rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Od pierwszej strony litery wychodzą z książki i przenoszą jej klimat do rzeczywistości. Nie ma niepotrzebnych zdań, a te które są cały czas coś wnoszą i to nie tylko słowa ale treść na każdym poziomie odbioru. Każda strona jest mocno nasycona treścią i emocjami. Opisy współgrają z dynamiką, dynamika współgra dialogami i tak dalej. Jeśli ktoś w książce pali, to po chwili skóra przechodzi dymem, jeśli jest gorąco to chce Ci się pić. Wiesz o co chodzi? - Jakby to skomentował Kurtka. Oprócz jakiś małych błędów redakcyjnych, nie ma to czego się przyczepić. Jest co chwalić i z czego się uczyć.

„Dawno temu w Warszawie” to pełnoprawne arcydzieło, ale tak do połowy książki.

Bo mniej więcej w połowie zaczyna się coś co można odebrać jako wyższy level odklejenia autora, a może to nie odklejenie, a chęć zburzenia wszystkiego co budował przez trzysta stron? A może chodziło o to, żeby brudny realizm pierwszej części zgwałcić lekką abstrakcją gangsterskich wojen? Kiczem świata influensersko-celebryckiego?

Od tej pory przebrnięcie przez kolejne rozdziały nie sprawiało mi już takiej frajdy. Twist gdzieś utknął na dalszym planie. Historie postaci tak się rozbudowały, że mimo iż finalnie to wszystko się łączyło, to jednak uważam, że było to jak czytanie życiorysów kilku osób losowo wybranych z książki telefonicznej. Finał rozciągnął się na kilka rozdziałów i nie był finałem. Dalej zdania były pełne krwi i mięsa, ale przestały być zaskakujące, świeże, przestały tworzyć perfekcyjną jakość.

Po przewertowaniu tych kilkuset stron najlepiej czułbym się, gdyby ktoś w połowie wyrwał mi książkę, przeciął na pół i zostawił mnie z niedokończoną ale idealną opowieścią o tym, co działo się dawno temu w Warszawie.

Od pierwszej strony litery wychodzą z książki i przenoszą jej klimat do rzeczywistości. Nie ma niepotrzebnych zdań, a te które są cały czas coś wnoszą i to nie tylko słowa ale treść na każdym poziomie odbioru. Każda strona jest mocno nasycona treścią i emocjami. Opisy współgrają z dynamiką, dynamika współgra dialogami i tak dalej. Jeśli ktoś w książce pali, to po chwili...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Już po kilkudziesięciu stronach sięgałem po książkę, nie dlatego, że byłem ciekawy co wydarzy się w kolejnych rozdziałach, a po prostu po to, żeby ją kiedyś wreszcie skończyć.
Nie czyta się łatwo. O ile pojedyncze sceny są ciekawie i kompleksowo rozpisane to ilość pobocznych wątków, historii i biografii po prostu przytłacza i tłamsi radość z przeżywania kryminalnej przygody w Krakowie.
W pewnym momencie odniosłem wrażenie, że autorka musiała z czytelnikami podzielić się wszystkimi pomysłami na postacie jakie wpadły jej do głowy przez ostatnie kilka lat. Ta rozbudowana forma całkowicie dusi dynamikę. No, ale chcąc dobrnąć do końca, trzeba przewertować życiorysy dziesiątek drugo i trzecioplanowych postaci.
Z upływem stron przyzwyczaiłem się do tej formy i że za chwilę znowu utknę grzebiąc w dziejach ciotki wujka stryja. Zacząłem więc traktować wielowątkowość jako rozgrzewkę do wielkiego twistu, do czegoś co na ostatnich stronach wryje mnie fotel i uznam że było warto.
Niestety finałowa rozgrywka jest podzielona na dwie sceny: walki i odkrycia prawdy. Jest tak nasycona emocjami, że rozwiązanie zagadki, z którą walczymy razem z głównym bohaterem wypada blado. To rozwiązanie ginie zgaszone finałową sceną, żeby nie spoilerować nazwę ją „osiedlową”.
Kolejnym problemem są przenikające się dwa światy. Jeden jest taki, jak codzienność w Krakowie. Szczegółowy, czasami brutalny, ale dobrze i precyzyjnie opisany. Natomiast w drugim brutalność urasta do rangi absurdu. Łączenie tych dwóch światów razi. Bo w ten pierwszy, w którym autorka dba o każdy detal, kolor, czy temperaturę można wejść. Można przejść obok bohatera i zobaczyć, że ta akcja się dzieje jakby po sąsiedzku. Natomiast w ten drugi też można wejść, ale raczej w grach. On jest przekolorowany. Głównie kolorem tryskającej krwi. Jest tak abstrakcyjny, że każde wejście w ten świat wybija jeszcze bardziej z rytmu niż poznanie historii jakieś kobiety, która jest hersztem na barce i co prawda odegra rolę w końcówce dzieła, ale nikt już nie pamięta kim ona jest, bo została przedstawiona osiemset stron wcześniej. Jedynym miejscem w którym można odnaleźć się w tym świecie jest podróż przez mroczne korytarze razem z bohaterami, z których jeden jest pod wpływem środków halucynogennych. I tu się wszystko zgrywa, dogrywa, a nawet śmieszy.
Podsumowując. Trudna ale ciekawa powieść, którą przeczytałem dlatego, bo chciałem przeczytać coś co osadzone jest w Krakowie. Pod tym względem spełniła moje oczekiwania. W literki włożono bardzo dużo pracy, jednak jeszcze lepiej by one wyglądały, gdyby tak samo dużo pracy włożyć w redakcje ukierunkowaną na utrzymanie dynamiki i nie komplikowanie czytelnikowi czytania.

Już po kilkudziesięciu stronach sięgałem po książkę, nie dlatego, że byłem ciekawy co wydarzy się w kolejnych rozdziałach, a po prostu po to, żeby ją kiedyś wreszcie skończyć.
Nie czyta się łatwo. O ile pojedyncze sceny są ciekawie i kompleksowo rozpisane to ilość pobocznych wątków, historii i biografii po prostu przytłacza i tłamsi radość z przeżywania kryminalnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zacznę od podsumowania. Książka bardzo sprawnie opisuję picie alkoholu w różnych porach roku i w obrębie krakowskich Plant. Autor barwnie i ciekawie uwiecznił lokalne zwyczaje spożywania procentów, oraz wszelkie okoliczności z tym związane. To kronika miasta, które jeszcze pamiętam, ale które już chyba przeminęło.
Fabuła? Ona jest. Gubi się rozpływając się między tygodniami i miesiącami. Finał zaskakuję, ale gdy nastąpił to nie bardzo wiadomo było, czego to był finał.
O wiele bardziej pozytywnie mogę wypowiedzieć się o środkach artystycznych, których nazw nie znam, a które sprawiają, że książka to dzieło. Dużo jest zagrań poetyckich i dużo zmiany dynamiki w stosunku do treści. Pod tym względem czyta się powieść wyśmienicie. Dla mnie to był podręcznik pisania. Co kilka stron autor wypuszczał serię kolejnych zagrywek czcionką i akapitami. Nie ma tu niepotrzebnych zdań. Jeśli coś jest opisane na pół strony, to dlatego że mamy to zobaczyć - i widzimy, a jeśli czemuś poświęcony jest jeden przymiotnik to znaczy, że mamy tylko przyjąć do świadomości, że dana rzecz odegrała swoją, krótką rolę. Pod tym względem to majstersztyk.

Zacznę od podsumowania. Książka bardzo sprawnie opisuję picie alkoholu w różnych porach roku i w obrębie krakowskich Plant. Autor barwnie i ciekawie uwiecznił lokalne zwyczaje spożywania procentów, oraz wszelkie okoliczności z tym związane. To kronika miasta, które jeszcze pamiętam, ale które już chyba przeminęło.
Fabuła? Ona jest. Gubi się rozpływając się między tygodniami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka napisana jest w akademickim stylu. Podzielona jest na rozdziały, z których każdy dotyczy innej składowej krakowskiego rynsztoku okresu dwudziestolecia międzywojennego. Rozdziały otwiera trochę naukowych definicji i ich wytłumaczeń. Autor objaśnia dane zagadnienie i następnie przechodzi do drążenia tematu.

Tu dla mnie zaczyna się pierwszy konflikt pomysłu na książkę. Z jednej strony mamy dane przytoczone z różnych źródeł, czasami niepełne, czasami przekoloryzowane jak w przypadku policyjnych statystyk, lub artykułów prasowych. Różne instytucje w bardzo różnie podchodziły do skrupulatności prowadzenia zapisków, stąd liczby są tylko po to żeby wskazać tendencję, lub orientacyjny rozmiar np. napadów rabunkowych. Z drugiej strony każdy rozdział, czy to o prostytutkach czy o kieszonkowcach zawiera niesamowite historyjki, które wprowadzone są jako cytaty z artykułów albo opowiedziane przez narratora. To się w założeniu uzupełnia i z pozoru wygląda dobrze, lecz po pokonaniu kolejnych stron coraz bardziej zaczyna brakować kolejnych historyjek i następnych przytoczeń notatek prasowych. Te wstawki nadają pracy upadłą duszę i oddają stęchłą atmosferę miasta.

Po którymś rozdziale już wiedziałem, w którym momencie autor wyczerpie temat i przejdzie do następnego. Dlatego tu mój drugi zarzut. Książka pokazuję okrutny Kraków lat 20tych i 30tych ale tylko jednym paluszkiem od stopy wchodzi do tej zgniłej, przepełnionej krwią i wydzielinami mazi. Autor pokazał nam bramę na zamglonym Stradomiu, opowiedział co jest za ciężkimi drzwiami kamienicy, ale nie zostawił do nich klucza.

Trzeci zarzut dotyczy składu. Co kilka, kilkanaście stron pojawiają się fotografie. O wiele atrakcyjniej byłoby odnosić tekst do zdjęć, gdyby były one podpisane (ich spis jest na końcu książki).

Czy książkę warto przeczytać? Oczywiście, że tak. To są te same ulice i budynki, którymi obecnie chodzimy, albo w których spędzamy czas. Materiał porusza kawał historii miasta i warto go znać. Ale na pewno to jest dopiero wstęp. Lekko ponad dwustu stronicowe streszczenie dwudziestu lat upadku moralnego Krakowa nie może mieć innej nazwy jak prolog. Nie pozostaje więc mi nic innego jak wygłosić tu apel o więcej, bo patrząc na listę źródeł z których autor korzystał, na pewno kryją one w sobie jeszcze wiele mrocznych krakowskich legend.

Książka napisana jest w akademickim stylu. Podzielona jest na rozdziały, z których każdy dotyczy innej składowej krakowskiego rynsztoku okresu dwudziestolecia międzywojennego. Rozdziały otwiera trochę naukowych definicji i ich wytłumaczeń. Autor objaśnia dane zagadnienie i następnie przechodzi do drążenia tematu.

Tu dla mnie zaczyna się pierwszy konflikt pomysłu na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Krótka. No wcale nie jest taka krótka. Zwłaszcza w momentach, w których użyto celowego zabiegu dosłownego tłumaczenia z patios na polski. Tekst rozlewa się ciągiem na kolejne strony. Dialogi wymieszane są z narracją. W ogóle to wszystko jest wymieszane. Postacie z różnych klas społecznych, które łączy beznadziejny los przeżycia na Jamajce. Okrutnej wyspie. Tam tekst nie opisuje życia na Jamajce w latach 70tych. Tekst jest tym życiem. Niehigienicznym życiem, do tego brudnym i ubogim. A nawet jak z Jamajki przenosimy się do Nowego Jorku to wcale nie wyrywamy się z pętli bestialstwa. Po prostu do smażonego kurczaka dodawany jest jeszcze całe wielokulturowe menu jakie ma do zaoferowania amerykańska aglomeracja. Wiesz o co mi chodzi? Nie. No właśnie, po przeczytaniu książki też nie będziesz wiedział o co chodzi.

Historia. A bo to jedna? Może gdyby to sprowadzić do opowiadania o rozwoju jamajskiej przestępczości zorganizowanej to udałoby się zamknąć w określeniu „jedna”. Ale tu zlewa się kilkadziesiąt historii i nie tylko zabójstw. Bo czy można powiązać politykę karaibskiego kraju z zaangażowaniem społecznym muzyka reggae, działalnością CIA i codzienną brutalnością gangów? Tak można. Nie jest łatwo przez to przebrnąć, ale okazuję się, że walka z wpływami komunistycznej Kuby może mieć coś wspólnego z przemytem kokainy do Miami. Akcja toczy się od końcówki lat 60tych do początku lat 90tych. Dotyka wszystkich grup społecznych, opcji politycznych, oraz używek. Tak, jednak można by podsumować te kilkanaście historii, jedną historią. To historia jamajskiej ekspansji kolumbijskiej koki w Stanach.

Siedmiu. Wcale nie siedmiu. Bo na trupach ta książka została napisana. Nie ma tu żadnego poszanowania dla życia ludzkiego. Dla godności gwałconych kobiet, a nawet mężczyzn. Pod koniec to już nie wiadomo, kto jest gwałcony przy użyciu przemocy, a kto chce być gwałcony. No i te daty. Co chwilę pojawiają się daty. Daty są tu ważne, ale i tak nie sposób ich zapamiętać.

Zabójstw. Niby odebranie życia to najpoważniejsze przestępstwo. Niby. Okazuje się jednak, że można człowiekowi odebrać człowieczeństwo na kilkadziesiąt innych sposobów. Wychodzi na to, że Jamajczycy są specjalistami od upokarzania i odbierania godności. W tle leci reggae i szumi morze. Może i plaże są piękne. Ale one służą do tego, żeby w nocy dokonywać na nich egzekucji. Reggae też jest ważne, ale mimo że wszyscy słuchają to nikt nie przejmuję się ważnymi słowami. Słowa uczą, ranią, ale to ołowiane kule są szybsze i sprawniejsze. I co ciekawe, wszyscy są tu chciwi, ale po przeczytaniu odnosi się wrażenie, że mimo że chcieli mieć wszystko, to wcale nie chodziło tu o pieniądze.

Krótka. No wcale nie jest taka krótka. Zwłaszcza w momentach, w których użyto celowego zabiegu dosłownego tłumaczenia z patios na polski. Tekst rozlewa się ciągiem na kolejne strony. Dialogi wymieszane są z narracją. W ogóle to wszystko jest wymieszane. Postacie z różnych klas społecznych, które łączy beznadziejny los przeżycia na Jamajce. Okrutnej wyspie. Tam tekst nie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Weryfikacja KAFIR, Łukasz Maziewski
Ocena 7,4
Weryfikacja KAFIR, Łukasz Mazie...

Na półkach:

Do tej książki nie można podejść tak po prostu recenzując ją jako kryminał czy inny thriller. Przeszłość współautora, oraz opisane w powieści wydarzenia wymagają potraktowania jej trochę poważniej niż wybuchowej lektury na zimowy wieczór.
Bo jest w niej bieżąca polityka Polski. I na tym polu autorzy ostro rozprawiają się z procesem likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych i budowy Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Można znaleźć mniej lub bardziej oczywiste nawiązania do notabli jedynie słusznej partii i do zdarzeń znanych z mediów.
Tu - zapewne Kafir - pozwala sobie na bardzo dużo. Wciska w fabułę swoje subiektywne odczucia tej rewolucji w wywiadzie wojskowym. W pewnym momencie jednak przekracza granicę i kilkanaście stron wręcz kipi mocnymi ocenami i politycznym manifestem. Tytuł "Weryfikacja" to w dużej mierze usprawiedliwia. Natomiast jako czytelnik czekałem na nią jak na wisienkę na torcie. Niestety jej ekspozycja w powieści sprawia, że nad niezwykle ciekawymi tajnikami tego procesu przelatujemy podążając za akcją książki. Bo dzieje się wiele.
No właśnie, dzieje się na zawiłych drogach Kaukazu i w lasach Podlasia, w Warszawie i w Siedlcach i... . Jest mnóstwo postaci, imion, pseudonimów i zdarzeń. W pewnym momencie można się w tym pogubić. Oczywiście w trzecim akcie wszystkie wątki się splatają, a aktorzy spotykają się w sensacyjnych okolicznościach. Te okoliczności trochę też zaburzają odbiór treści. Dwie mocne rozwałki na początku i na końcu książki wybrzmiewają surrealistycznie, a jeszcze między nimi jest szwajcarska giełda gdzie handluje się teczkami i biorąc pod uwagę objętość dzieła jest tego za dużo. Świst kul przygasza esencję, czyli przejęcie przez Straż Miejską ochrony kontrwywiadowczej wojska. Trzeba się mocno skupić, żeby trzymać azymut w literkach i czerpać radość z czytania.
Dwie ostatnie uwagi dotyczą zgubienia kilku postaci. Albo ja to zrobiłem w pociągu między Warszawą, Siedlcami, a Inspektoratem Wschodnim, albo to było celowe, żeby odnalazły się w następnych częściach. Niemniej jednak brakuje mi wyraźniejszego dokończenia wątków funkcjonariuszy białoruskiego KGB, molestowanej żołnierki, czy Tamary.
Podsumowując. Dla miłośników tematyki o służbach specjalnych na pewno jest to wartościowa praca i dla historycznego odnotowania stylu likwidacji WSI oraz pracy żołnierzy kontrwywiadu wojskowego warto ją przeczytać. Trzeba jednak przygotować się na przyjęcie i przetworzenie mnóstwa danych, ale może to taki ukryty challenge, że właśnie tak wygląda praca oficera kontrwywiadu?

Do tej książki nie można podejść tak po prostu recenzując ją jako kryminał czy inny thriller. Przeszłość współautora, oraz opisane w powieści wydarzenia wymagają potraktowania jej trochę poważniej niż wybuchowej lektury na zimowy wieczór.
Bo jest w niej bieżąca polityka Polski. I na tym polu autorzy ostro rozprawiają się z procesem likwidacji Wojskowych Służb...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki W cieniu. Kulisy wywiadu III RP Grzegorz Małecki, Łukasz Maziewski
Ocena 7,5
W cieniu. Kuli... Grzegorz Małecki, Ł...

Na półkach:

To książka równie nudna i trudna co ciekawa i wciągająca. Wywiad rzeka z byłym szefem Agencji Wywiadu Grzegorzem Małeckim to nafaszerowana technokratycznymi zwrotami smutna opowieść o polskim „nie da się” i to w rzeczywistości służb wywiadowczych.

Nie mam kompetencji, by polemizować z zawartymi tezami, nie umiem ocenić, czy rozmówca mówi prawdziwą prawdę, czy dla siebie wygodną prawdę. Niemniej jednak wraz z kolejnym stronami udowadnia, że wie o czym mówi i potrafił mnie przekonać do siebie. Być może taka rola funkcjonariusza Agencji Wywiadu. Biorę to za wartość dodaną książki. A z tą najprawdziwszą prawdą to ważna kwestia, bo poruszane tu są bardzo poważne sprawy. Nie spoilerując to obrywa się wszystkim ekipom rządzącym po 89 roku, a najciekawsze jest to, że obrywa się także obecnej frakcji rządzącej, która (to ważne) sama ekspediowała Grzegorza Małeckiego na funkcje pełniącego obowiązki, a następnie szefa Agencji Wywiadu. To nie są opowiaski dziennikarza, który coś tam usłyszał i chcę zabłysnąć w przestrzeni medialnej, to są mocne oskarżenia jednej z najważniejszych osób w państwie. Oskarżenia wobec całego systemu zarządzania państwem.

Między zawiłościami prawnymi, kodeksami, paragrafami zwróciłem uwagę na trzy ważne wątki, które mnie zaciekawiły:

Historia. Polityczne i społeczne tło funkcjonowania służb specjalnych w Polsce jest tu bardzo interesująco opowiedziane. Zawiłości przy powstaniu UOP, zmarnowane szansę przy tworzeniu ABW i AW oraz skandaliczna likwidacja WSI. Każdy z tych momentów w dziejach III RP odcisnął piętno na systemie bezpieczeństwa, kondycji służb i pośrednio życiu Polaków. Warto znać te historię, by zrozumieć jak bezwzględna walka polityczna może psuć państwo, instytucje, kariery oraz co najważniejsze ludzi.

Polityka. Mowa tu o polityce wewnętrznej na poziomie walki partyjnej i tym jak to wpływa np. na kadry. Ale idąc dalej poruszane są wątki polityki, która buduję ustrój i otoczkę prawną funkcjonowania służb i ich nadzoru i kontroli. To trudne, bardzo specjalistyczne tematy, ale jako, że mamy demokrację warto poznać te zależności. Jedna ustawa może dać furtkę do kolejnych rozporządzeń, które na przestrzeni kilku lat mogą stworzyć mit o jakiejkolwiek systemowej kontroli nad służbami specjalnymi. Fasadowe organy i brak kompetencji instytucji nadzorczych nie biorą się znikąd, lub z przypadkowości uchwalanych aktów prawnych. Ktoś tak celowo buduje system, by nie działał sprawnie.

Wizja. Ta warstwa też zrobiła na mnie duże wrażenie. Chodzi o całościowe spojrzenie na zagadnienie służb wywiadowczych. Od ich umocowania prawnego, przez nadzór, kontrolę po zadaniowanie. Brzmi ogólnikowo, ale z treści wywiadu wypływa dużo precyzyjnego mięsa. Jak powinien być zorganizowany system służb wywiadowczych, a jak policyjnych. Gdzie między nimi przebiega granica i które powinny być w strukturach ministerstw, a które osobnego urzędu działającego przy premierze. Grzegorz Małecki opisuje to w sposób przejrzysty nawet dla takiego laika jak ja. Jako statystyczny obywatel kupuję to. Jedyne co, mnie przeraża to ilość nowych etatów potrzebnych do utworzenia całej sieci instytucji, komisji, urzędów i agencji. Tak, by to wszystko się uzupełniało i było maksymalnie wydajne.

Nie oczekiwałem po książce opowieści z frontu walki agentów, szpiegów i tajnej dyplomacji. Więc tu rozczarowania nie ma, gdyż wywiad rzeka dotyczy spraw objętych klauzulą tajne przez poufne. Jednak brakuję w niej trochę sensacyjnego oddechu. Trochę powietrza, by wypełnić hasła reklamowe pod jakimi jest promowana. Za mało jest tych kulis innych niż polityczne.

Taką luźniejszą treść dają delikatne uszczypliwości między redaktorem, a rozmówcą. Raz na kilka stron pojawia się taka humorystyczna wstawka, dająca chwilę przerwy między nasyconą twardym, technicznych językiem rozmową. Jak jeszcze mam się do czegoś przyczepić to mam wrażenie, że w tekście przewijają się dwie podobne odpowiedzi (dot. Rumunii) i można było to z poziomu redakcji zmienić.

Jeśli interesujesz się bezpieczeństwem, państwowością, ale też jako zwykły obywatel ciekawi się na co Polska wydaje miliard złotych rocznie, to warto przebrnąć przez przez te grubo ponad trzysta stron.

To książka równie nudna i trudna co ciekawa i wciągająca. Wywiad rzeka z byłym szefem Agencji Wywiadu Grzegorzem Małeckim to nafaszerowana technokratycznymi zwrotami smutna opowieść o polskim „nie da się” i to w rzeczywistości służb wywiadowczych.

Nie mam kompetencji, by polemizować z zawartymi tezami, nie umiem ocenić, czy rozmówca mówi prawdziwą prawdę, czy dla siebie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Autor, Marek Wolski zaprasza Cię do brudnego świata widzianego zza lady w lombardzie. Z kolejnymi stronami coraz bardziej wtapiasz się w życie ludzi gotowych zastawić wszystko, ale też wchodzisz w miasto, którego lombard wydaje się być najważniejszym punktem finansowo-towarzyskim. Przewracasz te strony odkrywając nowe, niesamowite lub po prostu zwyczajnie najzwyczajniejsze historie wzlotów lub upadków lokalnej społeczności.
I nie wiem, jak Ty odbierzesz te opowieści, ale oprócz tego, że czyta się je świetnie, że z czuć smród każdej literki opisującej lokalnego pijaczka, że czytając dialogi słychać podniesiony ton rozmówców to wszystkie te linijki płyną za szybko. Kartki nie wertują się, kartki po prostu spierdalają. Książkę się nie czyta, książkę się połyka na raz w jeden wieczór. Brakuje mi w niej tak z dwadzieścia procent więcej mięsa, trochę więcej tła, opisów. I są tu takie dramaty, które rozlewają się na dwie, trzy strony i one w pełni zaspakajają. I są też dramaty składające się z kilku zdań, zostawiające pod sobą większą część pustej strony. A nie są na tyle wstrząsające, skandaliczne, czy złożone poetycko, by zrobić na czytelniku efekt wow i tak nagle się skończyć.
Pozostaje niedosyt.
Żeby nie spoilerować, przytoczę tylko numery stron i szybkie jak historie z lombardu komentarze: 59 (świetna kompozycja, żart, dynamika); 20 (rewelacyjny zwrot o mimice u ułożeniu żuchw u sześciu klientów); 127 (zdanie o poratowaniu i odprawieniu z kwitkiem to majstersztyk); 140 (nawiązanie do „Lokomotywy”); 141 (kałuża z oberwanym dnem); 160 (o demonie i aniołku).
Tak więc jak widać powyżej są momenty, ale jest ich zdecydowanie za mało i nie wynagradzają one tak bardzo okrojonego tekstu. Formuła zebrania mikroreportaży i wydania jako książki jest super pomysłem, ale niedosyt pozostawia fakt, że ta recenzja będzie za chwile miała więcej znaków niż najdłuższy z nich. Niemniej jednak wydawnictwo jest ciekawe.

Autor, Marek Wolski zaprasza Cię do brudnego świata widzianego zza lady w lombardzie. Z kolejnymi stronami coraz bardziej wtapiasz się w życie ludzi gotowych zastawić wszystko, ale też wchodzisz w miasto, którego lombard wydaje się być najważniejszym punktem finansowo-towarzyskim. Przewracasz te strony odkrywając nowe, niesamowite lub po prostu zwyczajnie najzwyczajniejsze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To nie jest łatwa książka, której fabuła płynie ulicami Warszawy i zabiera nas na przejażdżkę życiu trzydziestokilkuletniego producenta muzycznego. To jest raczej powieść naszpikowana bardzo egzystencjalnymi przemyśleniami i brutalnymi spostrzeżeniami jak Instagram hashtagami. Bo właśnie tak tu jest przez te blisko dwieście stron. Niby mamy tu trywialne problemy życia kreowanego przez social media, lecz za każdym lajkiem kryją się rozterki autora co do kierunku w jakim zmierza ludzkość, czy też jak bardzo go zawodzi.

Pierwszych kilkudziesięciu stron nie pamiętam, a ich przebrnięcie było ciężką przeprawą. Właściwie powieść fajnie rozwija się dopiero po śmierci ojczyma. Główny bohater Walter dostaje wtedy skrzydeł. Akcja jest bardziej interesująca, a te rozważania o życiu nie marginalizują jej jak wcześniej. Są dodatkami pojawiającymi się co kilka stron i skłaniającymi do refleksji, która jednak nie przyćmiewa fabuły. Pojawia się sporo sprytnych i czasami zabawnych puent i to mięso które tu jest w słowach jest super doprawione, smaczne i soczyste.

Taki stan trwa do trzeciej części książki czyli stenogramów z przesłuchań. Tu już mamy poważną dyskusję na wielu polach o manipulacji, o głupocie, o podatności. Nie czyta się tego z zapartym tchem czekając co będzie na następnej stronie. Treść jest ciężka w odbiorze i wymaga sporo skupienia. Tak jak napisałem na początku, jeśli masz cierpliwość do bardzo zaangażowanego contentu (to słowo pasuje do contentu książki) to sięgaj śmiało. Jeśli natomiast dyskusja na 1500 znaków nad orwellowską wizją zarządzania społeczeństwem z lewicowym równouprawnieniem oraz totalitarnym zapędem by kontrolować przesył informacji to dla Ciebie za dużo to daruj sobie lekturę.

To nie jest łatwa książka, której fabuła płynie ulicami Warszawy i zabiera nas na przejażdżkę życiu trzydziestokilkuletniego producenta muzycznego. To jest raczej powieść naszpikowana bardzo egzystencjalnymi przemyśleniami i brutalnymi spostrzeżeniami jak Instagram hashtagami. Bo właśnie tak tu jest przez te blisko dwieście stron. Niby mamy tu trywialne problemy życia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gościu jest poetą i złamanym sercem klubowej Warszawy. Poprzez pracę w gastronomii jako selekcjoner czy szklankowy oprowadza po wnętrzach lokali, pokazując ich brud. I pokazuje też brudne wnętrza klienteli tych miejsc. Z tymi klientami od początku ma problem, bo przez całą powieść ich nienawidzi, ale cały czas w jakiejś formie dla nich pracuje. Tak bardzo jak nie cierpi ludzi i wszystkich ich przywar tak bardzo ich potrzebuje i poszukuję ich, a zwłaszcza ich pieniędzy, dóbr i seksu.
Pierwsza część to historia jego rozstania z dziewczyną, utraty pracy i coraz bardziej ochoczego wskakiwania pod pędzący pociąg nazwany używkami. Miedzy kolejnymi, czasami szalonymi scenami z życia poety alkoholika trafiają się wstawki, które chyba mają usprawiedliwić jego postawę. To przywołanie dzieciństwa i tego jak był traktowany przez rodziców a zwłaszcza przez ojca. Trochę to psuję dynamikę, bo wybiela to bohatera, który jest tu zimnym i wyrafinowanym skurwysynem ruchającym narzeczone, żony, matki i ich córki.
Co kilka stron pojawia się nowa kobieta i nowa przygoda seksualna. Używki głównie te same polegające na eksperymentach z wybielaniem tym razem nosa. Pośród tych polowań i uniesień jest też miejsce na rozważania egzystencjalne. To od jednej do dwóch stron takiego pisania o jestestwie, o hipokryzji w życiu, o tym kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Dużo spostrzeżeń i porównań. Często kończą się one bardzo pomysłową i szyderczą puentą. W ogóle dużo tu fajnych zdań się pojawia. Tak jak trzeba uważać, żeby się nie nabrać na te rozważania o życiu (wystarczy przeczytać kilka z początku - później się powtarzają tylko autor ma bogaty zasób słów i zmienia je w zdaniach) tak trzeba też uważnie czytać, bo jest tu kilka perełek które pójdą w świat.
W drugiej części książki autor zapomina o rodzicach na rzecz poświęcenia tych dwustu stron miłości swojego życia. Oczywiście jako, że cała książka to historia beznadziejna, bez happy endu. Ta miłość też nie ma szans i teraz to walka z tym uczuciem jest motorem usprawiedliwiającym skurwysyństwo bohatera. Dalej rucha, dalej pije i dalej ćpa. Dalej jest tu brudna Warszawa, która jak się okazuję jest taka jak każde inne miasto w Polsce tylko, że tu jest tego więcej i szybciej. Dalej są rozważania tylko teraz poświęcone uczuciu i sercu zamkniętemu w klatce z żeber.
Całość czyta się w miarę dobrze. Są sceny wulgarne, są momenty zadumy. Jeśli ktoś pracował, lub był elementem branży gastronomiczno-upadkowej na pewno odnajdzie się w tym labiryncie zadymionych przestrzeni, gdzie odór szczyn miesza się z drogimi perfumami, a smród żygowin zapijany jest wódką z pieprzem. Taka właśnie jest tak książka. Duży minus za to, że bohater pije Bushmillsa. Tego się nie da pić i nie wierze, że jako pracownik gastronomi to pił.

Gościu jest poetą i złamanym sercem klubowej Warszawy. Poprzez pracę w gastronomii jako selekcjoner czy szklankowy oprowadza po wnętrzach lokali, pokazując ich brud. I pokazuje też brudne wnętrza klienteli tych miejsc. Z tymi klientami od początku ma problem, bo przez całą powieść ich nienawidzi, ale cały czas w jakiejś formie dla nich pracuje. Tak bardzo jak nie cierpi...

więcej Pokaż mimo to