rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , , , ,

"The most important four-letter word in our history will always be LOVE. That’s what we are fighting for. That’s who we are. Love is our legacy."

Ta inspirująca, piękna, głęboko poruszająca i uniwersalna powieść udowadnia, że współczesne YA nadal potrafi zaskoczyć i wzbudzić zachwyt oraz wychodzi poza ramy tego pozornie wyeksploatowanego gatunku dla młodzieży.

To emocjonalna, zapierająca dech, slodkogorzka, nostalgiczna podróż do lat 80-tych i 90-tych, którą po wielokroć warto jest odbyć i której z całą pewnością nie da się zapomnieć. Czytając „Like a Love Story” przeniosłam się w czasie do moich nastoletnich lat, szkolnych doświadczeń, marzeń, rozczarowań, przyjaźni oraz pola minowego pierwszej miłości.

Abdi Nazemian nie stroni od trudnych i niewygodnych tematów, potrafiąc w uważny sposób doskonale uchwycić tą burzliwą, niespokojną i niełatwą epokę przemian, mającą kluczowe znaczenie dla całej społeczności LGBT, ich sojuszników i środowiska mieszkających w Nowym Jorku emigrantów. A dokonał tej sztuki z literacką intensywnością i pieczołowitością, przywołując i wzniecając ducha potrzebnego aktywizmu, ukazując radości, smutki i wszechobecny, wyczuwalny na każdym kroku, lęk przed AIDS i wszystkimi jego bolesnymi i śmiertelnymi następstwami.

Z miejsca zakochałam się we wszystkich niezwykłych głównych bohaterach, Arcie, Rezie, Judy i wujku Stephenie, który jest odważnym, niezapomnianym i pełnym pasji aktywistą, członkiem ACT UP i którego postać zawsze będzie zajmować szczególne miejsce w moim sercu. Wszyscy oni to bohaterowie wielowymiarowi, posiadający zarówno szereg zalet, jak i wad oraz niedoskonałości, ale to właśnie one czynią ich prawdziwymi i wiarygodnymi postaciami, z którymi możemy się utożsamić, a ich poczynaniom do końca kibicować. Razem z nimi przeżywałam wszystkie emocjonalne stany, wzloty i upadki, wielokrotnie śmiałam się, cieszyłam z sukcesów, trzymałam za nich kciuki w chwilach zwątpienia i nieporozumień, złościłam, denerwowałam i wylałam morze łez.

Trudno jest mi wyrazić jak wiele ta powieść dla mnie znaczy, jak mocno mnie poruszyła, złamała serce i jednocześnie dodała otuchy. Uważam, że Abdi Nazemian to czarodziej wśród pisarzy, a jego błyskotliwy i szczery styl pisania, bogata wyobraźnia wizualna, wrażliwość, dbałość o szczegóły opisywanej rzeczywistości oraz wierna miłość do wszystkiego co odnosi się do Madonny, której twórczość i silna osobowość wielokrotnie się przewija i ma spory wpływ na bohaterów, potrafi zainspirować i rozpalić prawdziwą iskrę nadziei wśród nastolatków ze społeczności LGBT (i nie tylko), zmagających się z poszukiwaniem własnej tożsamości, niezrozumieniem, brakiem akceptacji, niespełnieniem, homofobią, oraz innymi trudnościami i przeciwnościami.

Mam nadzieję, że ta porywająca i wciągająca literacka perła zostanie kiedyś przeniesiona na duży lub mały ekran, ponieważ w pełni na to zasługuje, jak również na miłość, uznanie i większą rozpoznawalność w rozległym czytelniczym świecie. Naprawdę warto dać jej szansę.


"When the tears come streaming down your face
'Cause you lose something you can't replace
When you love someone but it goes to waste
What could it be worse?

Lights will guide you home
And ignite your bones
And I will try to fix you."

"Fix you" ~ Coldplay

"The most important four-letter word in our history will always be LOVE. That’s what we are fighting for. That’s who we are. Love is our legacy."

Ta inspirująca, piękna, głęboko poruszająca i uniwersalna powieść udowadnia, że współczesne YA nadal potrafi zaskoczyć i wzbudzić zachwyt oraz wychodzi poza ramy tego pozornie wyeksploatowanego gatunku dla młodzieży.

To...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

"Na zęby Paszczy" to jedna z najbardziej niesamowitych i porywających trylogii jaką kiedykolwiek czytałam i po lekturze dwóch tomów tkwię w niewysłowionym i nieustającym zachwycie nad kreacją krwawego i okrutnego świata z ugruntowanym system wierzeń, włoskim klimatem kojarzącym się z Wenecją, niezapomnianymi bohaterami, nieoczekiwanymi i przyspieszającymi bicie serca zwrotami akcji, niekonwencjonalnymi i zabawnymi przypisami, absolutnie rozbrajającymi, pełnymi ironii dialogami oraz wieloma nieszablonowymi fabularnymi rozwiązaniami, które potrafią wprawić w stan niedowierzania, frustracji, zdumienia i obezwładniającego czytelniczego uniesienia.

Co ciekawe "Bożogrobie" zaczyna się podobnym niecodziennym i skrajnym porównaniem/zestawieniem jak tom 1 nadając ton całej powieści, trzymając w rosnącym napięciu od pierwszej do ostatniej strony, nie dając ani chwili wytchnienia, z każdym rozdziałem jeszcze bardziej podkręcając i przyspieszając akcję do niewyobrażalnych wręcz rozmiarów przeszywającego na wskroś crescendo.

A w końcówce Jay funduje takie zawrotne tempo i tyle rozmaitych zawirowań, perturbacji, intryg i odkryć, że już w ogóle nie można się od lektury oderwać, tkwiąc w permanentnym i nieuniknionym stanie przytłaczającej i bolesnej niepewności o los ukochanych bohaterów. Już dawno żadna powieść fantasy mnie aż tak nie wciągnęła swoim niezaprzeczalnym magnetyzmem i nie dostarczyła tak dużej dawki adrenaliny, niebezpiecznych przygód oraz pochłaniających bez reszty silnych wrażeń. Czasem nie wiadomo czy ma się ochotę Mister Kristoffa zachwalać czy przeklinać! ;)

O samych fantastycznych bohaterach można napisać tomy, ze wspaniale wykreowaną, wielowymiarową główną bohaterką Mią na czele, z którą nie sposób się nie identyfikować, a jej losów nie śledzić z zapartym tchem. Podziwiam ją za jej niezłomność, lojalność, wytrwałość i wrażliwość, dzięki którym jej postać ogarniętej w pełni uzasadnionym pragnieniem zemsty, bezwzględnej zabójczyni nabiera ludzkich i realnych cech. Chociaż nie życzę nikomu jej się narazić i stanąć na drodze, bo dla wrogów nie ma żadnej litości.

Nie mogłabym również pominąć Pana Życzliwego, czyli kota, który nie jest kotem, bo z całą pewnością to jeden z najbardziej przedziwnych, tajemniczych, oryginalnych i wyrazistych nie-bohaterów, jakiego miałam niewątpliwą przyjemność i prawdziwy zaszczyt poznać!

Mimo, że poszczególne części składowe trylogii pojawiły się w rozmaitych odsłonach w wielu innych powieściach fantasy, to jednak Kristoffowi udało się jakimś cudem nadać całości autorskiego pazura, niewątpliwego, zarówno drapieżnego, jak i ujmująco poetyckiego charakteru, dzięki czemu zafundował czytelnikom prawdziwe odświeżenie gatunku, na dodatek potrafiąc w najbardziej niespodziewanym momencie danego tomu autentycznie poruszyć, zahipnotyzować i rozbroić.

Jak tylko będzie dostępny trzeci tom w oryginale, to od razu się w swój egzemplarz zaopatrzę, bo czekanie z całą pewnością nie jest moją mocną stroną. Po wielokroć warto mieć w swoich zbiorach tak wyjątkową trylogię-perełkę!

“She'd grown up inside books. No matter how dark life became, shutting out the hurt was as easy as opening a cover."

"Na zęby Paszczy" to jedna z najbardziej niesamowitych i porywających trylogii jaką kiedykolwiek czytałam i po lekturze dwóch tomów tkwię w niewysłowionym i nieustającym zachwycie nad kreacją krwawego i okrutnego świata z ugruntowanym system wierzeń, włoskim klimatem kojarzącym się z Wenecją, niezapomnianymi bohaterami, nieoczekiwanymi i przyspieszającymi bicie serca...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wszechświat kontra Don Tillman

"Projekt Rosie" to powieść zdecydowanie ekscytująca i nietuzinkowa, a jej niewątpliwymi atutami są:

a. niewielka objętość,
b. kapitalnie wykreowani bohaterowie,
c. sporo niewymuszonego humoru,
d. porządna szczypta psychologii dotycząca szeroko pojętych i odwiecznie skomplikowanych relacji damsko-męskich,
e. szereg intrygujących zagadnień natury genetycznej i naukowej, inteligentnie i dość przystępnie podanych w lekkiej, ale zdecydowanie niebłahej formie.

Wprawdzie nie jest szczególnie odkrywcza, bo jej poszczególne części składowe w rozmaitych odsłonach były przez kino, literaturę i szeroko pojętą sztukę, mocno eksploatowane, przetwarzane i nadużywane. Myślę jednak, że Graeme Simsion pisząc "Projekt Rosie" wcale do przecierania nowych gatunkowych szlaków nie aspirował, a jego powieść niczego nie udaje i dzięki temu jej efekt jeszcze mocniej działa.

W zamian za to jest szalenie pozytywna, bezpretensjonalna i błyskotliwa, poruszając trudne i złożone zagadnienia zespołu Aspergera, genetyki i nauk ścisłych, w co się rzadko zdarza, klarowny, logiczny i przekonujący sposób (nawet taki całkowity ścisłowiec-laik jak ja mógł się w nich niemal swobodnie odnaleźć ;) Bywa też autentycznie zabawna i ujmująco romantyczna i z całą pewnością potrafi skutecznie poprawić humor. A tytułową Rosie również nie sposób pominąć i jej urokowi nie ulec.

Doceniam również lekkość pióra Simsiona oraz czar, który po sobie całość zostawia, a główny bohater, niekonwencjonalny profesor genetyki, Don Tillman z całą pewnością potrafi rozbroić. Raz ma się ochotę go przytulić i doradzić mu w sprawiającej mu ogromną trudność kwestii znalezieniu partnerki idealnej (o ile taka w ogóle istnieje ;), a innym razem chce się go wręcz udusić, bo czasem, no dobra często, ale za to (niemal) bezwiednie, zdarza mu się znienacka zareagować w niewłaściwy (choć dla niego zupełnie logiczny i wytłumaczalny, w dużej mierze wynikający ze specyficznego, bardziej racjonalnego pojmowania przez niego rzeczywistości i podejścia do świata), nierzadko wariacko zabawny, nonszalancki i bezprecedensowy, wprawiający innych w niemałą konsternację, ekscentryczny i nieoczekiwany sposób.

Czasem też zdarza mu się popełnić taką niezręczną, kolosalną towarzyską gafę, że ma się natychmiastową i niekontrolowaną ochotę przemówić mu do rozumu, porządnie nim wstrząsnąć, aby się ogarnął, głębiej zastanowił, z wrodzoną precyzją przeanalizował swój niezbyt oczywisty dla większości ludzi i iście osobliwy, dotychczasowy, stricte naukowy tok rozumowania i w efekcie zrozumiał oraz naprawił popełniane przez siebie ewidentne błędy, zwłaszcza te dotyczące kobiety, której chciałby najbardziej zaimponować.

Ale równocześnie nie sposób go nie polubić, nie śledzić jego licznych nieoczywistych, zdumiewających poczynań i mu nie kibicować w jego karkołomnych, nieustannych, pełnych nieprawdopodobnych zdarzeń i wytracających go z rutynowo powtarzanych codziennych czynności, intensywnych i pomysłowych poszukiwaniach kandydatki na żonę w postaci obmyślania (również z pomocą niezawodnych przyjaciół) coraz to nowych poprawek oraz uwzględniania możliwych, choć nielicznych ustępstw (bo w końcu nikt nie jest doskonały) w przygotowanym przez siebie całkowicie autorskim kwestionariuszu, który przysporzy mu zarówno sporo kłopotów, jak i nieskrywanej radości. Jak również nieszablonowych rozwiązań, nieplanowanych znajomości, oraz mocno zaskakujących, brawurowych oraz spontanicznie nieprzewidzianych, genetyczno-życiowych wyzwań, z którymi będzie musiał się zmierzyć, aby im w nieoczekiwany sposób sprostać. Don (pod pewnymi względami) przypomina mi dorosłą wersję jednego z moich ulubionych bohaterów literackich, czyli Alexa Woodsa i jest absolutnie niezrównany!

Zresztą wiarygodni, wyraziści i mocno zapadający w pamięć bohaterowie to myślę jeden z największych atutów całej wciągającej powieści Graeme Simsiona, która potrafi czytelnika wprawić w dobry nastrój, oczarować oraz dostarczyć wybornej porcji rozrywkowo-naukowych, fantastycznych i niezapomnianych przeżyć.

"- Daj mi minutę na zastanowienie - powiedziała. Mimowolnie włączyłem stoper w zegarku. Nagle Rosie zaczęła się śmiać. [...] - To przez zegarek - wyjaśniła. Mówię "daj mi minutę", a ty zaczynasz odmierzać czas."

Wszechświat kontra Don Tillman

"Projekt Rosie" to powieść zdecydowanie ekscytująca i nietuzinkowa, a jej niewątpliwymi atutami są:

a. niewielka objętość,
b. kapitalnie wykreowani bohaterowie,
c. sporo niewymuszonego humoru,
d. porządna szczypta psychologii dotycząca szeroko pojętych i odwiecznie skomplikowanych relacji damsko-męskich,
e. szereg intrygujących zagadnień...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Tamte dni, tamte noce

To poetycki, nostalgiczny, słodko-gorzki, sensualny, elektryzujący i posiadający w sobie nieuchwytny letni czar, swoisty strumień świadomości, którym można się delektować i który, podobnie jak jego wyjątkowa ekranizacja, pozostaje w pamięci na długo. W piękną powieść Andre Acimana niepostrzeżenie się wsiąka i z każdą kolejną stroną już nie można się spod jej wpływu wyzwolić.

Szczególnie podobały mi się stosowane przez Elio i Olivera powtórzenia, które z równą siłą rezonują w filmie. Zarówno powieść i ekranizacja wspaniale się uzupełniają i każda ma do zaoferowania niebywałe bogactwo intensywnych, przeszywających, sensorycznych doznań. Równie mocno zapadł mi w pamięć powieściowy wieczór autorski, w którym oboje biorą udział w Rzymie, spontaniczny wypad wszystkich uczestników do pobliskich pubów oraz będąca zwieńczeniem tej niepowtarzalnej nocy, niezwykła opowieść jednego z bohaterów, która rozgrywa się w Bangkoku. Aż żałuję, że nie trafiła na ekran.

Warto się w całość zatopić i obserwować tą rozbrajającą, pobudzającą zmysły, potrafiącą zachwycić, rozbawić ale i głęboko poruszyć, rozgrywającą się na północy Włoch lat 80-tych, historię pierwszej, prawdziwej miłości. Miłości uniwersalnej, niebanalnej, pełnej pasji, która stopniowo rodzi się w grze spojrzeń, drobnych ale znaczących gestach, niedopowiedzeniach i ukrytych pragnieniach, nieodwołalnie zmieniając życie głównych bohaterów. I to słynne, będące zarówno źródłem nieprawdopodobnej frustracji, ale i niewypowiedzianej radości, nieodłączne, nonszalanckie, niezapomniane "later"!

“If I could have him like this in my dreams every night of my life, I'd stake my entire life on dreams and be done with the rest.”

Tamte dni, tamte noce

To poetycki, nostalgiczny, słodko-gorzki, sensualny, elektryzujący i posiadający w sobie nieuchwytny letni czar, swoisty strumień świadomości, którym można się delektować i który, podobnie jak jego wyjątkowa ekranizacja, pozostaje w pamięci na długo. W piękną powieść Andre Acimana niepostrzeżenie się wsiąka i z każdą kolejną stroną już nie można się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Być jak Molly Peskin-Suso

Musiałam nieco ochłonąć aby napisać o wrażeniach z „The Upside of Unrequited”. Gdybym to zrobiła od razu, to zapewne nieco inaczej (o wiele krytyczniej) by się jednak prezentowały. Przede wszystkim przed lekturą trzeba się przygotować na to, że niestety nie dorównuje absolutnie niezrównanemu debiutowi Becky „Simon vs. the Homo Sapiens Agenda”, z czym mentalnie przez wiele rozdziałów się zmagałam i nie mogło mi to za bardzo dotrzeć do świadomości, co mój odbiór przyznaję zaburzało. Bowiem siłą rzeczy nieustannie całość porównywałam do "Simona" i to na dużą niekorzyść "Upside". Mam też nieodparte wrażenie, że znaczna jej część jest pozbawiona jego lekkości, bezpretensjonalności oraz niewymuszonego uroku.

Główna bohaterka Molly wprawiała mnie miejscami w stan irytacji, jej portret psychologiczny pozostawiał wiele do życzenia, a bywały momenty, że język powieści niebezpiecznie ocierał się o infantylizm. Ale moim największym zarzutem jest de facto brak konkretniejszej fabuły, gdyż niemal cała powieść przede wszystkim skupia się na różnych rozważaniach/dywagacjach Molly dotyczących braku posiadania chłopaka, co powtórzone razy x dosłownie doprowadzało mnie do szału i w końcu jej staraniom aby go zdobyć (choć nieco zbyt za wszelką cenę ;) No ale z drugiej strony bycie nastolatkiem ma swoje prawa ;D

Nie mówiąc już o zbędnych (nad)użyciach słów „cute” i „adorable”, na które stałam się po lekturze wręcz uczulona. Mam nadzieję, że Becky w kolejnych powieściach przynajmniej będzie się starała je o wiele bardziej ograniczyć. W pewnym momencie zaczęłam się nawet zastanawiać czy nie powinna dać sobie więcej czasu i napisać o czymś zupełnie innym. A jednak póki co dość krytycznie się z powieścią Albertalli obchodzę, ale szczerze inaczej nie potrafię.

Jednak nastąpił moment w drugiej i zdecydowanie lepszej oraz bardziej intrygującej, połowie, może nie jakiś konkretny czy przełomowy, ale zauważalny, kiedy wreszcie nabrała większego charakteru, a ja ostatecznie pogodziłam się, że całość nie jest napisana na miarę debiutu, przestałam w głowie obie powieści nieustannie, obsesyjnie wręcz porównywać (czego nie polecam) i zaczęłam się do „Upside” stopniowo przekonywać, do głównej bohaterki myślę również.

Jest coś nieuchwytnie rozbrajającego i ujmującego w stylu pisania Becky, co sprawia, że nie potrafię się jej słowom oraz bohaterom oprzeć oraz ewidentnie i skutecznie potrafi poprawić mi nastrój, co udaje się tylko nielicznym pisarzom. Jej wychodzi to naturalnie oraz niemal nikt tak jak ona nie potrafi pisać z taką czułością, szczerością, zrozumieniem i wyczuciem o seksualności, w tym również tej nienormatywnej, niełatwych zmaganiach z samoakceptacją oraz o wszelkich, nie tylko sercowych, dylematach, zawirowaniach oraz niezręcznościach nastoletniego wieku. W tym właśnie zniuansowaniu i uważnej obserwacji nastoletnich bohaterów jeszcze mocniej uwydatnia się i błyszczy jej niezaprzeczalny talent.

Równie mocno trafia do mnie jej błyskotliwe poczucie humoru z niezbędną szczyptą ironii, kapitalne dialogi wraz ze zgrabnymi i zapadającymi w pamięć jednozdaniowymi powiedzonkami (jak choćby epickie zdanie rozpoczynające powieść) oraz autentyczna frajda z wyłapywania licznych popkulturowych nawiązań i odniesień. Ogólne wrażenie z lektury poprawiła również końcówka, która nie była szczęśliwie przesłodzona i z całą pewnością miała w sobie magię, którą starałam się na wszelkie sposoby poczuć przez całą powieść.

Mam nadzieję, że i u nas kiedyś (w lepszym i bardziej otwartym świecie) pary jednopłciowe będą mogły bez żadnych przeszkód zawierać małżeństwa lub wybrane przez siebie związki partnerskie, z wszystkimi dostępnymi prawami par heteroseksualnych. Dobrze wiem, że w obecnej sytuacji jest to w naszym kraju niestety niemożliwe, ale wierzę, że kiedyś ten szczęśliwy dzień nastąpi i będę wówczas miała poczucie, że żyję w o wiele bardziej tolerancyjnej rzeczywistości i że nasz świat nie jest aż tak bezdusznym miejscem, jakim się najczęściej jawi, w którym ta sama płeć ukochanej osoby traktowana będzie w sposób naturalny, oczywisty i bez żadnych skrajnych osądów czy większych uprzedzeń, czyli tak jak na to każda osoba, bez względu na swoją orientację, w pełni zasługuje.

„But you know, there’s an upside here. Because when you spend so much time just intensely wanting something, and then you actually get the thing? It’s magic.”

Być jak Molly Peskin-Suso

Musiałam nieco ochłonąć aby napisać o wrażeniach z „The Upside of Unrequited”. Gdybym to zrobiła od razu, to zapewne nieco inaczej (o wiele krytyczniej) by się jednak prezentowały. Przede wszystkim przed lekturą trzeba się przygotować na to, że niestety nie dorównuje absolutnie niezrównanemu debiutowi Becky „Simon vs. the Homo Sapiens Agenda”, z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Cenię pisarzy, którzy mocno inspirując się innymi słynnymi seriami, nie ograniczają się wyłącznie do samego kopiowania czy powielania schematów, lecz potrafią dodać coś od siebie i z doskonale znanych i wielokrotnie przetwarzanych elementów, potrafią stworzyć zupełnie nową jakość, której poziom jeszcze podnoszą, dokładnie tak jak Pierce Brown.

W trylogii "Red Rising" jest ukazany brutalny, dystopijny, marsjański świat przyszłości, w którym o hierarchii w społeczeństwie decydują kolory, którym przewodzą Złoci, będący rasą nadludzi, a przynajmniej sami tak siebie postrzegają, którzy całkowicie dominują i podporządkowują sobie resztę kolorów, bezlitośnie ich tłamsząc, kontrolując, wykorzystując i zabijając wedle własnego uznania.

Teoretycznie niemal na każdy opis mówiący o podobieństwie danej powieści do "Igrzysk Śmierci" reaguję alergicznie i najczęściej już na wejściu ją skreślam. Jednak gdy tylko spojrzałam na okładkę pierwszego tomu w oryginale i przeczytałam opis, to z miejsca byłam zaintrygowana i cieszę się, że się skusiłam. A nie dać tej unikalnej powieści szansy to byłby grzech.

Pierce Brown posiada wręcz niewiarygodną i nieograniczoną wyobraźnię, dzięki której przedstawiony przez niego barwny i nietypowy świat ożywa na kartach powieści, a czytelnik ma wrażenie jakby miał przed oczami dynamiczny, rasowy i iście spektakularny film akcji rozgrywający się w przestrzeni kosmicznej, w którym tempo nieustannie rośnie, adrenalina huczy w skroniach i ciągle coś się dzieje, tak że ma się wrażenie bezpośredniego przebywania wraz z bohaterami w samym epicentrum wydarzeń. Mam szczerą nadzieję, że kiedyś cała trylogia zostanie zekranizowana, bo zdecydowanie na to zasługuje.

Niezliczone intrygi, spiski i zdrady, szaleńcze pościgi, zaskakujące fabularne twisty, przelew krwi, bezwzględna i okrutna gra, w której szale zwycięstwa nieustannie przechylają się raz w jedną, raz w drugą stronę i nikt nie może być pewny czy uda mu się wygrać następną rundę, a przynajmniej nie bez poniesienia ofiar oraz czy ma jakąkolwiek szansę na przeżycie.

W tym bezlitosnym świecie zaufanie jest na wagę złota i często trudno sobie na nie pozwolić, twój największy wróg może okazać się nieoczekiwanym sojusznikiem, a potencjalny przyjaciel może zdradzić w najmniej spodziewanym momencie, więc trzeba nieustannie mieć się na baczności. Brown posiada również rzadką umiejętność nieustannego podsycania ciekawości czytelnika, który niecierpliwie zastanawia się, co wydarzy się dalej i w jaki sposób to wszystko do cholery udaje mu się połączyć w spójną i logiczną całość.

Duża też w tym zasługa niezwykle wiarygodnej i realistycznej kreacji bohaterów, w tym również drugoplanowych, z którymi czytelnik błyskawicznie się zżywa i których poczynaniom od początku kibicuje. W tym głównego bohatera Darrowa, wywodzącego się z najniższej klasy społecznej, Czerwonego posiadającego ogromną charyzmę, upór, spryt i determinację oraz genialny umysł strategiczny, a jednocześnie będącego wrażliwym i osamotnionym młodym chłopakiem w stadzie lwów gardzących jakimkolwiek przejawem słabości, gotowym w każdej chwili rozszarpać i pokonać każdego, kto stanie im na drodze.

"Chciałem żyć w pokoju. Ale moi wrogowie rozpętali wojnę."

Darrow jest gotów na całkowite poświęcenie w obronie wyznawanych przez siebie wartości i aby spełnić największe marzenie ukochanej Echo - odzyskać odebraną i upragnioną wolność swoich ludzi oraz aby urzeczywistnić to marzenie, walki na śmierć i życie, aby pokonać swoich największych wrogów i oprawców, którzy uważają się za lepszych od pozostałych kolorów. To również bohater, który potrafi uczyć się na własnych błędach, którego niełatwo rozszyfrować, a jeszcze trudniej złamać w nim ducha, nawet w skrajnych sytuacjach kiedy wrogowie zyskują przewagę i który na każdym kroku potrafi mocno zaskoczyć, pokazując, że kto go nie docenia popełnia duży błąd.

"- Śmierć nie jest tak pusta, jak o niej mówisz. Pustką jest życie bez wolności, Darrow.[...]"

Dużą zaletą kreacji bohaterów jest fakt, że żaden z nich nie jest kryształowy, posiadając sporo odcieni i niejasnych intencji, bo w tym krwawym, pozbawionym uczuć świecie trzeba mieć naprawdę grubą skórę i niemałą odporność psychofizyczną, aby móc przetrwać. Mocno na wyobraźnię oddziałuje również umiejętność połączenia opisów brutalnych i poetyckich, czym Brown osobiście mocno mnie ujął, bo mam nieskrywaną słabość do takich właśnie, choć skrajnych, to jednak niebanalnych połączeń.

Pisarz potrafi też równie skutecznie pobudzić do pracy nasze czytelnicze szare komórki oraz zadawać niewygodne pytania, na które nie ma łatwych i jednoznacznych odpowiedzi np. jak można odczuwać nienawiść do kilku Złotych, którzy choć teoretycznie należą do uprzywilejowanej klasy wrogów, to nieoczekiwanie stali się bliskimi przyjaciółmi głównego bohatera?

"- I to jest właśnie coś, czego nie rozumiem. Skoro jestem dobrym człowiekiem, to czemu chcę robić złe rzeczy?"

Pierwsza część jest naprawdę oryginalnym, wywierającym spore wrażenie i zapadającym w pamięć mocnym początkiem trylogii, z ciekawie wplecionymi w fabułę wątkami nawiązującymi do mitologii greckiej. Chociaż czytając aktualnie tom drugi mogę bezapelacyjnie stwierdzić, że oprócz o wiele większej dojrzałości autora i imponującego rozwinięcia jego pisarskiego warsztatu oraz przeniesienia akcji na inne planety, czuć w całej historii autentyczną, mocno udzielającą się czytelnikowi pasję, okazywane swoim bohaterom serce oraz to niedefiniowalne "coś", co mocno wciąga, sprawiając, że wprost nie da się od tej pełnej rozmachu, porywającej, poruszającej i pochłaniającej bez reszty trylogii oderwać. Zdecydowanie warto wybrać się w tą niezapomnianą kosmiczną podróż na Marsa.

"- Mówią, że ludzkość od zawsze była zniewolona. Wolność czyni nas niewolnikami pożądania, chciwości. Wystarczy ją zabrać i dać komuś życie wypełnione snami.[...]"

Cenię pisarzy, którzy mocno inspirując się innymi słynnymi seriami, nie ograniczają się wyłącznie do samego kopiowania czy powielania schematów, lecz potrafią dodać coś od siebie i z doskonale znanych i wielokrotnie przetwarzanych elementów, potrafią stworzyć zupełnie nową jakość, której poziom jeszcze podnoszą, dokładnie tak jak Pierce Brown.

W trylogii "Red Rising" jest...

więcej Pokaż mimo to