardzo irytującą i niezbyt interesującą. Poświęcił człeczyna życie na poznawanie dawnych kultów, wyznań, bractw oraz ruchów religijnych, „przypadek” chciał, żeby to właśnie on był autorem znakomitego dzieła na temat Iluminati, więc na Historii tegoż bractwa znał się jak mało kto. Dowiadujemy się też pokrótce, iż nie lada pływak z niego oraz poznajemy kilka innych ciekawych faktów z jego przeszłości. Jednakże to on jest głównym sprawcą samobójstwa napięcia. Uważam, że Tom Hanks jest znakomitym odbiciem swego pierwowzoru, jednak wyczyny pana Langdona w drugiej części powieści przywodzą mi na myśl innego aktora. Znacie takie nazwisko jak Jean-Claude Van Damme? Dokładnie. Pan Langdon dopuszcza się czynów wręcz nadludzkich. Unika kul posyłanych przez zawodowego zabójcę niczym Neo z „Matrixa” oraz nagłej śmierci niczym Indiana Jones zarazem wspinając się niczym Leito z „13 Dzielnicy” i to wszystko o głodzie (o czym sam zresztą ciągle wspomina). Na dodatek to wszystko umożliwia mu instynkt niczym u J. Rambo. Tu właśnie jest pies pogrzebany. Zostajemy wprowadzeni w bardzo skomplikowaną, realistycznie przedstawioną i wiarygodną intrygę. Przeciwnik wydaje się być nie do pokonania, nawet gdyby Langdon oprócz wiedzy historycznej posiadał wyszkolenie komandosa. A przeciwnikiem jest nie byle kto, lecz socjopatyczny, doświadczony zabójca na zlecenie. Okazuje się jednak, że nie taki diabeł straszny jak go malują i nasz dziarski profesorek podejmuję śmiertelną grę o przetrwanie i ratowanie świata. Realistyczna intryga zostaje wyparta przez wartką akcję rodem z Hollywood, co być może było kolejnym aktem manipulacji autora - książka aż się nachalnie prosi o ekranizację (która według mnie jest żałosna). Krótko mówiąc, śmieszny jest bieg Langdona niestrudzenie w kółko po Rzymie w tej swojej tweedowej marynarce, co chwila ocierając się o śmierć. Aż chciało by się zawołać: Biegnij Robercie, biegnij!
Do tej pory było głównie o minusach. Nie wszystko jest jednak takie złe. Dwie postacie szczególnie mi się spodobały i to właśnie one nie pozwalają mi podważyć całkowicie umiejętności pana Browna. Vittoria Vetra nie tylko posiada przejmującą przeszłość, oraz bogatą i fascynującą osobowość. Jest ona odzwierciedleniem New Age a jej kontakt z ojcem - katolikiem pokazuje, że obie strony mogą się od siebie uczyć nie rezygnując z własnych przekonań. Assasyn z kolei jest moim skromnym zdaniem bardzo przekonującą postacią. Socjopata, zwyrodniały sadysta -zboczeniec. Fanatyk budzący grozę - żyjący by życie odbierać. Morderstwo wynosi do rangi pasji, rytuału wymagającego wielkiej pieczołowitości i poświęcenia, nagradzającego dreszczem ekstazy silniejszym od jakiegokolwiek narkotyku. Są również całkiem ciekawe spostrzeżenia na temat konfrontacji nauki z kościołem i kilka interesujących historii oraz faktów, wszystko to niestety na nic w świetle prostackiego poprowadzenia akcji w końcowej fazie powieści.
Na koniec parę słów o zakończeniu. Wydawca obiecuje nam „najbardziej niespodziewane zakończenie”. Jeżeli dobrze zastanowimy się nad sensem tego zdania i uważnie będziemy śledzić tekst okaże się, że zakończenie jest najbardziej oczywiste z możliwych.

Czy wiecie, że Brown jest Iluminati? Ale to taki specjalny Iluminati od robienia pieniędzy.

Największą bronią Iluminati jest infiltracja oraz manipulacja. A „Anioły i Demony” lub „Kod Da Vinci”? Jest takie stare powiedzenie: Nieważne jak o Tobie mówią, ważne że w ogóle mówią. Pan Brown wykorzystał najstarszy na świecie numer, żeby zwrócić na siebie oczy wszystkich, co może...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mała wielka książka - tak najkrócej można ująć w słowa moje wrażenia po jej przeczytaniu. Przetrwać w Nowym Jorku szokuje i oburza, ale potrafi miejscami śmieszyć lub zmusić do płaczu. Jim Carroll opowiada nam historię swego dzieciństwa, począwszy od sukcesów w karierze sportowej po upadek w heroinowym cugu. Jim nie szczędzi nam szczerości i nie próbuje nam wmówić, jak bardzo nie chciał stać się tym kim się stał. To właśnie najbardziej rozbroiło mnie w tej książce. Całkiem subiektywnie oceniłem Jima jako chłopaka, który po prostu urodził się w złym miejscu i czasie, toteż mimo odrazy którą budziły we mnie jego występki, nie przestałem mu współczuć.

Jima można uznać za typowego łobuza z dzielnicy o wątpliwej sławie, jednak nie sposób odmówić mu pewnej dozy inteligencji oraz wrażliwości, co odróżnia go nieco od reszty "Bandytów w Pieluchach". Jest to jednak smutna opowieść o brutalnej dewastacji tych cech i stopniowej wędrówce bohatera na dno. Jim ćpa, pije, pieprzy i kradnie próbując w międzyczasie wieść normalne życie nastolatka grając w koszykówkę i uczęszczając do szkoły, co jakimś cudem mu się udaje. Nie trudno się jednak domyślić, że ten stan rzeczy powoli zacznie się sypać i tak się faktycznie dzieje. Opisując językiem prostym, dobitnym i często wulgarnym autor zwierza się nam z tych wszystkich grzechów, nie oczekując w zamian rozgrzeszenia, nie wiedząc właściwie samemu czego oczekuje.

Opisy dzielnic Nowego Jorku w erze dzieci kwiatów, będące relacją z pierwszej ręki, są znacznie mroczniejsze niż w hollywoodzkich produkcjach filmowych. Co gorsze - są znacznie bardziej przekonujące.
Narkomani, alkoholicy, zboczeńcy i wszyscy inni żyjący kompletnie na uboczu społeczeństwa tworzą pełne gwałtu i anarchii dzielnice, w których liczy się tylko spryt, siła oraz znajomości. Są też oczywiście dzielnice będące jakoby lustrzanym odbiciem tamtych - bogate domy, luksusowe samochody i ci sami zwyrodniali ludzie ukrywających swoje demony w aurze bogactwa i dostojeństwa. Ci bogaci nie różnią się często niczym prócz stanu posiadania, a bywają wręcz gorsi od znajomych obdartusów Jima.

Irytujące bywają pewne techniczne błędy (np. przekłamania czasowe lub tłumaczenia), książka jest też dosyć krótka. Czyta się ją błyskawicznie, raz pokręcając głową na boki a raz kiwając nią z góry na dół. Wydanie jest nieco niechlujne - od okładki począwszy na nieszczęsnych literówkach kończąc.

Pozycja trudna. By ją docenić trzeba mieć dobre chęci i ochotę towarzyszyć - właściwie dziecku - w drodze z znikąd przez dno do piekła. Rozumiem, że nie każdego taka wizja zachęca. Niemniej, ten kto podejmie się tej próby, ten powinien być tą pozycją usatysfakcjonowany.

Mała wielka książka - tak najkrócej można ująć w słowa moje wrażenia po jej przeczytaniu. Przetrwać w Nowym Jorku szokuje i oburza, ale potrafi miejscami śmieszyć lub zmusić do płaczu. Jim Carroll opowiada nam historię swego dzieciństwa, począwszy od sukcesów w karierze sportowej po upadek w heroinowym cugu. Jim nie szczędzi nam szczerości i nie próbuje nam wmówić, jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na początku zaznaczę może najlepiej, że moja przygoda z Anne Rice rozpoczęła się właśnie od "Pokuty". To z kolei pozwoliło mi spojrzeć trochę mniej wymagającym okiem od tych, którzy zjedli zęby na „kronikach”.

No dobrze, ale jednak będzie tylko 6. Dlaczego? Gdybym miał oceniać te pozycję jedynie pod kątem języka, a więc opisów miejsc, postaci i wydarzeń w niej zawartych, to dostałaby zdecydowane 10/10. Rice ma niezwykle lekkie pióro oraz potrafi słowami tworzyć cudowne, pełne zmysłowości obrazy. Więc czemu aż 4 gwiazdki mniej?

Przeczytałem książkę jednym tchem i nawet się ubawiłem, choć nie była to ani wybitna uczta fantastyczna, ani sensacyjna, to akcja i jej tempo przekonują do siebie, zarówno jak i pełne psychologicznej głębi postacie. Warstwa teologiczna/filozoficzna wypada całkiem nieźle, przy czym muszę przyznać że nie dopatrzyłem w niej się oznak fanatyzmu. Stwierdzić zatem muszę, iż książka posiada wiele dobrych i przekonujących cech, jednak nazwanie jej bardzo dobrą byłoby odrobinę naciągane.

Książka nie wywołała u mnie żadnych zachwytów, nie licząc wyżej wspomnianego języka i postaci, i chociaż obcowało mi się z nią całkiem przyjemnie to nie wywołała we mnie niemego zachwytu albo chociaż głębokiego przejęcia. Ani razu nie wywołała we mnie prostych szczerych uczuć, były tam może jakieś przemyślenia, lecz zabrakło mocnego emocjonalnego zaangażowania. Po prostu opowiedziałem się po jedynej słusznej stronie zgodnie z własnym sumieniem. Brakuje jej błysku geniuszu w warstwie fabularnej, którego od Tej autorki powinno się oczekiwać.

Jest to jednak dość przyzwoite czytadło. Książkę polecam, zwłaszcza tym, którzy nie znają "Kronik". Jest to estetyczna uczta okraszona porządną i w zasadzie wciągającą fabułą, ciekawymi przemyśleniami i dobrym zakończeniem, pozbawiona jednak ciężkiego, zapierającego dech w piersiach klimatu - co mnie osobiście rozczarowało.

Na początku zaznaczę może najlepiej, że moja przygoda z Anne Rice rozpoczęła się właśnie od "Pokuty". To z kolei pozwoliło mi spojrzeć trochę mniej wymagającym okiem od tych, którzy zjedli zęby na „kronikach”.

No dobrze, ale jednak będzie tylko 6. Dlaczego? Gdybym miał oceniać te pozycję jedynie pod kątem języka, a więc opisów miejsc, postaci i wydarzeń w niej zawartych,...

więcej Pokaż mimo to