rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

„Światło, którego nie widać” reprezentuje magię czytania w czystej postaci. Pochłanianie każdej kolejnej pięknie napisanej stronicy to doświadczenie niemal mistyczne. Bez wychodzenia z domu przenosimy się do okupowanej Francji i nazistowskiej Rzeszy. Nie tylko czujemy, widzimy, ale przede wszystkim słyszymy losy bohaterów. Uczynienie główną bohaterką dziewczyny niewidomej zagwarantowało niezliczoną ilość pięknych, dźwięcznych zdań, które rozbudzają wyobraźnię i szarpią najwrażliwsze struny duszy czytelnika. Choć tłem dla dorastania bohaterów jest wojna, nie jest to powieść o umieraniu, lecz o radości życia czerpanej z każdej ulotnej chwili, którą można osiągnąć mimo ograniczeń fizycznych czy też uwarunkowań środowiskowych. Autor subtelnie poucza, że pasja, ciekawość świata jest ostoją człowieczeństwa nawet w najtrudniejszych czasach. Entuzjazm bohaterów w poznawaniu natury i nauki inspiruje, zaraża chęcią działania. Natomiast wpleciona wśród rozdziały o Marie-Laure i Wernerze historia Morza Ognia wpasowuje się w klimat powieści, zawieszoną pomiędzy baśnią a nieraz brutalnym realizmem. Przede wszystkim jednak jest to powieść o miłości - tej rodzinnej i tej, która nie miała szansy rozkwitnąć, a także o sile poznania świata i drugiego człowieka, o których prawda zwykle jest złożona.

„Światło, którego nie widać” reprezentuje magię czytania w czystej postaci. Pochłanianie każdej kolejnej pięknie napisanej stronicy to doświadczenie niemal mistyczne. Bez wychodzenia z domu przenosimy się do okupowanej Francji i nazistowskiej Rzeszy. Nie tylko czujemy, widzimy, ale przede wszystkim słyszymy losy bohaterów. Uczynienie główną bohaterką dziewczyny niewidomej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Sięgając po powieść Guillaume’a Musso nie wiedziałam, co przyniesie „Jutro”. Pierwsze strony przywiodły na myśl filmową „Masz wiadomość”. Ona – nowojorska sommelière rozpaczliwie poszukująca miłości, on – bostoński wykładowca przeżywający tragiczną śmierć żony i przypadek, który powoduje, że rozpoczynają ze sobą e-mailową korespondencję, która ma odmienić ich życie. Ot, typowy początek romansu, jakich wiele na księgarnianych półkach. Jednak kolejne strony przynoszą zaskoczenie. Otóż niewinna wymiana zdań ma zmienić nie tylko teraźniejszość i przyszłość tych dwojga, lecz również ich… przeszłość. Od momentu odkrycia tego faktu nasuwają się kolejne filmowe skojarzenia, tym razem z „Domem nad jeziorem”.
Musso porzuca schematy typowego romansu, gładko wplatając w fabułę elementy sensacji i kryminału, raczy czytelnika garścią ciekawostek medycznych i informatycznych oraz – co najważniejsze – beztrosko zagina czasoprzestrzeń. Taka mieszanka nie jest jednak ciężkostrawna, książkę czyta się lekko (w moim przypadku akurat był to audiobook – polecam interpretację Anny Dereszowskiej, której można zarzucić jedynie problemy z wymową francuskich słówek), akcja pochłania czytelnika z łatwością, intryga wydaje się dopracowana, tajemnice się nawarstwiają, a opisy pozbawione nachalnych prób wyjaśniania zaburzeń czasowych sprawiają, że z powodzeniem możemy zakwalifikować „Jutro” do książek obyczajowych pod hasłem „umilacza” letnich wieczorów. Osiem gwiazdek przede wszystkim za intrygującą historię, zabawę z czasem i znakomite oddanie sprzecznych uczuć targających bohaterami.

Sięgając po powieść Guillaume’a Musso nie wiedziałam, co przyniesie „Jutro”. Pierwsze strony przywiodły na myśl filmową „Masz wiadomość”. Ona – nowojorska sommelière rozpaczliwie poszukująca miłości, on – bostoński wykładowca przeżywający tragiczną śmierć żony i przypadek, który powoduje, że rozpoczynają ze sobą e-mailową korespondencję, która ma odmienić ich życie. Ot,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Skłamałabym, pisząc, że zabierałam się do tej książki z obiektywnym nastawieniem. O nie, od początku byłam uprzedzona i już piszę dlaczego. Jako fanka "Igrzysk Śmierci", które odkryłam na długo przed ekranizacją, zdziwiłam się, gdy podczas kinowej premiery pierwszej części ze wspomnianej trylogii Suzanne Collins zostałam zaatakowana przez ulotki i plakaty promujące jakąś książkę. Zagłębiwszy się w treść promowanego „dzieła” zrozumiałam, że termin i miejsce promocji nie są przypadkowe. Zamiast czuć się zachęcona, poczułam – delikatnie mówiąc – zażenowanie (to samo, które czuję, widząc na okładkach książek slogany typu: „Magiczna jak Cień wiatru, Drugi Carlos Ruiz Zafon”). Taka promocja literatury „na cudzych plecach” po prostu mnie odrzuca. Stąd po „Niezgodną” sięgnęłam dopiero 3 lata później, żeby poszukać antidotum na swoje uprzedzenie. Nie wiem, czy znalazłam. Oczywiście, losy Tris Prior wciągają, akcja toczy się szybko, ale niestety z każdym kolejnym rozdziałem chciałam nucić „ale to już było”. Rozumiem, że te młodzieżowe dystopie są teraz na topie i klimat, problemy społeczeństwa mogą być podobne, ale futurystyczne wizje powinna ograniczać tylko wyobraźnia, a nie treść innej książki, która ewidentnie była matrycą przy tworzeniu „Niezgodnej”. Podobieństwo kończy się jednak na fabule, wykonaniem nawet nie zbliża się do Igrzysk.
Zapominając jednak o wszelkich podobieństwach do innych powieści, „Niezgodna” nie jest zła, ma potencjał, ale niestety niewykorzystany. Problematykę podziału społeczeństwa, szufladkowania ludzi wokół jednej cechy i związanych z tym zagrożeń dla natury ludzkiej przyćmiewa oczywisty wątek miłosny (przyznaję - początkowo mnie zaintrygował). Współczuję Tris, że tyle czasu zajęło jej odkrycie imienia jej wybranka. Szkoda, że we wszystkich momentach, w których można było rozwinąć ideologie Frakcji, podziału społeczeństwa, nowych wartości, temat się urywa i zostaje zastąpiony powłóczystym spojrzeniem. Cała akcja kręci się wokół tej pary, przez co śmierć w teorii równie istotnych bohaterów umyka, nie porusza, bo nie dano nam szansy, aby się do nich przywiązać. Jedna silna więź doprowadza do degradacji pozostałych. Mimo podziwu dla odwagi głównej bohaterki, chwilami jej infantylizm zaskakuje, choć może w tym właśnie wyraża się niezgodność? Może niezgodność to na nasze współczesne standardy człowieczeństwo, które wyraża się w różnych antagonistycznych cechach, w huśtawce nastrojów – bystrości i głupiutkiej porywczości, odwadze i strachu, dojrzałości i dziecięcej naiwności.
Niestety do języka też mam parę zastrzeżeń, po kolejnym - w tym samym rozdziale - wywrocie żołądka Tris, ja wywracałam oczami i miałam ochotę wysłać ją do gastrologa. Naprawdę jedynym sposobem na opisanie targających bohaterem emocji są odwołania do fizjologii? Pominę milczeniem ewidentne niedociągnięcia tłumacza/korektora. Na szczęście prosty język i zwięzłe opisy pozwalają bardziej wciągnąć się w akcję i szybciej poznać przebieg wydarzeń.
Mimo jednak całego tego mojego narzekania mogę polecić tę książkę tym, którzy:
- poszukują książki lżejszej, ale w podobnym klimacie jak Igrzyska Śmierci,
- lubią śledzić rozwój miłosnej historii w obliczu zagrożenia,
- nie przywiązują wagi do opisów, a do akcji,
- preferują niepozorne bohaterki, które okazują się niezwykłe,
- szukają niezobowiązującej rozrywki na kilka wieczorów.
Dlaczego 6 gwiazdek? To proste – moje uczucia do tej książki są po prostu… niezgodne. Coś w niej jest, że chce się sięgnąć po kolejne części, mimo tak wielu nieścisłości.

Skłamałabym, pisząc, że zabierałam się do tej książki z obiektywnym nastawieniem. O nie, od początku byłam uprzedzona i już piszę dlaczego. Jako fanka "Igrzysk Śmierci", które odkryłam na długo przed ekranizacją, zdziwiłam się, gdy podczas kinowej premiery pierwszej części ze wspomnianej trylogii Suzanne Collins zostałam zaatakowana przez ulotki i plakaty promujące jakąś ...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Po przeczytaniu tej książki ciśnie mi się na usta jedno słowo - efemeryczna. Nie jestem pewna, czy otworzywszy ją ponownie zobaczę tam jeszcze jakieś słowa, jeśli tak pewnie ułożą się w całkiem inną historię. To powieść utkana z bardzo zwiewnego materiału, ledwie muska postaci, akcji jest tam niewiele. Jest za to Paryż, urokliwy i niepowtarzalny, jedyny punkt realistycznego zaczepienia. Główna bohaterka kluczy po jego uliczkach, placach i stacjach metra, gubiąc się we własnych wspomnieniach i/lub wyobrażeniach. Czytelnikowi ciągle towarzyszy obawa, jakież to pozornie błahe wydarzenie pobudzi najczęściej bolesne wspomnienia bohaterki. I tak jak ona zostaje z wieloma pytaniami, na które odpowiedź może znaleźć tylko wyobraźnia. Czy Thérèse naprawdę śledziła kobietę w żółtym płaszczu, czy po prostu próbowała dogonić swoją przeszłość? Czy jedzie się do Maroka, aby umrzeć? Nie wiem i nigdy się nie dowiem, ale pewnie na tym polega urok modianowskiej Perełki, jej przewaga nad inną, popularniejszą literaturą, gdzie jednak zwykle króluje dopowiedzenie.

Po przeczytaniu tej książki ciśnie mi się na usta jedno słowo - efemeryczna. Nie jestem pewna, czy otworzywszy ją ponownie zobaczę tam jeszcze jakieś słowa, jeśli tak pewnie ułożą się w całkiem inną historię. To powieść utkana z bardzo zwiewnego materiału, ledwie muska postaci, akcji jest tam niewiele. Jest za to Paryż, urokliwy i niepowtarzalny, jedyny punkt realistycznego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zyskałam nową rodzinę tuż przed Wielkanocą, w dodatku przybyli wprost z amerykańskiego Południa. Żałuję tylko, że zabrakło na moim świątecznym stole zielonych pomidorów i pieczeni Wielkiego George’a. Do ostatnich stron nie czułam się jak czytelnik, a jedna z postaci zasłuchanych w opowieści Ninny Threadgoode, być może jako jedna z nowych przyjaciółek Evelyn, równie emocjonalnie podchodząc do wydarzeń z Whistle Stop jak ona.
„Smażone zielone pomidory” to niezwykle ciepła powieść, lekka, a jednak muskająca w sposób pozbawiony patosu i zbędnego moralizatorstwa tematy ważne i nieraz kontrowersyjne: rasizm, homoseksualizm, przemoc czy też niepełnosprawność lub otyłość, powiązane z utratą wiary w siebie. Paleta postaci, ludzkich charakterów pociąga za sobą mnogość emocji: od wzruszenia, rozczulenia, uśmiechu, zdumienia, poczucia niesprawiedliwości po najzwyczajniejszy, choć krótkotrwały smutek.
Duży plus za niejednolitość narracji podkreśloną krótkimi biuletynami Dot Weems okraszonymi ironicznymi komentarzami o swojej drugiej połowie i za retrospekcje ukazujące ewolucję ludzkiej świadomości.
Jeśli nie wiecie po co sięgnąć w wiosenne popołudnie, zajrzyjcie do Whistle Stop, na pewno przyjmą Was tam z otwartymi ramionami.

Zyskałam nową rodzinę tuż przed Wielkanocą, w dodatku przybyli wprost z amerykańskiego Południa. Żałuję tylko, że zabrakło na moim świątecznym stole zielonych pomidorów i pieczeni Wielkiego George’a. Do ostatnich stron nie czułam się jak czytelnik, a jedna z postaci zasłuchanych w opowieści Ninny Threadgoode, być może jako jedna z nowych przyjaciółek Evelyn, równie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Sięgnęłam po tę książkę tylko po to, aby zobaczyć obraz Polek w oczach włoskiego pisarza. I co? Okazało się, że dałam się złapać na chwyt marketingowy. Po przerzuceniu paru stronic tej książki wciąż zadawałam sobie pytanie, dlaczego ten popularny autor książek dla młodzieży wybrał właśnie Polki jako bohaterki swojej powieści. Może miał jakieś korzenie polskie, jakieś powiązania? Przeprowadziłam krótkie „śledztwo” i okazało się, jak bardzo się myliłam. We włoskiej wersji „Chwili szczęścia” Nicco spotyka… Amerykanki, w hiszpańskiej z kolei – Hiszpanki. Zastanawiam się, jak można dopuścić do tak wielkiej ingerencji w treść książki. Czy przemawiały za tym tylko względy marketingowe, czy też jakieś kwestie techniczne związane z tłumaczeniem? A może – w związku powszechnością tej ingerencji – sam autor zastrzegł możliwość dokonywania modyfikacji? Jakkolwiek by nie było mamy do czynienia nie z tłumaczeniem, a adaptacją powieści, co wydaje mi się nie fair w stosunku do czytelników i rozwiewa jakiekolwiek nadzieje na kontynuację historii w naszym kraju, a nawet jeśli takowa się pojawi, to raczej do niej nie zajrzę, chyba że na okładce pojawi się nazwisko tłumacza jako współautora, co bardziej odpowiadałoby prawdzie.
Na pięciogwiazdkową ocenę składają się jednak niezwykle plastyczne opisy oddające klimat Włoch, niezbyt porywająca historia, próba rozważań egzystencjalnych i oczywiście wysiłek polskiego tłumacza, któremu prawie udało się zatuszować „amerykańskie pochodzenie” polskich bohaterek. Wielka szkoda, że tak niestereotypowe ujęcie naszych rodaków okazało się być w rzeczywistości uniwersalnym, pozytywnym obrazem obcokrajowca.

Sięgnęłam po tę książkę tylko po to, aby zobaczyć obraz Polek w oczach włoskiego pisarza. I co? Okazało się, że dałam się złapać na chwyt marketingowy. Po przerzuceniu paru stronic tej książki wciąż zadawałam sobie pytanie, dlaczego ten popularny autor książek dla młodzieży wybrał właśnie Polki jako bohaterki swojej powieści. Może miał jakieś korzenie polskie, jakieś...

więcej Pokaż mimo to