-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
Jak Wenus z piany morskiej, poezja Marzeny Orczyk-Wiczkowskiej w „Abisalu” wynurza się z otchłani oceanu i niesie ze sobą konche, koniec świata oraz kobiecość. Jej wiersze to struga zimnego słońca wnikająca w tytułowe strefy głębinowe, znajdując cząstki piękna pomiędzy ciemnością ludzkich przywar oraz bolączek. Nie ignoruje jednak wszechobecnego mroku; pomiędzy opisami prozaicznych boskości czuć niepokój, miarowe prądy metafor przerywane są rytmem wyliczeń niczym marsz wojska (na przykład w wierszu pt. „Ślady”, gdzie samosiejki oraz motyle współgrają z wyrwanymi paznokciami, a pod koniec pada strzał). Trudno nie dać się porwać jej liryce, obrazom naszkicowanym tylko kilkoma słowami, migawkom biedronek, szklanek lemoniady czy kawałków bursztynu, które w jej twórczości obrastają znaczeniami niemalże astralnymi, a niebo oraz ocean zamieniają się miejscami. Ten chaos, skoncentrowany w stosunkowo krótkich wierszach, wytrąca z równowagi nawet najsprawniejszych pływaków. Jest w tomiku Orczyk-Wiczkowskiej również aspekt feministyczny – kobiety jako matki oraz córki, królowe oraz poddane, sacrum oraz profanum; kobiety tam są epicentrum świata, morskimi Gajami. Jednocześnie samotnie dryfują w oceanicznych odmętach niczym półprzejrzyste, bezwolne meduzy. Ten osobliwy dualizm towarzyszy podczas całej lektury, wciągając nas pod powierzchnię i ledwo pozwalając złapać oddech pomiędzy kolejnymi utworami. Zatonąć można w tej metaforyce ciemnej niczym atrament, okraszonej florystycznymi grafikami Alicji Kalinowskiej. Wyrwawszy się z toni, czytelnik czuje słowa Orczyk-Wiczkowskiej na języku, słowa o smaku soli oraz trwogi, które czepiają się skóry jak wilgotny piasek.
Jak Wenus z piany morskiej, poezja Marzeny Orczyk-Wiczkowskiej w „Abisalu” wynurza się z otchłani oceanu i niesie ze sobą konche, koniec świata oraz kobiecość. Jej wiersze to struga zimnego słońca wnikająca w tytułowe strefy głębinowe, znajdując cząstki piękna pomiędzy ciemnością ludzkich przywar oraz bolączek. Nie ignoruje jednak wszechobecnego mroku; pomiędzy opisami...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-04-01
Porządnie napisany "poradnik" - bez wątpienia teraz zombiaki mają przerąbane.
Porządnie napisany "poradnik" - bez wątpienia teraz zombiaki mają przerąbane.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Las Kaliny Jaglarza w „gościć sójki” to czysta dzikość, to ślepia zwierząt pobłyskujące w ciemności. Jego poezja obrasta mchem poczerniałe pnie dębów, zalega żołędziami w miękkiej, wilgotnej ściółce, niesie ze sobą zbutwiałą woń gnijących liści. Naturalistyczne obrazy Puszczy Białowieskiej tłoczą się w jego utworach, naraz barwne i przeraźliwie mroczne. Nieustępliwe słowa, nieograniczone interpunkcją czy wersalikami, pędzą za sobą na wzór spłoszonych saren. Wchodząc w ich szeregi, przytłaczają mnie obrazy niesamowite, animalistyczne – groteskowe ujęcia padliny, mignięcia skrzydeł kawek czy kapelusze sromotników. Niosą ze sobą przedstawienie borów, gdzie życie oraz umieranie nieskończenie zamieniają się miejscami. „Spójrz, jaki jesteś mały”zdaje się mówić Jaglarz. Jesteś tymczasowy: kolejne bezsilne wobec śmierci zwierzę, którego skórę będą dziobać wrony, a kości twoje połknie głodna gleba. Próbujesz okiełznać naturę wycinkami i agrotechniką, jak nieproszony gość przemierzasz las z dubeltówką w dłoni – zostawiasz za sobą martwe zające na poboczach oraz „śmierć głodową niedźwiedzi prostoduszne umieranie psa”. Uchyl czoła przed Fauną, okaleczoną, lecz wiekuistą. Jeśli jednak okaże się szacunek, podzieli wszechobecne w tomiku poczucie winy za grzechy cywilizacji, zagaje Jaglarza przyjmą czytelnika objęciami konarów. Można usiąść na usychającej trawie, oprzeć się o rozłożysty buk i wraz z poetą przyglądać powolnemu umieraniu dżdżownic. W gęstwinie jego borów zacierają się granice pomiędzy życiem a jego końcem. Sójki śpiewają o cyklu bycia. Tęsknota za dziewiczymi lasami ma zapach drewna i smak dzikich jagód, otula mnie niczym niezgrzeblona wełna. Widzę w tym chaosie pewną prostotę nieuniknioności. W źrenicach srok dostrzegam lśnienie wszechświata, a w schowanych w krzakach białoruskich uchodźcach (pomimo nałożonej im przez rząd zwierzęcości), odczuwam najczystszą, nieskażoną formę człowieczeństwa. Linie dolin oraz zakola rzek, gdzie rezyduje „gościć sójki”, współgrają z rysunkami Mariji Babiak, surowymi, oszczędnymi szkicami tuszem, gdzie kotłują się obrazy konania oraz odnowy. Pogodziwszy się z destrukcją, cieszy mnie pośmiertna perspektywa ugoszczenia żuków, chrząszczy oraz larw w klasztorze żeber, z których mięso oderwą kruki, teraz zasiedlające twórczość Jaglarza. Oby i mnie pobłogosławiły.
Las Kaliny Jaglarza w „gościć sójki” to czysta dzikość, to ślepia zwierząt pobłyskujące w ciemności. Jego poezja obrasta mchem poczerniałe pnie dębów, zalega żołędziami w miękkiej, wilgotnej ściółce, niesie ze sobą zbutwiałą woń gnijących liści. Naturalistyczne obrazy Puszczy Białowieskiej tłoczą się w jego utworach, naraz barwne i przeraźliwie mroczne. Nieustępliwe słowa,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to