-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać438
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2024-04-02
recenzja też na www.czytaska.pl
Kilka lat temu, trochę przypadkiem wpadłam na „Mayday”, które tak mi się spodobało, że na „Fracht” czekałam już z ogromną niecierpliwością. Nie zawiódł mnie, więc co jakiś czas marudziłam, że ja chcę jeszcze Alexa Galla. Ale nic z tego.
Grzegorz Brudnik chwilę milczał, a teraz wrócił. Bez Galla. Ale za to jak!
Wstępne zapowiedzi „Szafarza” najpierw mnie niebotycznie ucieszyły, ale uchylane rąbki tajemnicy co do fabuły, miejsca akcji, czy wykorzystanych motywów, lekko studziły mój zapał. Śląsk - praktycznie nie znam. Jego ciemne strony - nawet chyba wolę nie znać. Kibole - a fuj!
A jednak co autor, to autor. Jak ktoś pisze tak, że przypada mi do gustu styl, tempo, język - to niech będzie i o śląskich kibolach. Zwłaszcza, że tu robią klimat, a nie rozróbę na stadionie. Złapałam „Szafarza”, wpadłam na ten Śląsk i przepadłam totalnie. Nie mogłam się oderwać!
Co robi robotę w tej powieści?
Tło, bohaterowie i zbrodnia.
Język, tempo, kreacja rzeczywistości. Motywy.
Wszechogarniający mroczny klimat, zaułki, w które nie chciałabym się zagłębić, zima, która tutaj wydaje się szaroczarna. I na ulicy, i na niebie. Blokowiska, familoki, brud, smród i wrogie spojrzenia. Kibole i ich kodeks, graficiarze i ich sztuka, policjanci i ich sprawa.
Główny bohater, którego z samego dna podnosi tylko to, że musi znaleźć człowieka, którego celem jest zbrodnia, a z której uczynił swego rodzaju tradycję.
Pozostali bohaterowie, którzy budzą cały wachlarz uczuć. Zaskakują zachowaniami i motywacjami, dla każdego z nich mającymi sens i budującymi realną postać. Lubisz albo nie znosisz, ale trudno być obojętnym.
I ta zbrodnia, po odkryciu celu i sensu której, stają pod znakiem zapytania wszelkie wcześniejsze domysły i tropy. Tego co tu się dzieje, łatwo nie odgadnie nikt.
Mimo zmęczonego bohatera, mimo tła swym mrokiem zatrzymującego każdy krok, mimo pozornego braku pędu samej akcji, czytelnik przy tej lekturze siedzi wbity w jedno miejsce, oczy nie nadążają gonić liter, w audiobooku Mariusz Bonaszewski czaruje głosem, aż zapomina się oddychać. Wszystko pędzi, wszystko powoli grzęźnie w błocie. Oddech stoi, za to tętno jak na siłowni.
Język żywy, dopasowany do scen i postaci tak znakomicie, że przecież jeśli są policjanci, kibole i lumpy, to musiało tam być gęsto od wulgaryzmów. Ale nie czułam ani kropki przesady lub przerysowania. Jeżeli są zbrodnie, patolog i sekcje to zapewne było krwawo i brutalnie. Być może, ale tak bardzo umicowane w scenie, że nie mam wrażenia, że taplałam się we krwi.
Byłam na Śląsku. Widziałam ofiary zbrodni. Obserwowałam niezwykłego śledczego. Było czarno, mrocznie i ponuro.
Chcę jeszcze!
„Szafarz” to po prostu totalny SZTOS!
Dawno nie czytałam kryminału, w którym tak bardzo zagrało wszystko! I tak bardzo zaskoczył mnie finał.
PS. I wielkie ❤️❤️❤️ dla autora za Sierść! Chcę jeszcze!
PPS. Kiedy Gall?
recenzja też na www.czytaska.pl
Kilka lat temu, trochę przypadkiem wpadłam na „Mayday”, które tak mi się spodobało, że na „Fracht” czekałam już z ogromną niecierpliwością. Nie zawiódł mnie, więc co jakiś czas marudziłam, że ja chcę jeszcze Alexa Galla. Ale nic z tego.
Grzegorz Brudnik chwilę milczał, a teraz wrócił. Bez Galla. Ale za to jak!
Wstępne zapowiedzi „Szafarza”...
2024-03-24
recenzja też na www.czytaska.pl
Spektakularnie i widowiskowo opisana odcięta od świata podczas śnieżnej zamieci mała stacja benzynowa w górach, daleko od wszystkiego. Dramatyczne wydarzenia w takim miejscu, nie mogą nie wciągnąć czytelnika. Rolę odegrał tu zarówno obrazowy opis warunków pogodowych, czułam to zimno, widziałam ten padający śnieg, narastające zaspy, ale i sam opis położenia. Zapkios nawet bez ataku zimy jest odizolowane. Zasypane śniegiem przestaje istnieć dla reszty świata
Co zatem wydarzyło się tam pod koniec listopada 1988 roku?
Policja, która po straszliwej zamieci, pobliskiej lawinie i pożarze, który strawił stację, odkrywa tam cztery ciała, wydawało by się zupełnie niepowiązanych osób, nie umie znaleźć sensownych motywów, ustalić porządku zdarzeń. Co przeżyli tam nad wyraz odpowiedzialna pracownica stacji, której wcale miało tam nie być, jej niepełnosprawny kolega i ciężko schorowany starszy człowiek.
Wplatane od pewnego momentu retrospekcje szczątkowo odsłaniają tło, dramatyczne wydarzenia sprzed lat w innych miejscach, bohaterów, którzy tworzą przerażający katalizator wydarzeń, okrutnych ludzi i koszmarne losy tych, którymi mieli się opiekować.
Wszystko to przeplatane z bieżącą akcją powoduje wzrost napięcia, coraz trudniej odłożyć książkę, coraz więcej możliwych rozwiązań lęgnie się w głowie. I z każdą stroną zaskakuje.
Świetnie opowiedziana sensacyjna historia, z trzymającymi w napięciu scenami i zaskakującymi zwrotami akcji i widowiskowej a zarazem klaustrofobicznej scenerii. I przerażające wątki oparte na prawdziwej historii szpitala w Riverview. Jestem pod wrażeniem.
Jedyne co mi się w tej książce nie podobało to kilka znienacka wplecionych po angielsku zdań, które są łatwo przetłumaczalne, nie stanowią idiomów samych w sobie, wrzucone ni z tego ni z owego brzmią trochę jak nasi rodacy, którzy po trzech miesiącach pracy na budowie w Stanach zapominają ojczystego języka. A w kwestii przekleństw naprawdę polski jest dużo bogatszy i jednostajne „fuck” można zastąpić wieloma różnymi słowami. Ale to drobiazg. Książka jest świetna i na tym się skupcie.
recenzja też na www.czytaska.pl
Spektakularnie i widowiskowo opisana odcięta od świata podczas śnieżnej zamieci mała stacja benzynowa w górach, daleko od wszystkiego. Dramatyczne wydarzenia w takim miejscu, nie mogą nie wciągnąć czytelnika. Rolę odegrał tu zarówno obrazowy opis warunków pogodowych, czułam to zimno, widziałam ten padający śnieg, narastające zaspy, ale i sam...
2024-03-17
recenzja też na www.czytaska.pl
Trzydzieste spotkanie z Brunettim! Powinno być lekkie, zabawne i obficie świętowane wspaniałą kuchnią i jeszcze lepszymi winami. Ale autorka, Donna Leon miała inny zamysł. Celebrujemy w ciszy, raczej w ponurym skupieniu i z zaciśniętymi pięściami.
Komisarz Guido Brunetti prowadzi sprawę, którą zajął się nieco z ciekawości. Dwie młode amerykańskie turystki zostały nocą podrzucone przed wejście do szpitala. Poturbowane, jedna z nich nawet bardzo poważnie, ale bez śladów gwałtu, bez narkotyków czy alkoholu we krwi. Mniej poszkodowana, przytomna pamięta, że dały się zabrać dwóm chłopakom na nocne pływanie po lagunie i na łodzi zdarzył się wypadek. Nie wiadomo czemu zostały porzucone koło szpitala, a kawalerowie zniknęli.
Brunetti swą niezawodną intuicją wyczuwa, że w tak niezwykłym zachowaniu musi się coś kryć. Poszukuje chłopaków, łodzi, świadków.
Ale przy okazji tropienia tych śladów z kulisów sprawy zaczynają wyłaniać się coraz mroczniejsze tajemnice. Tym razem Donna Leon śledztwem Brunettiego odsłania okrutny biznes, który ma miejsce w okolicach Wenecji, ale zapewne w tysiącach innych miejsc również. Biznes generujący ogromne pieniądze i oparty na niewyobrażalnym okrucieństwie. Przerażający skalą i zarazem łatwością prowadzenia.
To bardzo ponury tom przygód Guido, sedno sprawy przyćmiło mi zarówno urok kolacji i dyskusji z Paolą i dziećmi, smaki potraw, jak i pozostające nieco w tle funkcjonowanie komendy wraz z vice-questore Pattą i niezastąpioną signoriną Elletrą. Niby wszystko, co powinno być w „Brunettim”, jest na miejscu, ale nie potrafiłam się tym cieszyć. Koszmarna sprawa przesłania wszystko.
Donna Leon tradycyjnie porusza ważkie tematy, Brunetti trafia na niełatwe śledztwa, ale chyba żadne jeszcze nie przejęło mnie tak bardzo mrokiem i smutkiem. Rozwiązanie daje czytelnikowi pozytywną nadzieję ale świadomość, że takie działania z pewnością mają miejsce wszędzie i to że o nich nie wiemy, nie zwalnia nas z odpowiedzialności za ich ofiary.
Bardzo, bardzo polecam.
Historia ta nikogo chyba nie pozostawi obojętnym.
recenzja też na www.czytaska.pl
Trzydzieste spotkanie z Brunettim! Powinno być lekkie, zabawne i obficie świętowane wspaniałą kuchnią i jeszcze lepszymi winami. Ale autorka, Donna Leon miała inny zamysł. Celebrujemy w ciszy, raczej w ponurym skupieniu i z zaciśniętymi pięściami.
Komisarz Guido Brunetti prowadzi sprawę, którą zajął się nieco z ciekawości. Dwie młode...
2024-03-04
Pamiętam swoje wrażenia z przeczytania „Czarnej krwi” nieco ponad rok temu. Ten mrok, który ogarniał czytelnika był tak przejmujący, że napotykając wzrokiem grzbiet okładki na półce od razu ponownie go odczuwam.
Czekałam zatem na powrót Marka Smugi. Jakie odczucia przyniesie tym razem historia, w której zanurzy się ten bohater niedoskonały? Sprytny, ale i popełniający błędy, zorganizowany, ale i zagubiony. Pełen energii i pasji, i pogrążony w swoim mroku.
Autor rozpoczyna tę książkę od przejmującego obrazu człowieka zagubionego w życiu, walczącego ze swymi demonami lub popadającego w swoisty niebyt. „Rzucę wszystko i wyjadę w Bieszczady” w wykonaniu Marka Smugi nie jest radosną perspektywą korposzczura, który w ucieczce z miasta widzi nową i piękną przyszłość. Marek w Bieszczadach po prostu trwa. Jako osoba chorująca na depresję, idealnie rozumiem jego stupor i zamknięcie na świat.
Z tej niezwykłej izolacji, wyrywa go wołanie o pomoc, którego nie może zlekceważyć. Jego partnerka, Agnieszka, otrzymuje zagadkowego maila od swej zaginionej, bez wieści przed laty, młodszej siostry i postanawia ją odnaleźć.
Ślady Karoliny prowadzą przez odmęty ciemnych stron warszawskiej Pragi, przez berlińskie ulice, na malowniczy a jednocześnie przerażający Zanzibar.
Każde z tych miejsc, poczynając od początkowych Bieszczad, a kończąc znów na Warszawie, piórem autora odsłania przed czytelnikiem realistyczny obraz, który zaskakuje złożonością i każdorazowym odkryciem, że nic nie jest takie jak się wydaje na początku. A bycie przede wszystkim przyzwoitym człowiekiem, odpłaca nam się w najbardziej nieoczekiwanych chwilach.
„Kruchy lód” to powieść sensacyjna i przygodowa, bójki, strzelaniny, ucieczki i pogonie skutecznie podtrzymują tempo akcji, ale jej tło za każdym razem odsłania problemy danego miejsca i ludzi. Te codzienne, kryminalne, społeczne, ale i przerażające zbrodnicze, czy wojenne. I podejście mieszkańców, zaskakują postawy i motywacje praskich przestępców, berlińskiego szefa squatu - ideologa, czy mieszkańców Zanzibaru i Tanzanii o niezwykle skomplikowanej historii - tych Europejczyków, którzy tam rozkręcają swoje interesy lub prowadzą akcje pomocowe, lub zróżnicowanych i odwiecznie zwaśnionych pochodzeniem, rasą, religią obywateli.
Rozwiązanie zagadki zaginięcia Karoliny zdające się kilkukrotnie być o krok, zaskakuje ostatecznie. A Marka zaskakują zmiany jakie stwierdza w sobie. Świat, wydarzenia i otoczenie zmieniają każdego.
„Kruchy lód” jest inny niż „Czarna krew” ale tak samo bezpowrotnie wciąga i pochłania. Tu barwy świata początkowo oszałamiają, by następnie odkryć mroczne podstawy, odsłonić brud jaki kryją. Jak zwykle Krzysztof Bochus zbudował obraz wielwarstwowy, niosący treści rozrywkowe dla czytelnika, ale i trudne historie miejsc i ludzi.
Gdy odłożysz tę książkę, wielokrotnie będziesz wracać do niej myślami, do fantastycznej żywiołowej „dziewczyny Bonda” Agnieszki, do ludzkiej naiwności, do ludzkiego okrucieństwa. Chciwości, zemsty, przyzwoitości i wdzięczności w rozmaitych kulturowych odmianach.
Polecam gorąco!
Pamiętam swoje wrażenia z przeczytania „Czarnej krwi” nieco ponad rok temu. Ten mrok, który ogarniał czytelnika był tak przejmujący, że napotykając wzrokiem grzbiet okładki na półce od razu ponownie go odczuwam.
Czekałam zatem na powrót Marka Smugi. Jakie odczucia przyniesie tym razem historia, w której zanurzy się ten bohater niedoskonały? Sprytny, ale i popełniający...
recenzja też na www.czytaska.pl
Nareszcie! Po stanowczo zbyt długim oczekiwaniu, wreszcie dostałam finałowy tom cyklu „Zawierucha” Idy Żmiejewskiej, pt. „Fajerwerki”.
I całkowicie bez szacunku dla kilkumiesięcznej pracy autorki połknęłam w dwa dni.
Takie życie autora i zachłannego czytelnika.
I oczywiście muszę się z Wami podzielić ogromem wrażeń, jakie wywołała we mnie ta lektura.
Po pierwsze, zgodnie ze swoim zwyczajem, autorka przepięknie opowiada nam historię. Te wątki nieuwypuklane w szkolnych podręcznikach, nie wskazywane jako niezbędne do zapamiętania do klasówek. Opowiada nam po prostu, jak się żyło w czasach, w których żyją jej bohaterowie. I przedstawia nam ich codzienność i obyczajowość, nie pomijając tła, w którym to zwykłe życie ma miejsce. Ale i nie brakuje opisanej przystępnie wielkiej historii, która dzięki takim zabiegom i takim właśnie książkom, zostaje w głowie.
Cały cykl ma tytuły powiązane z ogniem, i jak w każdym tomie tytuł ma związek z zawartością. „Fajerwerki” oznaczają zatem, że będzie się działo! I dzieje się!
Ostatni rok wojny oznacza zarówno zmęczenie najeźdźców, ich wzajemne ostatnie przepychanki i odgrażania. Wielkie nadzieje wszystkich, ale i wielką biedę i głód, po tylu latach wyniszczania i grabienia. Polacy nieustająco szarpani nadzieją na odzyskanie niepodległości, na własne państwo i swoje rządy, ulegają rozmaitym namowom to jednych, to drugich. Który wybór właściwy? Przecież wiadomo, że gdzie dwóch Polaków, tam trzy różne zdania i oceny. A gdy jeszcze świeżo zabory w głowie? I to czuć w tej książce. Parcie do wolności, chwytanie się tych nadziei i rozdarcie - co robić?
Fajerwerki w tej sferze oznaczają wiele ważnych wydarzeń, czasem niosących sprzeczne emocje ale w finale docierających do najważniejszego w 1918 roku. Do niepodległości. A że ta radość inaczej wyglądała wtedy, w oczach zwykłych ludzi, niż dziś na patetycznych akademiach i we wzniosłych przemowach. Cóż, taki urok płynącego czasu i historii.
Kobiety z rodziny Kellerów też szarpane wydarzeniami życiowymi, nieustająco czegoś poszukują, o coś walczą, za czymś, za kimś tęsknią.
Ciotka Klara, feministka czy jednak konserwatywnie osadzona stara panna? Wyciągnie rękę po swoje szczęście czy pozostanie w sferze wiecznego „nie wypada”? Jakie fajerwerki wybuchną w jej życiu?
Zofia, która po powrocie do Warszawy, czuje się zagubiona i czasem wręcz porzucona przez ukochanego Witolda. Nieustająco próbująca odgadnąć przyczynę jego pozostania w Rosji. Co mogło być ważniejszego od ich wspólnego szczęścia. Czy Witold wróci? A może pojawi się chętny, aby go zastąpić? Czy fajerwerki rozbłysną szczęściem dla Zosi?
Julia walczy zaciekle o swoją indywidualność, o prawo do decydowania o sobie, o prawo do niezbędnej w ich rodzinnej sytuacji pracy, o prawo do szczęścia. Czy uda jej się zobaczyć kolorowe światełka na prywatnym niebie?
Pola, najmłodsza z sióstr, poszukuje szczęścia nieśmiało i po cichu. Nie wierzy w siebie, nie wierzy, że to oczym marzy, może się ziścić. Boi się. Trzymamy kciuki za cichutką Polę, prawda?
No i głowa tej rodziny, babcia Adela. Czy i ją jeszcze może spotkać coś nieoczekiwanego, co sprawi jej i tylko jej radość? Bo przecież ona nieustająco drży o funkcjonowanie rodziny, o swoją zbyt ułożoną córkę, o swoje, tak różnorodne wnuczki, o to by ich przyszłość poukładała się jak najlepiej? Jakie fajerwerki może los przynieść tej cudownej starszej pani?
Fajerwerkiem z pewnością będzie wreszcie rozwiązanie zagadki bankructwa i samobójstwa Maksymiliana Kellera, na które to czekamy od pierwszego tomu, od sierpnia 1914 roku. Doczekaliśmy się! Wiadomo, co, kto i dlaczego! Nic Wam nie zdradzę - musicie przeczytać sami. Jest fajerwerk w tej materii, a jakże.
Autorka sama mówi, że lubi pisać porządnych mężczyzn. I takich porządnych mężczyzn mamy w „Zawierusze” wielu. W tym tomie fajerwerkami w ich wydaniu będą wychodzące na jaw ich starannie skrywane tajemnice i wstydliwe wspomnienia. Jak to się skończy? Przede wszystkim, czy Staś, Józef, Marcin, Witold szczęśliwie wrócą do domów? Czy poukłada się im z wybrankami, czy wojna porozdziela ich definitywnie? Czytajcie, czytajcie.
Jest też w cyklu jeden meżczyzna, którego czytelniczki nie lubią, ba! nie znoszą! Tak, tak moje drogie, Andrzejek i jego fajerwerki się tu pojawią! Czy Julia się z nim pogodzi czy rozejdzie? Czy na wielokrotne prośby zarówno moje, jak i wielu innych czytelniczek Autorka, która sama mówi „nic tak nie ożywia akcji, jak porządny trup”, zakończy efektownie ten właśnie wątek definitywnie? I jak?
Pojawia się w Fajerwerkach jeszcze jeden barwny, a przyzwoity mężczyzna. Męczyłam, męczyłam i wymęczyłam autorkę o taką postać. Jest cudowny i spełnia swą rolę znakomicie. Mimo, że pojawia się tylko w kilku scenach, wnosi wspaniały klimat w jeden z wątków, sprawia ogromną przyjemność jednej z bohaterek i mnie. Dziękuję Ido!
Lądując finalnie w 1918 roku nie możemy zapomnieć, że wraz z końcem jednego kataklizmu, zaczął się szerzyć kolejny. Grypa hiszpanka, pandemia dużo tragiczniejsza niż ta, która mamy świeżo w pamięci, z pokłosiem chorych i zmarłych nieporównywalnie większym, docierała coraz bliżej. Dotarła wtedy do Warszawy i odpalając swój niespodziewany fajerwerk, sięgnęła po kogoś z rodziny. Zabolało. Bardzo.
Docieramy do końca tego genialnego cyklu, który przez dwa lata był z nami, a na barwnie oddane zdarzenia i plotki z pierwszowojennej Warszawy (i nie tylko, przecież gościliśmy i w Skierniewicach, i w Petersburgu), czekaliśmy jak na listy od krewnych, na obrazy z kostiumowych filmów, na plotki ulubionych ciotek. Kilkoro bohaterów pożegnaliśmy, pojawili się nowi, jak w to rodzinie. I jak rodziny, będzie mi Kellerówien brakowało.
Wspaniałe jest zakończenie widziane oczami jednej z bohaterek, która przez pięć tomów zawsze była, zawsze miała znaczenie, zawsze wspierała, pomagała, karmiła i się wtrącała. Ale nie miała głosu. Cudowna, kochana Balbina podsumowuje jak się to wszystko skończyło. I te kilka stron widzianych jej oczami dodaje na koniec cudownego smaku. Fantastyczny deser Balbina przygotowała!
Wielokrotnie już wznosiłam się wyżyny achów i ochów nad jakością twórczości Idy Żmiejewskiej, nad umiejętnością kreowania postaci, budowania scen, kolorowania tła. Nad głęboką wartością jej badań, poszukiwań, kwerendy i przekazywaniem historii w ciekawy, a nie pozbawiający wartości sposób. A jeszcze szczegóły miejsc, wnętrz, wyposażenia, sceneria i kostiumy! I piękny język!
Imaginujcie sobie, że dzięki książkom Idy wiele już nieużywanych na codzień słów wróciło do mojego języka! Uwielbiam to! I oczywiście komediowe wręcz scenki i cięte dialogi. To też znak rozpoznawczy autorki. Kto pamięta ważne gadżety z poprzednich tomów - ach, jakże ważną rolę odegrają ponownie.
Wracając do „Fajerwerków”. To finał cyklu. Wątki się tu domykają, wszystko wiąże lub rozwiązuje, ale to ile barwnych, cudownych scen znów stworzyła dla nas autorka, to prawdziwe fajerwerki! Śmiałam się w głos i chichotałam pod nosem, ale też zalewałam łzami i moczyłam chusteczki, chlipiąc straszliwie. Bo fajerwerki, moi drodzy, to nie tylko „happy endy”, czasem to przecież ostani rozbłysk kolorowego światła, po którym przychodzi mrok. Ale zawsze zostają wspomnienia pod powiekami!
Wspaniałe zamknięcie cudownego cyklu!
Oceniam najlepiej jak potrafię, bo to książki, które będę już zawsze polecać wszystkim!
recenzja też na www.czytaska.pl
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNareszcie! Po stanowczo zbyt długim oczekiwaniu, wreszcie dostałam finałowy tom cyklu „Zawierucha” Idy Żmiejewskiej, pt. „Fajerwerki”.
I całkowicie bez szacunku dla kilkumiesięcznej pracy autorki połknęłam w dwa dni.
Takie życie autora i zachłannego czytelnika.
I oczywiście muszę się z Wami podzielić ogromem wrażeń, jakie wywołała we...