-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel9
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant8
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2014-06-11
2014-05-16
2014-05-13
2014-05-11
2014-05-17
Po pochłonięciu "Nihal z Krainy Wiatru", "Misja Sennara" wydała się idealnym potwierdzeniem tego, co pisałam w poprzedniej recenzji. Wtedy wydawało mi się, że autorka w miarę tworzenia Świata Wynurzonego i jego historii rozwija się, a jej talent kwitnie. Druga część trylogii jest tego świetnym przykładem.
O ile tom pierwszy był nastawiony na Nihal, jej przeżycia i odczucia, o tyle w kontynuacji natykamy się na kilka lekcji strategii, teorii wojennej - no i samej wojny w relacjach z kilku punktów widzenia. Wbrew opisowi na końcu książki, nie jest ona poświęcona wyłącznie Sennarowi - to jedyny powód, dla którego odrobinę się rozczarowałam. Na jego emocje i jego wewnętrzną walkę nie ma zbyt wiele miejsca, ale to, co jest, pozostawia nam przyjemny posmak męskiego spojrzenia na świat. Właśnie ta "odrobina" zamiast przesycenia sprawia, że tym chętniej sięgnęłam po trzecią część.
Historia Pół - Elfa i czarodzieja sięga punktu kulminacyjnego - Tyran przełamuje panującą dotąd sytuację patową. Kartki drugiego tomu są przesiąknięte krwią, wodą i pragnieniem zemsty. Nienawiść w oczach Pół - Elfa powoli zastępuje zrozumienie. Sennar zostaje brutalnie postawiony przed decyzją - serce czy rozum? Logika czy przeczucie?
Ich wybory zaważą na losach całego świata. Ich decyzje zmienią realia i sny innych.
Ale odróżniając dobro od zła, Nihal i Sennar muszą nauczyć się, że w ich światku nie wszystko jest czarne lub białe.
A nagłe zetknięcia z półceniami ranią. Lub zabijają.
Po pochłonięciu "Nihal z Krainy Wiatru", "Misja Sennara" wydała się idealnym potwierdzeniem tego, co pisałam w poprzedniej recenzji. Wtedy wydawało mi się, że autorka w miarę tworzenia Świata Wynurzonego i jego historii rozwija się, a jej talent kwitnie. Druga część trylogii jest tego świetnym przykładem.
O ile tom pierwszy był nastawiony na Nihal, jej przeżycia i...
2014-05-03
Dwa słowa: książka - niespodzianka.
Wypożyczając trylogię "Kronik" liczyłam na fantasy godne sławy, którą jest owiane. Fabuła zapowiadała się nieco banalnie, ale - jak mówi porzekadło - nie oceniaj...
No więc zaczęłam. Strona pierwsza - pierwszym spostrzeżeniem było to, jak pięknym imieniem jest Nihal. Dziesiąta - wieje nudą. Pięćdziesiątą ledwo przełknęłam, dławiąc się przy kolejnych banałach. Przemogłam się i czytałam dalej. Jak się okazało - warto!
Autorka w czasie pisania zdawała się rozkręcać - moje uznanie rosło, rosło, aż w końcu nie zauważyłam, kiedy skończył się pierwszy tom! Bez wahania sięgnęłam po pozostałe części trylogii. Mam nadzieję, że jakość fabuły nie pójdzie w dół równie gwałtownie, jak wzrosła.
Postaram się przedstawić główne zalety i wady książki tak, aby zachęcić głównie tego, kto dopiero zamierza przeczytać historię Nihal.
Na początku - nie zrażajcie się! Sama przez pierwszą setkę stron przebrnęłam z największym trudem, ale naprawdę było warto. Rozkręcają się zarówno wątki - o ile najpierw przewidywałam wszystkie wydarzenia, o tyle potem trudno było odnaleźć się pośród coraz bardziej nieszablonowych decyzji bohaterów - jak i rozwija się postać głównej bohaterki.
Nihal dojrzewa, stara się pojąć istotę swojej przeszłości i teraźniejszości, jednocześnie stając przed wieloma wyborami, które muszą nakreślić jej przyszłość. A kiedy już decyduje, rysuje swoje plany grubą kreską niezmywalnego markera. Dorasta pośród obcych, kocha ulotne wspomnienia, zapomina się w łosie duszy... Balansuje na krawędzi szaleństwa. Ogromny talent zaczyna być przekleństwem dla innych, a nie darem, tak, jak chciała na początku.
Ogółem książka na duży plus, warto przeczytać. Absolutnie nie jest to typowe "tanie fantasy" - mimo bohaterów różnych ras skłania do refleksji i zachęca do zajrzenia głębiej w duszę Nihal. A tam czyhają jej demony...
Polecam, póki co pierwszy tom. Uczciwie, nie reklamując kolejnych, które dopiero czekają na swój czas :)
Dwa słowa: książka - niespodzianka.
Wypożyczając trylogię "Kronik" liczyłam na fantasy godne sławy, którą jest owiane. Fabuła zapowiadała się nieco banalnie, ale - jak mówi porzekadło - nie oceniaj...
No więc zaczęłam. Strona pierwsza - pierwszym spostrzeżeniem było to, jak pięknym imieniem jest Nihal. Dziesiąta - wieje nudą. Pięćdziesiątą ledwo przełknęłam, dławiąc się...
Po prostu nie.
Książka okazała się jedną z największych porażek, jakie dotychczas miałam w łapkach. Za dużo minusów, nie ma sensu ich wymieniać. Plusy? Praktycznie żadnych. Od braku oryginalności, przez martwą fabułę po banały - nie i koniec, bez rozwodzenia się.
Po prostu nie.
Książka okazała się jedną z największych porażek, jakie dotychczas miałam w łapkach. Za dużo minusów, nie ma sensu ich wymieniać. Plusy? Praktycznie żadnych. Od braku oryginalności, przez martwą fabułę po banały - nie i koniec, bez rozwodzenia się.
2014-03-18
Cóż, tak naprawdę przeczytałam "Narnię" w 7 różnych tomach, ale ciii. Nie zdradzę Wam tego straszliwego szachrajstwa.
Kiedy czytałam ten cykl po raz pierwszy, będąc brzdącem mniej więcej dziewięcioletnim, zdecydowanie nie przypadła mi do gustu. Nie, bo nie - i koniec. Żadne z czwórki nie było godne zainteresowania.
Teraz, kiedy po kilku ładnych latach powracam do Krain Aslana, znajduję magię, jakiej nie dostrzegłam jako dziecko. Widzę pewne alegorie, powoli przekonuję się nawet do Piotra (ale Zuzanny nie polubię nigdy!) - ogółem, książka zaczyna mi się podobać i oceniam ją na plus.
Cóż, tak naprawdę przeczytałam "Narnię" w 7 różnych tomach, ale ciii. Nie zdradzę Wam tego straszliwego szachrajstwa.
Kiedy czytałam ten cykl po raz pierwszy, będąc brzdącem mniej więcej dziewięcioletnim, zdecydowanie nie przypadła mi do gustu. Nie, bo nie - i koniec. Żadne z czwórki nie było godne zainteresowania.
Teraz, kiedy po kilku ładnych latach powracam do Krain...
2014-03-07
2014-03-07
Po lekturze "Gwiazd Naszych Wina" i "Szukając Alaski" nazwisko Greena stało się dla mnie swoistą wizytówką. Nazwisko na pięć liter, charakterystyczna okładka i wydawnictwo Bukowy Las? Nie ma co, czytamy!
Gdyby "Papierowe miasta" były pierwszą książką tego autora, którą bym przeczytała, na pewno bym się zachwyciła. We wszystkich trzech książkach jest ukryta głębia, wszystkie trzy są przesiąknięte cudowną nostalgią i melancholią. Jednak... "Papierowym miastom" wydaje się czegoś brakować. Na razie kończę z porównywaniem - postaram się dostarczyć Wam rzetelnej recenzji z odrobinką interpretacji.
Zakochany chłopak to nie pierwszyzna, jest więc aż dziwne, że że światowy bestseller opowiada historię zwykłej nieodwzajemnionej miłości. Kiedy jednak poznajemy Margo, musimy natychmiast skreślić słowo "zwykła".
Przebojowa, inteligentna dziewczyna - ninja to jedno, ale ta sama dziewczyna będąca obiektem westchnień nudnego rówieśnika to drugie. Szczególnie, gdy historia opowiadana jest z jego punktu widzenia. Przewracając kartki, uporczywie brniemy w jej idealność przejawiającą się w przenikliwych spostrzeżeniach i szalonych wybrykach. Zauważamy, że zapewne jest piękniejsza od każdej z nas, bardziej błyskotliwa i na pewno odważniejsza. Chodząca perfekcja, pod którą potem Green próbuje wepchnąć dojrzałe myślenie i ładne składane złote myśli. Na siłę, moim zdaniem.
Quentin z kolei doskonale realizuje wzorzec zakochanego, nieśmiałego chłopca, pod wpływem Margo przechodzącego niezwykłą przemianę.
Wspaniała, szalona dziewczyna, która zawiera przyjaźń z dawnym kolegą z dzieciństwa i pokazuje mu "jak żyć". Brzmi znajomo? Jasne, że brzmi.
Słowem - według mnie, najgorsza i najbanalniejsza z książek pana Johna. Sama idea papierowych miast niezbyt przemówiła mi do wyobraźni, nie potrafię umieścić w nich także dziewczyny w szopie w markowych, drogich jeansach i okularach przeciwsłonecznych.
Prawdziwe i fałszywe wskazówki mają uświadomić nam skrytość Margo, w rezultacie jednak pokazują tylko, jak naiwnym jest zakochany Q. W efekcie zamiast pieśni pochwalnej na cześć miłości mogącej góry przenosić, Q dostarcza nam ostrej polemiki. Przeczytawszy książkę (z uwzględnieniem końcówki!) można po prostu rzucić nią o ścianę i stwierdzić, że miłość jest dla idiotów.
Krytyki na temat jego zakochania było tak wiele, że w końcu przyjęłam to za celowy zamiar autora. Co do niezawodnego dotąd humoru autora, jedną rzeczą, która naprawdę mnie rozbawiła, były "słodkie małe królisie".
Oprócz zmarnowanego potencjału na naprawdę dobrą historię (wina Perfekcyjnej Margo!), jak zwykle przy zakończeniu cała krytyka legła w gruzach, a, ściślej mówiąc, popłynęła ze łzami. Finał jak zwykle najlepszy, a przy tak banalnej historii wydaje się jeszcze cudowniejszy. W pewnej chwili pojawiło się wrażenie, że wszystkie gorsze sceny były tylko po to, by podkreślić niezwykły urok zakończenia.
Smutek to cecha charakterystyczna twórczości Greena, ale jest to smutek twórczy. Te książki mobilizują do działania, do rozpadnięcia się na kawałki i pozbierania na nowo. A że w rozpadaniu się ma duży udział... Ten artysta i to pióro potrafi wszystko. Tak naprawdę książka jest dobra, bardzo dobra, tyle tylko że autor sam sobie postawił poprzeczkę - według mnie, "Papierowe miasta" nigdy nie przeskoczą pozostałych historii, mimo to nadal pozostają niesamowitą, zapadającą w pamięć opowieścią o miłości i szukaniu swojej drogi.
Po lekturze "Gwiazd Naszych Wina" i "Szukając Alaski" nazwisko Greena stało się dla mnie swoistą wizytówką. Nazwisko na pięć liter, charakterystyczna okładka i wydawnictwo Bukowy Las? Nie ma co, czytamy!
więcej Pokaż mimo toGdyby "Papierowe miasta" były pierwszą książką tego autora, którą bym przeczytała, na pewno bym się zachwyciła. We wszystkich trzech książkach jest ukryta głębia, wszystkie...