rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Mam wrażenie, że Guy Gavriel Kay stracił swój dawny ogień. Od wielu lat jestem miłośniczką jego książek, ale z żalem muszę stwierdzić, że to już druga z kolei jego powieść, która mnie trochę rozczarowała. Nie dlatego że jest zła - po prostu nie jest tak porywająca jak te wcześniejsze - "Tigana", "Lwy Al-Rassanu", "Pieśń dla Arbonne" czy choćby młodzieżowa "Ysabel".

Całość czytałam trochę mimochodem, nie mogąc się zatopić w fabule i przeżyciach bohaterów, którzy wydali mi się w jakimś sensie płytcy, a może "przechodzeni". Kay chętnie powraca do pewnych typów postaci i mimo że zwykle jest w stanie ubrać je w inne cechy i okoliczności, to tym razem czułam pewne znużenie. Książka pod pewnymi względami podobna jest do "Lwów Al-Rassanu", ale brakuje jej świeżości - zamiast dwóch równie szlachetnych dowódców, mamy dwóch równie podłych (choć nie bez przebłysków wyższych uczuć). Mam wrażenie, że bohaterom prawdziwie obiecującym, świeżym i potencjalnie ciekawym poświęcono zdecydowanie za mało miejsca - chętnie podążyłabym śladami dwóch czy trzech postaci drugoplanowych, które w jakiś sposób mnie zaciekawiły i wzbudziły sympatię, zamiast skupiać się na d'Acorsim i Monticoli, którzy mimo że kluczowi dla fabuły, byli po prostu odpychający.

Główny bohater, będący od czasu do czasu również narratorem, nie wywarł na mnie szczególnego wrażenia. Może to celowy zabieg, bo w końcu to przypadkowy młodzieniec, którego losy splotły się z losami ludzi równie ważnych, co niebezpiecznych, ale jego rozważania wydały mi się nudne, a sama postać dość bezbarwna. Trudno zaangażować się w opowieść, jeśli nie kibicujemy głównemu bohaterowi, bo ten jest nam po prostu obojętny.

Powieść jest jak zwykle dobrze osadzona w czymś, co można by nazwać "alternatywnymi realiami" - bardzo cenię Kaya za to, jak śmiało czerpie inspiracje z historii i przekuwa ten materiał w coś innego, a przecież rozpoznawalnego. Opis wyścigów uważam za jeden z najciekawszych fragmentów - Kay ma talent do oddawania atmosfery rozbawionego miasta, kipiących emocji i ostatecznego ich uwolnienia. W tym czuło się jego dawny pisarski pazur. Być może całej książce brakuje dawnego, epickiego rozmachu - wyraźniej zarysowanego konfliktu, konsekwencji, elementów godnych tragedii antycznej, niemożliwych dylematów, ale też humoru, który tak dobrze pamiętam z poprzednich powieści.

Dopiero gdzieś pod koniec książki poczułam lekki dreszcz ekscytacji, ale wtedy byłam już trochę obrażona za porzucenie interesujących mnie wątków i postaci. Trzy czwarte powieści czekałam na tę iskrę - cieszę się, że jednak się pojawiła, nawet jeśli tak późno.

To nie tak, że "Dawno temu blask" jest złą książką. Nadal może sprawić przyjemność, zwłaszcza komuś, kto nie ma sentymentu do "dawnego Kaya", ale dla mnie nie była to lektura, dla której zarywałam noc (jak to bywało dawniej). Ograniczałam się do przeczytania kilkunastu stron przed snem.

Mam wrażenie, że Guy Gavriel Kay stracił swój dawny ogień. Od wielu lat jestem miłośniczką jego książek, ale z żalem muszę stwierdzić, że to już druga z kolei jego powieść, która mnie trochę rozczarowała. Nie dlatego że jest zła - po prostu nie jest tak porywająca jak te wcześniejsze - "Tigana", "Lwy Al-Rassanu", "Pieśń dla Arbonne" czy choćby młodzieżowa "Ysabel".

Całość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Duże rozczarowanie. Znając talent i kunszt McEwana, jego umiejętność igrania z czytelnikiem, spodziewałam się czegoś lepszego. Esencji tu niewiele, a dużo rozsmakowywania się we własnej erudycji i pomyśle na alternatywną historię Wielkiej Brytanii. Jedyne, co ratuje tę książkę, to ciekawie przedstawiony problem ludzkiego umysłu - i niemożności stworzenia algorytmu, który by tworzył podobnie pokrętne sposoby rozumowania.

Narrator, będący równocześnie głównym bohaterem, doprowadzał mnie do rozpaczy swoją przeintelektualizowaną miałkością i wiecznymi niemożnościami, ciągłym niezadowoleniem z tego, co ma i wybujałymi ambicjami, z którymi nic nie potrafił zrobić. Czy jest to realistyczne? Jak najbardziej, ale miałam poczucie, że autor nie dał mi żadnego powodu, żeby polubić Charliego. Zdecydowanie bliższy wydał mi się robot, Adam, a po pewnym czasie również Miranda. A może właśnie tak miało być? Może McEwan przewrotnie postanowił uczynić robota bardziej przekonującym i ciekawszym bohaterem niż człowiek? Trudno powiedzieć.

W pewnym momencie straciłam nadzieję na to, że skomplikowane zmiany w społeczeństwie odbiją się w jakikolwiek sposób na losach bohaterów i zaczęłam przeskakiwać opisujące je fragmenty. Miałam poczucie, że autor tak bardzo zachwycił się swoją wizją i sposobem działania społeczeństwa, że zapomniał o czytelniku, który przez jego opisy musiał przebrnąć. Właściwie kluczowe dla samej powieści było tylko ocalenie Turinga i stworzenie sztucznej inteligencji w latach 80. Cała reszta wydaje się po prostu zapisem rozmyślań McEwana nad historią alternatywną tego konkretnego okresu. Dla mnie męczącą i nieuzasadnioną.

Zainteresowały mnie jedynie kwestie etyczne i moralne - zderzenie światopoglądu maszyny i człowieka. Wiedziałam, że musi dojść do konfliktu, do rozwiązania akcji i tylko ta świadomość sprawiła, że dotrwałam do końca. Tak naprawdę ta książka mogłaby być o połowę krótsza - może taka kondensacja sprawiłaby, że wywarłaby na mnie większe i lepsze wrażenie. Szkoda.

Duże rozczarowanie. Znając talent i kunszt McEwana, jego umiejętność igrania z czytelnikiem, spodziewałam się czegoś lepszego. Esencji tu niewiele, a dużo rozsmakowywania się we własnej erudycji i pomyśle na alternatywną historię Wielkiej Brytanii. Jedyne, co ratuje tę książkę, to ciekawie przedstawiony problem ludzkiego umysłu - i niemożności stworzenia algorytmu, który by...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Są książki, które czyta się dla przyjemności. Są też takie, które czyta się, żeby coś zmienić.

Nie sądziłam, że "Mózg odporny na stes" tyle mi da. Serio. Może trafiłam na tę książkę we właściwym momencie, a może po prostu jest to skondensowana dawka surowej wiedzy. Naprawdę surowej.

Niektórych może drażnić okropnie sztywny język tej pozycji, od czasu do czasu dość nieporadnie doprawiany odrobiną czegoś na kształt humoru, ale... mnie to nie przeszkadza. Powiedziałabym wręcz, że jako osobie uczulonej na motywacyjne gadki i puste, poetyckie metafory przyniósł mi ulgę. Aha, tu mamy hipokamp, tu korę przedczołową, tu ciało migdałowate. Mają na siebie wpływ taki i taki, a to ćwiczenie pomaga nam wygimnastykować korę przedczołową, co daje konkretny efekt. Super.

Należę do osób, które lubią rozumieć, co jak działa - zwłaszcza w moim własnym ciele. Bardzo klarownie wyjaśniony sposób funkcjonowania zestresowanego mózgu pozwolił mi nabrać zaufania do autorki i chętniej włączyć niektóre z zaproponowanych ćwiczeń do swojego codziennego planu dnia. Niektórzy zarzucają autorce nadmierne skoncentrowanie się na ćwiczeniach medytacyjnych zaczerpniętych z buddyzmu, ale osobiście nie widzę w tym nic złego - nie twierdzę, że cywilizacja zachodnia nie ma swoich sposobów, ale są na pewno mniej rozpowszechnione i zwykle związane z religią. Buddyzm (czy choćby jego elementy) jako filozofia jest znacznie bardziej uniwersalny i nie wymaga wiary - a jednocześnie jej nie wyklucza.

Osobiście jestem fanką proponowanych przez autorkę ćwiczeń, podzielonych tematycznie i pozwalających na trenowanie wdzięczności, uważności i tak dalej - zależnie od rodzaju źródła naszych problemów. Oczywiście nie wszystkie przypadły mi do gustu, ale przecież dokładnie tak samo jest z ćwiczeniami na mięśnie brzucha czy ud. Niektóre nam odpowiadają, inne nie. Grunt, żeby stworzyć własny, idealny zestaw i ćwiczyć - zarówno pośladki, jak i mózg.

Są książki, które czyta się dla przyjemności. Są też takie, które czyta się, żeby coś zmienić.

Nie sądziłam, że "Mózg odporny na stes" tyle mi da. Serio. Może trafiłam na tę książkę we właściwym momencie, a może po prostu jest to skondensowana dawka surowej wiedzy. Naprawdę surowej.

Niektórych może drażnić okropnie sztywny język tej pozycji, od czasu do czasu dość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytanie książek wymaga czasem oślego uporu - zwłaszcza gdy chodzi o książki, które narobiły szumu i uchodzą za literackie odkrycie. W moim przypadku dobrnięcie do końca nie tylko pierwszego, ale nawet drugiego tomu było czynem heroicznym.

No dobrze, może trochę przesadzam. To nie tak, że powieść jest zła - gdyby była zła, nie zadawałabym sobie trudu czytania jej do ostatniej strony, ale robiłam to bez przyjemności.
Co z miejsca mnie uderzyło, to ciekawy pomysł autorki na osadzenie opowieści w realiach historycznych - i chyba właśnie to sprawiło, że niechętnie dreptałam za bohaterami, kręcąc głową z dezaprobatą, kiedy po raz kolejny udowadniali, że absolutnie żadne z nich nie ma za grosz rozumu. Szczerze podziwiam pieczołowitość, z jaką Nino Haratischwili prowadziła czytelnika przez złożoności sytuacji geopolitycznej - nie tylko w Rosji (potem ZSRR), ale również na świecie, pozwalając lepiej zrozumieć atmosferę, w jakiej wyrastali i funkcjonowali jej bohaterowie. Gdyby nie ten zabieg, chyba odłożyłabym książkę na półkę, ale uznałam, że skoro już zaczęłam, to skończę i przy okazji lepiej zrozumiem specyfikę życia w Gruzji na przestrzeni ostatniego stulecia. Bo co, u licha, wiem o życiu Gruzinów?

Nie byłam w stanie związać się z bohaterami - nie licząc może tych drugoplanowych czy epizodycznych. Chociaż nie, przepraszam - spodobał mi się wątek Kitty i chyba dla niego zdecydowałam się sięgnąć po drugi tom. Ale poza tym żadna z postaci nie wzbudzała we mnie cieplejszych uczuć - gdzieś zabrakło mi psychologicznej głębi, jakiegoś rysu wyjątkowości. Miałam wrażenie, że dzieci powtarzają tylko błędy swoich rodziców, żyjąc po omacku i pod wpływem impulsu - oczywiście, gdyby wszystkie postaci były do bólu racjonalne, nie byłoby o czym pisać. Niemniej jednak nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że bohaterowie funkcjonują w zamkniętym kręgu własnej niemożności i bezrefleksyjności, kierując się wyłącznie impulsami. Czy to posmak rosyjskiego fatalizmu? Czy może niedokładnie zawoalowana krytyka narodu, który do rzeczywistości podchodzi wyłącznie emocjonalnie, nie wykorzystując swojego potencjału i wiele na tym tracąc? Powieść Haratischwili nie jest wolna od gorzkich przemyśleń na temat gruzińskiej natury, ale czy to znaczy, że wszyscy bohaterowie muszą być tak samo bezradni i bezmyślni wobec wydarzeń...?

Wątek czekolady wydawał mi się straszliwie ograny i niepasujący do całości. Ot, od czasu do czasu, dla szczypty dramatyzmu ktoś sięgał po ten zakazany przysmak... Język często wydawał mi się zbyt "duszny", zawiły i afektowany, choć to na pewno kwestia upodobań.

Krótko mówiąc - fantastycznie nakreślone tło historyczne, pozwalające na wczucie się w ducha czasów i załatanie braków w wiedzy historycznej. Pojedyncze wątki były naprawdę interesujące, ale bohaterom zabrakło psychologicznej głębi i celowości w działaniu (choć to ostatnie możemy uznać za świadomą decyzję autorki). Z ulgą przebrnęłam przez oba tomy, czując się trochę mądrzejsza, ale na pewno nie olśniona literackim kunsztem autorki.

Czytanie książek wymaga czasem oślego uporu - zwłaszcza gdy chodzi o książki, które narobiły szumu i uchodzą za literackie odkrycie. W moim przypadku dobrnięcie do końca nie tylko pierwszego, ale nawet drugiego tomu było czynem heroicznym.

No dobrze, może trochę przesadzam. To nie tak, że powieść jest zła - gdyby była zła, nie zadawałabym sobie trudu czytania jej do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie lubię książek o miłości. Zwykle wyczuwam w nich fałsz albo powtarzanie jakichś schematów, którym brakuje świeżości. Ale "Gdyby ulica Beale umiała mówić" zachwyciła mnie swoją szczerą prostotą, głębokim odczuwaniem niuansów życia i uczuć bez męczącego patosu.
Polskie tłumaczenie nie jest doskonałe, oryginał o niebo lepszy, ale nawet niezręczności przekładu nie zacierają uroku tej powieści.

Właściwie wszystko kręci się wokół miłości - miłości Fonny'ego i Tish, ich rodzeństwa i rodziców, mimo że nic nie jest proste ani oczywiste. Zwłaszcza kiedy wchodzi się w dorosłość w Nowym Jorku lat 70. i jest się czarnym. I zostaje się oskarżonym o gwałt, którego się nie popełniło...

Ostatnio z rozżaleniem stwierdziłam, że nie rozumiem większości postaci książek i filmów. Że coraz rzadziej jestem w stanie wejść w ich skórę, współodczuwać i dać się wchłonąć przez ich świat. Ta książka sprawiła, że odetchnęłam z ulgą - jednak nadal to potrafię, nadal są bohaterowie, z którymi po prostu jestem aż do ostatniej strony, nie złoszcząc się na nich i nie czując, jak odklejam się od ich problemów. A przecież moje życie i ich życie to dwa bardzo odległe światy.

Więc chyba po prostu jest to kawał dobrej literatury - trudnej i nieoczywistej, może zbyt prostej, ale właśnie przez tę prostotę bardzo poetyckiej, bogatej i prawdziwej.

Nie lubię książek o miłości. Zwykle wyczuwam w nich fałsz albo powtarzanie jakichś schematów, którym brakuje świeżości. Ale "Gdyby ulica Beale umiała mówić" zachwyciła mnie swoją szczerą prostotą, głębokim odczuwaniem niuansów życia i uczuć bez męczącego patosu.
Polskie tłumaczenie nie jest doskonałe, oryginał o niebo lepszy, ale nawet niezręczności przekładu nie zacierają...

więcej Pokaż mimo to